Dzień wczorajszy niezwykły był pod każdym względem. Oczywiście zaczęło się od braku wycieczki rowerowej, ale z tym szybko się pogodziłem – ból gardła do dziś mnie trzyma. Od rana jednak uskarżała się na zdrowie moja żona, wybierając się więc do jakiegoś marketu (po kawałek kranu) postanowiłem zabrać najmłodsze dziecko. Ubawu było co nie miara, bo widząc każdy fragment umywalki lub kranu, musiała sprawdzić czy przypadkiem nie ma tam wody, bo koniecznie chciała umyć ręce :))) To jeszcze dało się jakoś przeżyć, ale gdy po drodze spotkała ekspozycje muszli klozetowych to zaczął się dramat – koniecznie chciała skorzystać z jednej z nich, aby zrobić na zmianę: a to siku a to kupę. Myślałem, że zwątpię!
Później ze starszym dzieckiem wybraliśmy się na urodziny jego rówieśników do tzw. Wieży Magów. Niesamowite wrażenia! Szkoda tylko, że płaci się jak za zboże, bo organizacja tam imprezy to 70 PLN/dziecko! Ceny jak weselne :))) Impreza trwała 2,5h więc całkiem długo i atrakcji mieli rzeczywiście dużo. Mimo to dał się chłopak namówić jeszcze na rolki.
Po imprezie zjechaliśmy do domu, przebraliśmy się i w ramach treningu szukaliśmy truskawek tańszych niż 5 PLN. Ludziska tłumaczą, że susza, susza - dlatego taka cena. Ja wiedziałem, że na pewno się ktoś wyłamie z tej „solidarności” cenowej. Trasę wyznaczyłem nam na jakieś 2,5km – powinno nam wystarczyć :).
Rolki już raz po kontuzji odkopywałem, ale wtedy dojechałem tylko do placu zabaw i tam mnie noga zaczęła tak boleć, że jeszcze na placu zmieniłem rolki na buty. Liczyłem, że teraz już nie będzie tak źle. Dodatkowo udało mi się zmienić w rolkach kółka i łożyska – nie były wymieniane już ponad 10 lat! Nie wiedziałem, że tak rolki mogą fajnie jeździć ;)))
Truskawki po 4 PLN oczywiście udało się znaleźć, choć faktycznie nie było łatwo. Ale za to ładne, soczyste i słodziutkie! Kupiłem 1,5 kg i w zasadzie całe zjedliśmy w ciągu 40 minut :))).
Noga sprawowała się wyśmienicie!
Zdecydowałem więc, że jeszcze wieczorem pobiegam. Ponieważ rodzina zdrowotnie nieco niedomagała, więc trzeba było ją nieco obsłużyć – na trening więc wybiegłem o 21:30. Udało się nawet Grzesia namówić na trójkę! Założenie było proste: jak się uda, to wybiegać 12km. Wszystko dlatego, że na początku lipca podchodzę do dystansu 15km.
Gdy Grześ „zjechał” do domku, ja uzbroiłem się w słuchawki, włączyłem nowo wrzuconą muzę do telefonu (pełna kolekcja 25 Lat Listy Przebojów) i pobiegłem dalej. Na wszelki wypadek biegłem po znanej, oznaczonej trasie 3km. Po 6 kilometrach już zastanawiałem się, czy nie odpuścić biegania na 9km, ale po 9km było już całkiem fajnie – ból był tylko cieniem, więc można było go ignorować ;)))
Udało się więc wykonać plan i pokonałem dystans 12km – po raz pierwszy! Czułem już wprawdzie, że mięśnie nóg są zmęczone, ale dobiegłem bez większych przygód.
Po tym dystansie zrobiłem sobie jeszcze solidną rozgrzewkę i dzięki temu dziś czuję się lepiej niż wczoraj po sobotnim biegu – gdzie zabrakło mi czasu na rozciąganie po biegu. Lepiej nie zapominać o tym! Przynajmniej ja poczułem wielką różnicę i na pewno dołożę wszelkich starań, aby nie zapominać o rozciąganiu po bieganiu.
Na koniec dnia zajrzałem do bloga Dori – tam znalazłem odpowiedź na pytanie, które dręczyło mnie już od jakiegoś czasu: co to jest wolność i gdzie ma swoje granice? Nigdy nie sądziłem, że odpowiedź na to pytanie jest tak proste i pod ręką. Oto link do posta, który należy zaliczyć do lektur obowiązkowych:
http://dori-usmiechnieta.bloog.pl/id,3446157,title,By-czlowiek-wreszcie-mogl-w-niebie-sie-zbudzic,index.html
A na koniec fotografia nowoczesnego call-center:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz