=== Robsik's Blog on WordPress ===

27 kwietnia 2008

Sobotnia wyprawa w nieznane

W sobotę wybrałem się na swoją wielką pierwszą wyprawę. Całkowita trasa wyniosła 55 km. Oczywiście przygotowania zacząłem dzień wcześniej: od przeglądu roweru i czyszczenia łańcucha. To drugie wyszło dość słabo – nie wyczyściłem nadmiaru smaru. Przez to miałem już po pierwszych kilometrach „kilogramy” piasku na łańcuchu, który trzeszczał niemiłosiernie! Kolejne czyszczeni e łańcucha mam więc zapewnione jeszcze raz w tym tygodniu :). Już od 3 tygodni planowałem podbój tej trasy. Wydawała się całkiem ciekawa a do tego w zasięgu moich nóg. W końcu taki dystans miałem zrobić po raz pierwszy – to duże wyzwanie, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę kontuzję, z której się „wylizuję”. Tydzień temu pogoda po prostu nie dopisała, więc padło na tę sobotę. Na tę wyprawę próbowałem wyciągnąć kogoś do towarzystwa, ale ostatecznie nikt nie potwierdził obecności, więc ruszyłem sam – może to i lepiej, bo mogę narzucać nieco większe tempo niż jest to możliwe w grupie. Przygodę zacząłem o 5:30 rano ruszyłem na spotkanie słońca. Początek był mało interesujący: ul. Modlińska, oczyszczalnia ścieków, mało wygodne przejście przez tory kolejowe (wprawdzie po drodze jest kawałek lasku, ale jest tak mały, że można go wręcz nie zauważyć (no może troszkę przesadzam). Tu warto wtrącić dość pomysłowego kierowcę, który postanowił zaparkować na samym środku drogi – w końcu jest to tylko zjazd do Selgrosa. Zajął więc kolejkę i (najpewniej) poszedł spać (fotka w galerii):
Od Wycieczka rowerowa (kwiecień 2008)
Potem chwilę pomiędzy zabudowaniami i wpadam w lasek nieco dłuższy. Widywałem już tam samochody, ale nie wiem jak one sobie tam radzą – nawet ja rowerem miałem problemy z przejechaniem po tych dołach. Tu nadmiar piasku z łańcucha dawał już tak do wiwatu, że mało nie zawróciłem z trasy (przestał po ok. 20 km). Wyjazd z lasku, przejazd przez Grabinę, przez Brzezinę i do lasów Puszczy Słupeckiej. No i tu zaczęło się to na co czekałem – prawdziwa natura. No może z małym wyjątkiem: z lewej ktoś zrobił sobie wysypisko śmieci a po prawej dwa zabytkowe dęby – to budzi dziwne odczucia…
Od Wycieczka rowerowa (kwiecień 2008)
Nie mniej jednak z tego miejsca jest już tylko piękniej. Coraz ładniejsza szata puszczy, ścieżki, drzewa, rzeczki, kanałki a nawet dziki i sarny! Sielanka trwała do mniej więcej 16 km. Tam stanąłem przed nowym wyzwaniem: błota bagienno-pochodne (widać na fotkach w albumie). Tak, takie błota miałem przez dobrych kilka kilometrów. Wielokrotnie musiałem schodzić z roweru aby to jakoś obok błota przetransportować. Ale jazda za to stawała się dużo ciekawsza! Na nudę nie mogłem narzekać a przy tym frajdę miałem wspaniałą. Potem dojechałem do Gaju Dębowego (nadal w puszczy). Tam tyle zabytkowych dębów, co komarów – było na co popatrzeć, bo duża ich część pamięta bardzo dawne czasy. Najcięższą jednak przeprawę miałem na drodze prowadzącej do wydmy (ok. 20-21 km). Można było wprawdzie ominąć wydmę, ale interesowało mnie dużo wyzwanie – tym razem się nie zawiodłem. Jeszcze ładny kilometr przed wydmą była droga wysypana dużą ilością piasku. Próbowałem po nim jechać, ale koła grzęzły tak potwornie, że nawet prowadzenie roweru sprawiało dużo trudu. Na wydmę też prowadziła tak piaszczysta droga. To kosztowało mnie bardzo wiele sił! Za wydmą została już tylko satysfakcja :).
Od Wycieczka rowerowa (kwiecień 2008)
Po tych krosowych przygodach w końcu trasa nabrała trochę normalności. Wprawdzie gdzie niegdzie spotykałem jeszcze skupiska piasku, które mnie zrzucały z roweru, ale to nie było już tak irytujące :). Mogłem więc nieco odpocząć – tak mi się wydawało. Wydawało, bo dość szybko wjechałem na tzw. Horowe Bagna. Tam znowu zaczęły się błota, wąskie drogi zarośnięte jarzynami i innymi badylami oraz masa komarów, która była gotowa pożreć ciebie w całości jak tylko na chwilę się zatrzymasz. Najciekawsze jednak mnie dopiero czekało. Czyli tak zwany (prawdziwy) KROS. Zagapiłem się i zjechałem z trasy (tej wyznaczanej przez Pascala) i udałem się właśnie na zielony szlak krosowy. Na początku mi się podobało i stwierdziłem, że KROS nie jest taki straszny jak go malują. Po 300 metrach kluczenia między drzewami przekonałem się jednak na własnej skórze „co autor miał na myśli”: ostre podejście na wydmę, między drzewami i korzeniami, z wyjątkowo nieregularną fakturą podłoża (wyjątkowo skorodowane) – słowem „Hardcore”! Ale zdobycie tej wydmy raduje bez reszty! Radości jednak swoje trzeba było nadrobić – przecież zjechałem ze szlaku. Od tej pory to już w zasadzie jazda polegała na zasadzie „powrót do domu” Już wszystkie drogi albo asfaltowe albo gruntowe, utwardzone. Było jeszcze kilka ładnych widoczków a co ważniejsze nadal z dala od gwaru miejskiego. Czuć już było, że jest trasy koniec. Trasa jest urocza. Warto się tyle napedałować, aby to wszystko doświadczyć, poczuć i zobaczyć. Co więcej! Następny wypad także będzie tą trasą - bardzo mi się spodobała! Polecam także innym! A tu dołączam plan trasy a w albumach fotki z wyprawy:

13 kwietnia 2008

Niedzielna przejażdźka

Kross – w znaczeniu jazdy po trudnym (leśnym i piaszczystym terenie) oraz rowerem Kross :).Ale tym razem mało zaplanowana przejażdżka. Najpierw się wyspałem, potem małe śniadanko i siup na rower z zamiarem przejechania ok 50 km. Wiedziałem, że to zbyt ambitny plan i raczej za późno wyjechałem, aby się wyrobić w rozsądnym czasie, bo w planie miałem nie przekroczyć 3 godzin jazdy. Na początek zaliczyłem przygodę z pompką w domu, która nie chciała pompować – chyba zawór się zapiekł i odmówiła posłuszeństwa. Stwierdziłem więc, że wystarczy mi tego powietrza i mogę jechać. Po kilku kilometrach jednak uznałem, że muszę wrócić do Selgros’a, aby tam nabyć pomkę – powietrza było zdecydowanie za mało. Zawróciłem więc i tam po małych perypetiach nabyłem pompkę – dobrze, że miałem ze sobą 30 złotych! Koło podpompowałem i ruszyłem w trasę. Pomykałem trasą nr 9 z „Przewodnika rowerowego” (Pascal). Po 1,5 godziny wiedziałem już, że nie pokonam całej trasy. Następnym razem pobudka o 5 rano i w drogę. Następnym razem zabiorę także więcej słodyczy (węglowodany) i wody (wprawdzie nie zbrakło, ale na całą trasę na pewno zbraknie). Mijałem piękne tereny i krajobrazy. Droga zaś dawała nieźle popalić – bardzo zróżnicowana: piaszczysta, kamienista, korzeniasta, błotnista itd. Ostatecznie obrałem kurs wsteczny dopiero gdy trafiłem na dość głębokie błota – teren dość bagnisty a mamy wczesną wiosnę, więc wyjątkowo mokro i błotniście). Powrót jednak był dużo trudniejszy. I nie chodzi tu o to, że wracasz tą samą drogą (więc nudy!) ale dlatego, że pod wiatr i to jaki! Na odcinkach szosowych pod wiatr było mi ciężko jechać nawet 15 km/h!!! A że nogi już były dość zmęczone, więc współpraca z nimi należała do trudnych. Ostatecznie zrobiłem 36 km w czasie 2:08 (sama droga, bo poza domem nie było mnie 3 godziny!). Trasa podróży wraz z fotkami pod linkiem poniżej:

http://sportstracker.nokia.com/nts/workoutdetail/index.do?id=139051

Od Wycieczka rowerowa (kwiecień 2008)

12 kwietnia 2008

Activation completed succesful!

Tak, aktywacja się powiodła. Dziś odbyłem drugi truchcik: 17 minut. Zdecydowanie lepiej - noga już tak bardzo nie bolała. Te truchtanie chyba ma jakiś zbawienny wpływ na moją nogę. Tyle, że w tej chwili jestem po prostu zauroczony ponownym bieganiem. To niesamowite jest móc znowu spotkać innych biegających, pozdrowić ich i cieszyć się przebieraniem nóg... Biegam oczywiście z kurteczką klubową! :)

11 kwietnia 2008

W końcu zacząłem biegać...?

Dziś dałem sobie popalić, a właściwie mojej nieszczęsnej nodze. Zaczęło się od 1,5-godzinnej rehabilitacji (nieco siłowej!), gdzie przekonałem się, że nie wszystkie ćwiczenia mogę jeszcze robić - ta wiedza jednak nieco zabolała. Potem pół godzinki (wieczorem) pojeździłem z całą rodziną na rowerach. W zasadzie już po tych dwóch przygodach miałem dosyć. Ale wcześniej zaplanowałem jeszcze jedną atrakcję sportową: BIEGANIE! Tak, tak - dziś dostałem pozwoleństwo na bieganie po twardej nawierzchni, tylko do 20 minut. Prawie nic, ale dla mnie to było TO! TO, czego potrzebowałem i na co czekałem od wielu, wielu tygodni. Zaplanowałem więc spotkanie z Grzesiem na wieczór na pętelkę 2,2km. Więc chociaż po rowerze miałem ochotę już sie poddać, to jednak szybko się zmobilizowałem: przecież byłem umówiony! Gdzieś jednak zadzwonił na 20 minut przed bieganiem, że on wymięka. Determinacja moja w tym czasie sięgała już zenitu - nawet to nie zmieniło mojej decyzji i zgodnie z planem wyszedłem na samotny bieg premierowy! Bieg z przyjemnością chyba nie miał za wiele wspólnego. Nowa bolała w zasadzie cały czas, chociaż wraz z dystansem było coraz lepiej - jakby się przyzwyczajała do dawnej formy aktywności. Zrobiłem więc 2,2km w prawie 17 minut i nawet byłem szczęśliwy. Efektem ubocznym jest oczywiście spuchnięta noga... To był cudowny dzień!

5 kwietnia 2008

Grypa żołądkowa

No tak, wokół grypa żołądkowa sieje straszne spustoszenie. Moje jedno dziecko już 5 dzień cierpi, a dziś do niego dołączyło drugie. Ja zaś jutro jadę na szkolenie do Szczyrka - ciekawe, czy mnie też nie zegnie w końcu! Na razie bronię się pijąć dużo coca-coli - coż za niesamowity wynalazek! Oby tylko pomógł, bo i tak te choróbsko zabiera mi dużo czasu (z dzieciami po lekarzach i szpitalach....) Tak więc na razie nie ćwiczę, nie jeżdzę rowerem a nawet nie mam jak pójść na rehabilitację! Co za nokaut....