=== Robsik's Blog on WordPress ===

15 sierpnia 2009

Aktywny tydzień

Łuch! Ależ sportowy tydzień. Ale urlop jako tako się nie udał (bez wyjazdu w dalsze strony) więc przynajmniej aktywnie spędziłem ten czas. Kalendarz wygląda wręcz wspaniale. Wprawdzie środa i czwartek były bez basenu, to jednak łatwo nie było: czwartek dość szybki bieg na ok. 7km, piątek basen (ponad 1.8km!) a dziś bieg na dystansie niecałe 7km a wieczorem basen: 1km. Tym razem jednak w sumie było 300m kraulem (na przemian z żabką) i ćwiczenia z nurkowania – udało mi się przepłynąć więcej niż pół basenu (i to tak o 2-3m!). Próbowałem także poćwiczyć fikołki w wodzie, ale tu technika cały czas mnie zawodzi i napiłem się tylko nosem masę wody :))).
A pisząc tę króciutką relację trzeba dodać, że jestem zmęczony tak, że nawet ręce mnie zawodzą.
Ale wypocząłem na wsi – byłem dziś na imieninach u babci. Tam rozłożyłem sobie kocyk i poleniuchowałem na słoneczku – chyba trochę znowu się opaliłem. iPod znowu przydał się jako taki wypełniacz czasu – całkiem zmyślne to urządzenie! Zwłaszcza listy Genius – kusi mnie, aby w końcu popełnić jakiś artykuł w tym temacie – nie mogę się jednak oprzeć, że cały czas ten sprzęt znam za mało. Ale może z czasem…
A jutro z rana 14km a wieczorem znowu basen. Jak to przeżyję to chyba zafunduje sobie loda :))

11 sierpnia 2009

Koniec pogody?

No i popsuła się pogoda. Ale dopiero wieczorem – tuż po tym jak wyszedłem z basenu odkrytego (dziś inny basen ;) ). Dzięki temu udało rano pobiegać sobie jeszcze w ślicznym słońcu a po południu popływać w odkrytym basenie. Wprawdzie pływanie było dziś lekkie, bo bieganie miałem już za sobą, ale ponad 400m raczej wyszło :)). A teraz leje i do tego okazało się, że basen kryty zamknięty na ok. 2 dni z powodu awarii jakiejś klimatyzacji. Dzisiejszy dzień bez basenu to może mały problem, ale jutro przydałoby się jako cross-traning. Wygląda jednak na to, że będę musiał się obejść…

10 sierpnia 2009

Kraulem coraz łatwiej!

No i udało się! Dziś znowu na basenie. Zanim jednak przejdę do dnia dzisiejszego muszę sprostować wczorajsze moje informacje dotyczące ostatniego pobytu na pływalni: rozpędziłem się troszkę i dodałem sobie troszkę za dużo. Otóż kraulem przepłynąłem 3 baseny z odpoczynkami po każdej długości basenu, co daje zaledwie 75m a nie 100 jak pisałem. Wszystko chyba dlatego, że tak byłem podekscytowany nową umiejętnością :))) A dziś? Dziś poprzeczkę podniosłem niebagatelnie – tak sądzę. Na początek 500m po spokojnie żabką. Kolejne 500m pływałem już na przemian: 25m kraulem a potem 25m żabką. Całe 1000m zrobiłem bez przystanków. Nieźle mnie to zmęczyło, więc wykorzystałem ten moment, aby popatrzeć na postępy syna w pływaniu – radzi sobie coraz lepiej! Nawet trener pytał czy chłopak wcześniej nie pływał! Gdy odpocząłem wróciłem jeszcze na 300m intensywnej żabki – tak aby poczuć przede wszystkim nogi. W planach było 500m, ale czasu już nie starczyło. Jak na mnie jednak czuję, że to i tak było super. W końcu 250m to dystans przepłynięty kraulem! Jestem dumny z siebie. Ale chyba bardziej syna! Na koniec przepłynął 3 baseny (75m) na plecach! Gdy wyszedł to aż kulił się z bólu nóg – dobry wycisk dał mu ten trener ;)). Mam wrażenie, że na plecach pływa już lepiej ode mnie…

9 sierpnia 2009

Bieganie na urlopie

W tym tygodniu rozjechały mi się treningi z lekka. Czwartek wypadł (wróciłem bardzo późno do domu), sobota wypadła (spotkanie ze znajomymi wieczorem) i dopiero dziś z rana udało się pobiegać trochę. Trochę, czyli 12km. Dość upalnie jeśli biegało się asfalcie, ale jako, że biegałem głównie po polach i lasach, to nie odczuwałem tak strasznie tego upału. Ale zacznijmy może od tego, że aktualnie jestem w Poniatowej, tu gdzie lasów i pól jest mocno pod dostatkiem. Biega się bardzo sympatycznie! No może z jednym drobnym wyjątkiem: pajęczyny i masa pająków! Tyle ile pajęczyn dzisiaj zdjąłem to każdy mógłby się zmęczyć – w końcu to jest uczucie, które darzymy sympatią, prawda? Biegnąć przez lasy trzeba było więc uważać, aby nie przyjąć pajęczyny z pająkiem wprost na twarz – przyjęcie samej pajęczyny na twarz jeszcze dało się znieść ;))) Ale i tak warto było – tu lasy są wyjątkowo kolorowe i różnorodne – tak pod kątem podłoża jak i różnorodności roślinności. Nie nudzi się więc podczas biegania do tego stopnia, że bez trudu zrezygnowałem ze słuchania muzyki, którą z reguły umilam sobie bieganie. Żałowałem tylko, że nie wziąłem telefonu z aparatem – byłoby co fotografować. Bieg poszedł doskonale. Odkąd wróciłem do ćwiczeń kledzikowych zdecydowanie mniej dolegliwości mnie dotyka (głównie pasma piszczelowo-biodrowe i bóle mięśni w samych biodrach). Jest rzeczywiście zbawczy zestaw ćwiczeń, które pomagają wzmocnić nie tylko kolana, jak do tej pory sądziłem. Na tym blogu umieściłem opis tych ćwiczeń, więc polecam Wam z całego serca! Tak jak wspomniałem, wczoraj nie biegałem. Nie oznacza to jednak, że sport odpuściłem sobie zupełnie. Byłem z synem na pływalni. On miał zaplanowaną lekcję pływania a ja postanowiłem zrobić sobie 1000m żabką a potem poćwiczyć jeszcze kraula. Tak też i zrobiłem. Tysiączek zrobiłem w bardzo przyzwoitym czasie, tak że miałem jeszcze szansę popatrzeć jak syn sobie radzi z zadawanymi ćwiczeniami a potem jeszcze pójść i zrobić 100 metrów kraulem (z odpoczynkami po każdej długości basenu!). Syn robi coraz większe postępy a ja zaczynam czuć o co chodzi w kraulu. Jutro podejmujemy temat ponownie – on swoje lekcje pływania a ja ćwiczenie kraula (ależ mam słabe ręce!). W tym tygodniu (moim urlopowym) podejmuje więc wyzwanie pływania codziennie oraz utrzymania treningów biegackich – to będzie ciekawe wyzwanie :))) Zauważyłem jednak, że pływanie żabką doskonale rozciąga i uruchamia mięśnie około-pośladkowe i biodrowe. Zdecydowanie pływanie jest doskonałym cross-treningiem do biegania. Będę informował o postępach :)))

2 sierpnia 2009

Znowu wycieczka rowerowa :)

Sobota była tak piękna, że aż trudno w to uwierzyć: słoneczna, upalna, pachnąca i sportowa. Dzień zacząłem jednak od wyspania się za cały pracujący tydzień. Zjadłem małe śniadanie, posiedziałem chwilkę przy kompie i o 11:00 ruszyłem na bieganie, po lekkiej rozgrzewce. W planach było zaledwie 4km, ale wydłużyłem sobie ten dystans ze względu na czwartkowy brak treningu (byłem we Wrocławiu). Ponieważ było super upalnie, słonecznie i pogoda raczej do leżenia i opalania się, więc od razu udałem się na wał – tam od wody zawsze troszkę chłodniej i czasami jakiś „wilgotny zefirek” zawieje od rzeki. Powietrze jednak stało, więc doświadczyłem zupełnie czegoś innego: potężny bukiet zapachów łąki, traw i polnych kwiatów. Był tak intensywny, że przez chwilę zastanawiałem się, czy to nie jest jeden z moim snów! Najbardziej pachniał chyba tymianek – co za zapach! Taki gęsty, wręcz oleisty, dostawał się nie tylko do nosa, ale czuć go było nawet w ustach! Cudnie!
Wydłużenie trasy nie było więc trudne – nie mogłem się nawąchać tych ciepłych i gęstych od upału zapachów. Gdy zbiegłem z wału aby pobiec inną drogą już po chwili żałowałem, że uciekłem od tych magicznych miejsc – ale nie lubię się wracać, więc biegłem dalej. Postanowiłem sobie za to, że jeszcze na rower wyjdę.
I tak przebiegłem ponad 7km w bardzo przyzwoitym tempie jak na taki upał. W domu zimny prysznic, hektolitry wody, pełne śniadanie i znowu chwila przy kompie – brat prosił o wybranie zdjęć, więc trzeba było pomóc :)))
Gdy się obrobiłem, spakowałem się i ruszyłem na wyprawę rowerową. Tak, tak – nie robiłem tego już długo, ale że rodzina chwilowo u teściów, to postanowiłem ten czas wykorzystać na odbycie trasy, która już od kilku miesięcy czeka na realizację: do Mazowieckiego Parku Krajobrazowego a tam do Rezerwatu im. Króla Jana III Sobieskiego. Trasę opracowałem w oparciu o przewodnik Pascala – jak zwykle okazało się, że są to trasy dla hardcore’owców – ale o tym za chwilę.
Pierwsze kilkanaście kilometrów to zwykłe nudy – dla mnie, bo trasy Tarchomińskie już znam jak własną kieszeń. No, prawie – jak się okazało, tam gdzie budują most północny, zmieniło się na tyle, że trasa zrobiła się bardzo siłowa (nasyp wymaga niemałej siły przy wspinaniu, ale także przy wciągnięciu roweru na górę. Ponieważ budowa mostu północnego (którego nazwa jeszcze się waży) jest istotna dla większości mieszkańców Białołęki to wyciągam fotkę z placu budowy (pomimo soboty pracowali!):
Od Rowerowo do Wawra i Anina
Następny trudny fragment to miejsce remontu wiaduktu nad Kanałem Żerańskim – w zasadzie o pieszych i rowerach nie pomyślano. Niby jest przejście po wschodniej części wiaduktu, ale do przejścia tylko za dnia, bo porządnego chodnika już tam nie znajdziesz, a rowerze to można zapomnieć – przejechałem tam kiedyś (nawet 2 razy!), ale skończyło się to centrowaniem tylnego koła (grrr!). Tym razem pojechałem więc ulicą. I tu trzeba zaznaczyć, że uprzejmość kierowców wobec cyklistów nie zna granic – tego nie da się określić nawet chamstwem! Zresztą tego może dalej nie będę komentował, bo szkoda moich nerwów – i tak to nic nie zmieni…
A za kilkaset metrów kolejna trudna przeprawa: Jagielońska – chodniki są tak poniszczone i dziurawe, że jazda po kocich łbach jest bardziej przewidywalna niż korzystanie z tych chodników, które pewnie remontu nie widziały przynajmniej od czasów zmiany ustroju w państwie polskim. Znowu zdecydowałem się na jazdę ulicą. Tu jakoś było lepiej – czyżby chamscy kierowcy pojechali na Targówek na zakupy???
Potem droga z tyłu ZOO – tu chodnik jest lepszy niż ulica – jako kierowca odczuwam to dość dobitnie. Chodnik też ma już swoje lata, ale jak się spuści nieco z prędkości, to jest szansa, że przejedziemy tę drogę bez przygód. Dlatego też Pak Praski przywitałem z radością – szkoda, że taki mały. A za nim remontowana Aleja Solidarności – po przejściu dla pieszych zostało tylko wspomnienie. Przemierzyłem więc tę drogę jak pirat drogowy (bo ruch autobusowy został utrzymany!) i ruszyłem dalej.
Na Sierakowskiego trafiłem na światła, które świecą się krócej niż byłem wstanie przekroczyć skrzyżowanie(wtf?!). Gdy się połapałem, przerzuciłem się na przejście dla pieszych i to mnie uratowało. Na dwóch sygnalizacjach świetlnych straciłem jednak ponad 10 minut! Świetna organizacja!...
Chwilę potem odwiedziłem pomnik, który mijam już blisko od 10 lat i nigdy nie mam okazji aby przyjrzeć mu się z bliska. Z bliska wygląda na mocno radziecki – aż dziw, że jeszcze nikt go nie usunął. Mi osobiście się podoba – nawet jeśli jest radziecki lub choćby komunistyczny – pomniki są pamiątką nie tylko tej chlubnej historii i warto aby pozostały nie tylko w naszej pamięci – aby pewnych błędów historii nie powtarzać. A może ja po prostu za wiele wymagam?...
Potem chwila męki i byłem już raju, czyli w Parku Skaryszewskim. Już wiele wspomnień biegackich mnie z nim łączy, a trzeba przyznać, że latem jest przepiękny! Próbowałem to ująć aparatem fotograficznym, ale zdecydowanie mi się to nie udało.
Po tym odkryłem wspaniałą ścieżkę wzdłuż Kanału Wystawowego – niesamowite kilometry – aż trudno uwierzyć, że to nadal Warszawa. I do tego droga przez cały czas uregulowana: chodniki, ścieżki rowerowe, asfalt, płytki – po prostu miodzio!
I tak dojechałem do trasy siekierkowskiej, która przerwała (poprzez zaniedbania budowlane) szlak rowerowy, którym się cały czas poruszałem. Na odcinku ponad kilometra miałem istną szkołę przetrwania. Chaszcze wyższe ode mnie, a wśród nich pokrzywy (tak, tak – wyższe ode mnie!), osty i wiele innych, których nie znam, a które wyjątkowo dawały mi w kość. Prawie 100 metrów prowadziłem rower metodą udrażniania sobie drogi przy pomocy przedniego koła: kierownicę skręcałem o 90 stopni i posuwałem rower co kilka-kilkanaście centymetrów. W ten sposób udrożniłem sobie trochę drogę, ale na tym odcinku straciłem przeszło 20 minut. Potem tereny bagienne (dobrze, że było w miarę sucho!) wyłożone gałęziami, kłodami i innymi pomocami do chodzenia (ale na pewno nie do jeżdżenia!). Gdy wydostałem się już tych lasów/chaszczów to wyjechałem na drogę, gdzie o mały włos nie straciłem nie tylko opon ale i całych kół! Droga wyłożona tak dużym gruzem, że przypominało to raczej jazdę po górach skalistych aniżeli wycieczkę rowerową po Warszawie (to nadal Warszawa!). oto fotka tego fragmentu drogi:
Od Rowerowo do Wawra i Anina
Cała dalsza podróż przebiegła już bez większych przygód: Zastów, Wawer, Anin – zwykłe krążenie po ulicach a potem Mazowiecki Park Krajobrazowy. Trzeba przyznać, że ładny i do tego ze ścieżką zdrowia (zawsze marzyłem mieszkać blisko czegoś takiego), dużo ławek (choć wszystko wygląda jak zwykły gęsty las!), rezerwat ładnie ogrodzony – istne cudo. Niestety trasa dość lekko traktowała tę część podróży, więc opuściłem to miejsce wcześniej niż chciałem.
Potem dojechałem do Parku Mojej Matki – a tam też ścieżka zdrowia! Coraz bardziej podobają mi się te strony :))). Tam też złapała mnie godzina 17:00 – czyli godzina wybuchu Powstania Warszawskiego. Ja czciłem ten moment stojąc przy rowerze, a kilkanaście metrów dalej nasza kochana młodzież kończyła już nie pierwszą butelkę piwa.
Na Starym Wawrze zrobiłem sobie przerwę na mały posiłek a po nim ruszyłem do domu. Zmodyfikowałem jedynie trasę powrotną, tak aby nie wracać tą samą drogą – wybrałem drogę techniczną PKP, która zaczyna się przy Rondzie Starzyńskiego a kończy tuż przy Płochocińskiej. Niezwykle sympatyczny fragment trasy – tu spotkałem chyba najwięcej rowerzystów :)))
Całość wyszła 60km – zmęczenie tylko lekkie, ale zadowolenie duże. Choć trasa polecone przez przewodnik raczej marna. W skali 1-10 (gdzie 10 to najlepsza) oceniłbym tę trasę na jakieś 4 punkty. Oto więc zapis GPSu oraz album z fotkami:
Od Rowerowo do Wawra i Anina