=== Robsik's Blog on WordPress ===

29 czerwca 2009

Idzie dobrze...

Pracowita niedziela, jak na święto :) Ale tylko sportowo. Rano postanowiłem zjeść śniadanie z rodziną, więc odpuściłem sobie poranne bieganie. Potem trochę posiedziałem przy komputerze, a gdy rodzina wróciła z kościoła zrobiłem rozgrzewkę i ruszyłem na trening – tym razem nie sam! Na rowerze towarzyszył mi mój chłopak. Ponieważ upał był już potworny (po 13:00) udaliśmy się do parku/lasku za szkołą. Tam jest zawsze trochę chłodniej. Wprawdzie teren dużo trudniejszy, zwłaszcza na rower, ale chłopak ten kross zaliczył tylko jednym upadkiem – nie pokonał upartego konaru jednego wątłego krzaczka :))) Trening zaliczyłem. Potem obiadek (taki raczej malutki) a następnie zabrałem rodzinę na przejażdżkę rowerową. Dość krótką, bo upał dawał się mocno we znaki a najmłodsza już padała - było niebezpieczeństwo, że nam zaśnie. I tak wyszło zaledwie 6km, ale zauważyłem, że na mój biegacki trening, taki rowerek (nawet taki mały dystans) dobrze mi zrobił na nogi – rozkręciły się troszkę. Trzeba będzie to praktykować częściej. A potem? Potem już nic sportowego nie było. Trzeba było tylko jeszcze podokręcać trochę śrubek w rowerach i zasłużony odpoczynek :)))

27 czerwca 2009

Dobry tydzień

Cholercia! Znowu czas uciekł między palcami tak szybko, że nawet woda nie uciekłaby tak szybko. Świeżo co biegałem w Legionowie a już prawie tydzień minął. Ale nie zmarnowałem tego tygodnia. Wziąłem się znowu za systematyczne bieganie. Zauważyłem, że ciężko mi ostatnio się zmobilizować do biegania – wszystko pewnie przez to, że brak mi wyraźnego planu tego co robię i do czego dążę. Zmieniłem to więc w poniedziałek bardzo, podejmując decyzję o powrocie do planu treningowego na półmaraton. Wprawdzie takie odległości już biegałem, ale jeszcze nie udało mi się zaliczyć imprezy na tym dystansie. Z drugiej strony ten tydzień dobitnie pokazuje, że posiadanie określonego planu i celu zdecydowanie zwiększa motywację. Jeszcze nie wiem jak daleko pociągnę ten plan ze względu na swoje pasmo piszczelowo biodrowe, bo nadal lekko je odczuwam. Dlatego połączyłem wdrożenie nowego (choć starego) planu treningowego wraz ze zmianą diety. Na początku miała to być dieta, którą przetestowałem jakieś 2,5 roku temu: bezwęglowodanowa. Zbierałem ponownie swoje materiały na ten temat i zasięgałem języka u znajomych, aby odpowiednio urozmaicić menu w czasie diety. Ostatecznie jednak głowa mnie rozbolała od tego wszystkiego i stwierdziłem, że chyba mogę nie poradzić sobie z tym wszystkim. Znajoma jednak poleciła mi lepsze rozwiązanie aniżeli dieta bezwęglowodanowa: dieta MŻ – czyli mniej żryj. Kiedyś się śmiałem z tej diety, ale gdy zrobiłem sobie rachunek sumienia (a może rachunek żołądka) to szybko okazało się, że w ciągu dnia mam 2-4 posiłki zupełnie niepotrzebne a wręcz nadmiarowe! Zacząłem od razu od poniedziałku. Okazało się, że można najeść nawet serkiem wiejskim bez pieczywa(!), co było do niedawna przedmiotem moich drwin i żartów. A tu proszę! A jednak można. Trzymając więc się tej jednej zasady MŻ przez ten tydzień zrzuciłem ponad 1,5kg!!! Oczywiście w swojej diecie ograniczam spożycie pieczywa, makaronów, ziemniaków, wyłączyłem w zasadzie całkowicie słodycze, słodzenie napojów, słodkie gazowańce (typu Coca-Cola, Pesi, Mirinda czy tym podobne), ograniczyłem napoje słodzone aspartamem i ograniczyłem swoje porcje posiłków. Najbardziej zdziwiona jest chyba moja żona :))). Chyba będzie jej ciężko się przestawić, że przestaję być kuchennych odkurzaczem. Efekty jednak cieszą – nie tylko te w postaci utraconych kilogramów, ale i zdecydowanie lepiej się czuję w ciągu dnia! Same plusy, choć przy mojej pracy dieta ta wymaga dużej uwagi i roztropności – a nawet przewidywania dziennego menu (to dla mnie nowość :))) ). A jak z bieganiem? 4 dni w tygodniu i na razie udało się tego utrzymać (choć to dopiero pierwszy tydzień :)) ). Z jutrzejszym treningiem zrobię jakieś 17km w tygodniu – więcej niż 17km zrobiłem na początku marca! Zeszmaciły mnie trochę te kontuzje – mam nadzieję, że teraz się to zmieni. Na pewno doniosę o postępach :)))

23 czerwca 2009

Puzzle

Zeszły weekend uporaliśmy się z synem z puzzlami 1000 sztuk. Nareszcie! Było o tyle ciężko, że najmłodsza także chciała nam mocno pomagać – to nieco komplikowało nasze przedsięwzięcie, ale ostatecznie udało się. Małżonka wprawdzie nie pozwoliła tego podkleić i powiesić, ale sukces zawsze smakuje tak samo :))
Poniżej prezentuję fotkę naszego dzieła a jeszcze niżej ostatnio uchwycony zachód z pomocą N95:
Od Moje fascynacje
Od Moje fascynacje

21 czerwca 2009

I Legionowska Dycha

Dziś dawno oczekiwany start. Troszkę na wariata lub nazywając rzeczy po imieniu: na amatora. Wczoraj znajomi nas odwiedzili, więc nie wypadało wypić – alkohol, ostatnie dni nie specjalnie się nawadniałem(!) i do tego śniadanie na niecałe półtorej godziny przed biegiem. Do tego wszystkiego doszedł piekielny upał. I niby postronna osoba nie przyznałaby mi racji, ale biegnąć brakowało tylko tlenu a żar słońca lał się i od asfaltu i z nieba. Taki zestaw utrudnień nie zapowiadał dobrego i lekkiego biegania. Postanowiłem więc, że biegnę treningowo. Pierwszą pętlę przebiegłem jakbym już po dyszce. Widząc jednak wodopój od razu mi się lepiej zrobiło. W ustach miałem już kompletnie sucho, usta prawie pękały z suszy, czacha dymiła od upału a serce kołatało jak oszalałe! Napiłem się więc delikatnie, aby mnie to przypadkiem nie położyło tu za punktem pojenia – pomogło tylko na jeden kilometr. Już na 6,5km widziałem gwiazdki w samo południe – przeszedłem do marszu. Po kilkunastu metrach gwiazdy się schowały i miały czekać do nocy. Jednak po następnych 500 metrach znowu je ujrzałem. Niby wystartowałem o 12:00 w południe, ale uparcie nawiedzały mnie jakby już za chwilę miała być 22:00. 20 metrów marszu i znowu ruszyłem. Tym razem poszło nieco lepiej. Do mety marszowałem już tylko raz (choć przez prawie 50 metrów!). Miał być szybki finisz, ale nawet widok mety nie był wstanie we mnie wyzwolić dodatkowych sił. Czułem, że jeśli będę ostro finiszował, to może mi na mecie zabraknąć nie tylko tlenu ale i gruntu pod nogami. Już minutę po przekroczeniu mety wiedziałem, że tym razem miałem rację. W głowę uderzył mnie ból ciśnienia krwi a ręce trzęsły się jak galaretka! To był wyjątkowo trudny start. O wyniku nawet nie mówię, bo się cieszę, że dobiegłem w ogóle. Kolega mnie zapytał „jak noga?”. Cóż innego mogłem mu powiedzieć: „stary! Ja walczyłem o życie, a ty mnie pytasz o nogę???” – to był pierwszy moment po biegu gdy zdobyłem się na uśmiech. Potem grochóweczka, szklanka wody i już było lepiej ze mną, choć nadal czułem się wyczerpany. Ale satysfakcja jest. Kolejny start zaliczony, a dla dzieci przywiozłem dwie koszulki z biegu. Medal mam szansę dostać pocztą (to się jeszcze okaże). W losowaniu trafiłem na tzw. talarka, czyli monetę wybita jako „4 Legiony”. Całkiem sympatyczny pomysł :)

17 czerwca 2009

Podsumowanie tygodnia

Łech – ależ zleciało. Ten układ świąt zawsze mnie wybija z rytmu życiowych funkcji. Zwłaszcza tych elektronicznych. Ale pojawiło się kilka aspektów, które pozwalają przypuszczać, że wracam do świata żywych :))) Pierwszy fakt: Zakończyłem słuchanie sztuk teatralnych Radiowego Teatru Sensacji. Nadal nie mogę wyjść z podziwu i smaku. Czuję się jak na głodzie – chciałbym więcej i więcej! Niesamowite! Te same głosy, ta sama muzyka – a jednak nic się nie nudzi! Co tu dużo mówić: polecam, polecam, polecam! (link do sztuk w poście z 3.06.2009). Drugi fakt: prawe pasmo znowu się oznacza. Czuję je w zasadzie podczas każdego biegania a nawet ostatnio i rowerowania. Trudno więc zapomnieć o rzeczywistości. Frajdy mi wprawdzie nie odbiera, ale świadomość, że kroczę po krawędzi kontuzji nie napawa mnie optymizmem. Trzeci fakt: już duszę się nie dzieląc się z Wami tym wszystkim co doświadczam obcując z moimi pasjami. Tak więc dziś spróbuję tylko szybciutko nakreślić ostatni tydzień: Wtorek przed świętami: rower 29km w dość przyzwoitym tempie Czwartek (Boże Ciało): bieganie 7km pogoda lekko deszczowa Sobota: bieganie 5,5km w strugach deszczu (niesamowite to było: Coldplay na uszach, deszcz leniwie spadający z nieba i kałuże leniwych kropli, które bezlitośnie trzymały się w kupie – uwielbiam takie bieganie!) Poniedziałek: rowerowanie 40km w przyzwoitym tempie (powyżej 20km/h średniej) Wtorek: rower 42km w gorszym już tempie, jako że start było już grubo po 23:00 z tobołkami i do tego w strugach deszczu. Ostatecznie więc nogę czuję i to mnie trochę martwi. Kolega wprawdzie wynalazł mi jakieś ćwiczenia wzmacniające moje pasma, ale czuję, że to może nie wystarczyć. Dziś jednak dzień przerwy a jutro pobiegam. Na razie się przecież nie poddaję :)))

7 czerwca 2009

Nowe buty

Ostatnio nic już nie pisałem o bieganiu. Winy w tym jest trochę po stronie mojego zasłuchania w słuchowiskach. Dziś jednak był wyjątkowy, więc należy go zaznaczyć na kartach mojego bloga. Wczoraj zakupiłem nowe buty do biegania. Poprzednie 11 miesięcy temu – więc całkiem nie najgorzej. Choć jak się popatrzy na mój dziennik treningowy, to widać dlaczego tak późno kupiłem nowe. Tym razem (z powodu braku numeracji) wypadło na Asics GEL-1120. O tyle lepsze się okazały, że w tym bez problemu od razu dyszkę zrobiłem i jest ok. Bieg oczywiście zacząłem z iPod’em na uszach. Niemal od razu zaczął deszczyk kropić. Byłem przygotowany na to, że może popadać, choć wyraźnie mi to było dziś nie na rękę. Nie był to mocny deszcz, więc ostatecznie machnąłem na niego ręką. Wbiegłem na wał a tam co kilkanaście metrów ludzie poustawiani jakby jakieś bramy weselne robili i gapili się w niebo nie widząc, że są jeszcze inni na tym świecie, którzy chcieli by jakoś obok przejść lub ewentualnie przebiec. Zesłościłem się w pierwszej chwili na nich, ale mimo to postanowiłem poszukać tego czegoś na niebie, co całkowicie pozwoliło im zapomnieć o bożym świecie. I co znalazłem? W zasadzie banał, ale tym razem było fascynujący i dłuuuuugo trwał – dłużej niż Winterfresh! To była tęcza. Ale nie jakaś-tam tęcza – tylko piękna, długa, jednolita i kolorowa – wręcz cudo! Towarzyszyła mi bardzo długo – ok 3 kilometry! Łatwo więc policzyć, że to ok. 15 minut! Nie widziałem jeszcze tak ładnej tęczy. Po raz pierwszy żałowałem, że wziąłem telefonu na bieganie. Muszę zdecydowanie wrócić do tego zwyczaju – zawsze da się wyszarpnąć jakąś ciekawą fotkę tej naszej psikuśnej przyrodzie. Czy to było o 6 rano? Nie, nie. Rano wstałem, ale z tak bolącą głową, jakbym dzień wcześniej wypił z 7 piw – było tylko dwa! Spróbowałem zacząć rozgrzewkę, ale przy pierwszym skłonie myślałem, że głowa mi eksploduje – czyżby rzeczywiście kac? Stwierdziłem, że taka niedyspozycja nie służy dobrym treningom i wróciłem do łóżka. Bieganie odpracowałem wieczorem :)))

6 czerwca 2009

Nieudana wyprawa rowerowa

Ach, co za dzień! Wstałem tuż po 4:00. Tak, tak – wracam do swoich wycieczek długodystansowych tuż o świcie. Łudziłem się przez jakiś czas, że jeszcze są tacy, którzy pojeżdżą ze mną o normalnej porze, ale jak pokazuje doświadczenie pora nie ma większego znaczenia – znowu jestem skazany na samotne podróże. Ale zasadniczo to chodziło o pewne postanowienie, bo zrealizować tak do końca moich zamiarów to się nie udało. Wyjechałem dość leniwie, bo dopiero po 5:00, ale za to miałem już słoneczko nad głową, a te zawsze mnie pozytywnie nastraja. Na uszy rzuciłem kolejną porcję Radiowego Teatru Sensacji i tak jechałem w kierunku biura. Dziś miało być trochę zawodowo, bo zapomniałem zasilacza z biura, więc był pretekst, aby przejechać się w stronę biura. Chciałem sprawdzić czas dotarcia biura jadąc spokojnym tempem. Dojechałem jednak tylko do mostu. Na kilometr przed nim świdrujący dźwięk przedniej piasty zaczął się przebijać przez wzmocnione nagłośnienie, które miałem na uszach. A jednak: rower domagał się pełnego przeglądu. Ponieważ świdrowanie się nasilało, to postanowiłem jednak zawrócić. Słowem: tylko 18km a do biura musiałem pojechać samochodem. Straszna szkoda, choć moje samopoczucie spowodowane tak wczesną pobudką nie dało się niczym zakłócić. Takie wczesne wstawanie naprawdę cudnie wpływa na humor! Gdy rodzina się już wyspała, zabrałem dzieciaki na włoczęgowanie po mieście. Najpierw trzeba było zawieźć rower do serwisu. Do przeglądu dojdzie zmiana łańcucha (koszty, koszty!). Potem pojechaliśmy na Żoliborz po buciki do biegania dla mnie. Moje dotychczasowe obuwie się już zużyło i zdecydowanie domagało się młodszego rodzeństwa. Potem jeszcze jakieś sklepy meblowe, spożywcza i można było wracać do domu. W domu żony jeszcze było – pojechała na chwilę do pracy! No cóż, pojęcie chwili u kobiet od dawna ma inny wymiar niż te określane przez układ SI. Przygotowałem więc jakieś jadło dla dzieci i zabraliśmy się do roboty: puzzle. Tak, tak. Tydzień temu zacząłem z synem układać 1000-kę. Trzeba było pociągnąć trochę robotę – efekt był wspaniały! No i kilka godzin w plecy :)). Potem jeszcze poukładaliśmy LEGO a potem… zrobiło się ciemno – tak szybko, że trudno mi było w to uwierzyć. Rano jutro ma padać. Ale biegam nieodwołalnie…

3 czerwca 2009

Radiowy Teatr Sensacji

Ależ zaniedbałem bloga! Aż wstyd! Każdy odpuszczony dzień blogowania oddala mnie od zamiaru ponownego wpisu i coraz bardziej pogrąża w wstydzie, który z kolei wiąże wolną wolę i chęć poprawienia tego stanu rzeczy. To tak jak z dzieckiem, gdy coś przeskrobie. Takie samo-napędzające się pognębianie…

Ale jak zwykle, pod tym dłuższym milczeniem coś jest – tym razem jednak nie jest to ani praca, ani dom, ani brak zdrowia. Tym razem pochłonęły mnie bez reszty słuchowiska Radiowego Teatru Sensacji (Studio Koliber). Nazbierałem tego 3 doby ciągłego słuchania. Od ponad 2 tygodni więc nic nie robię poza ciągłym słuchaniem tych słuchowisk. Wiem, wiem – można oszaleć, można się znudzić itd. Ale nie z tymi słuchowiskami. Są rzeczywiście doskonałe a przy tym takie epizodalne (każdy trwa niecałe 20 minut!).

Ponieważ ja wpadłem w te słuchowiska bez reszty, postanowiłem także podzielić się z Wami – przecież to też moja pasja :)). Otóż wszystkie te słuchowiska, które obecnie „mam na tapecie” umieściłem tu: http://chomikuj.pl/robsik1/Teatr+Polskiego+Radia/Radiowy+Teatr+Sensancji – gorąco polecam. Jest do doskonała uczta dla ucha i ducha. Wszystkie słuchowiska można wysłuchać przez stronę WWW lub pobrać na swój dysk (standardowo do wykorzystania za darmo jest tylko 50MB tygodniowo). Polecam, polecam i jeszcze raz polecam.

Wysłuchajcie chociaż jednej sztuki i podzielcie się ze mną swoją opinią – będzie mi miło, że nie tylko ja choruję na takie rzeczy :)))