=== Robsik's Blog on WordPress ===

28 listopada 2011

Długie wybieganie (jak dla mnie)

Po piątkowych łyżwach, które mnie siłowo zmasakrowały, w sobotę nawet nie myślałem o bieganiu. Zresztą dzień spędziłem z dziećmi, więc mieliśmy wystarczająco wypełniony dzień. Wieczorem zaś zmęczenie wzięło górę i zgasłem bardzo wcześnie.

Na niedzielę zaś byłem umówiony z kolegą na wybieganie powyżej 10km. Trzeba przyznać, że wyszło dużo więcej – czyli dobiegłem faktycznie dobrze zmęczony. Szczęśliwie dziś nic nie boli i czuję się bardzo ok. Kilometrów wyszło 14,5(!). Takie dystanse niestety jeszcze są troszkę poza moją siłą. Widać więc, że do półmaratonu jeszcze dużo treningów mnie czeka :) Pogoda jednak była bardzo ok. – wilgotno, dość ciepło (ok. 5-7 stopni) i lekko wiało (nie tak jak dziś w nocy i rano). Ostatecznie więc satysfakcja gwarantowana :).

A poniżej zrzut z naszych zmagań (choć bardziej chyba moich ;) ):

24 listopada 2011

Bieganie bez oczu

Znowu w Kielcach. I właściwie nie ma w tym skargi, bo generalnie polubiłem to miejsce. Tyle, że takie wyjazdy sprawiają, że robią się dodatkowe zaległości. Staram się jednak, aby to nie były zaległości w treningach. Wprawdzie w środę rano miąłem się poderwać o 5:30, aby pobiegać ale zmęczenie było silniejsze – potrzebowałem snu i odpoczynku. Na trening wyszedłem więc wieczorem, po 20:00. Trasę sprawdziłem na mapie, więc wydawało się wszystko w porządku.

Niestety już pod koniec drugiego kilometra zaczęło się robić krucho – lat gęsty (mimo jesieni), brak księżyca i droga, która z asfaltówki przemieniała się w piaszczystą i nierówną. Bardzo szybko więc zrozumiałem, że brak czołówki to jeden z poważniejszych problemów mojego treningu. Wydawało mi się jednak, że jest już za późno na powrót i powinienem dać radę przyświecać sobie iPhone’em. Przełączyłem więc go na tryb najjaśniejszy i wyświecałem swoją drogę pod nogami. Trzeba przyznać, że ilość światła jakie daje ten wyświetlacz jest imponująca. Nie mogłem jednak nic dobrego powiedzieć o baterii. Około 3 km (bo telefon zdążył mi jeszcze powiedzieć, że przebiegłem 3km) przy baterii na poziomie 75% wyłączył się bez ostrzeżenia. Ciemność, która mnie ogarnęła już nie była tak miła a droga była już mocno piaszczysta. Przekonany, że to błąd aplikacji, włączyłem iPhone’a jeszcze raz. Niestety chwilę po „zalogowaniu” znowu się wyłączył. Czyli bateria po dwóch latach użytkowania niestety ma już swoją „wartość”. Czyli dobry kilometr biegłem zupełnie po ciemku, potykając się o korzenie, piasek, gałązki i doły/zaniżenia – modliłem się aby jeszcze nogi nie skręcić, bo to już byłaby kompletna porażka.

Trzeba było to jakoś przetrwać. Co gorsze: przez baterię iPhona, straciłem też możliwość podglądu mapy, więc biegłem już na wyczucie (nawet nie na pamięć!). Gdy dobiegłem do ulicy Biesak byłem przekonany, że już mam z górki – widoczne światła przy ulicy dawały w końcu super oświetlenie i nie wymagały dodatkowej latarki.

Nie ubiegłem jednak nawet 400 metrów, gdy napotkałem watahę 4-5 psów – trudno było ich doliczyć bo starałem się je ominąć drugą stroną ulicy. Gdy je zobaczyłem natychmiast ubezpieczyłem się w zestaw kamyków (troszkę większych, wyrwanych z szutrówki) i przeszedłem do marszu aby ich nie sprowokować. Walka z tak dużą ilością psów była raczej skazana na klęskę, a wracać swoją poprzednią trasą przez ciemny las nie była dla mnie opcją. Jeden nawet miał ochotę ruszyć w moim kierunku, ale gdy zobaczył, że się schylam (niby sięgając po kamień), zmienił kierunek swojej wycieczki poszedł precz.
Z kamieniami biegłem jeszcze przez dobrych kilka kilometrów – wolałem być zabezpieczone na wypadek innych przybłęd – na szczęście do samego hotelu miałem już spokój…


20 listopada 2011

Wybieganie i rowerowanie

Tydzień ciężki i pracowity, a właściwie ciężki, bo pracowity :) Przez to wszystko nawet nie bardzo było czasu i możliwości aby pobiegać. Weekend jednak nie chciałem odpuścić. Sobota była więc pod znakiem wybiegania. Dyszka w bardzo powolnym tempie dała mi ponad godzinę treningu. Już po zmierzchu więc o wolności biegania trudno mówić, za to śmiesznie wygląda trasa biegania:



Dziś natomiast miałem zaplanowane oddanie auta do mechanika – jedyne 60km ode mnie. Powrót oczywiście rowerem – trening musi być i najlepiej solidny. Tak też było. Tym razem wsparłem się jednak moim wiernym kibicem. Odpaliłem aplikację endomondo i on dzięki temu mógł widzieć mnie niemal on-line, gdzie jestem i jak jadę. Dzięki temu przeprowadził mnie przez tereny, których do końca nie znałem (już oczywiście telefonicznie). Z trasy wynika, że troszkę nakręciłem, ale dzięki temu trasa była czystą przyjemnością.
Pogoda dopisała – nawet słońce świeciło, cieplutko jak na tę porę roku. Przynajmniej do chwili słońce świeciło i nie znalazłem się w okolicach Wisły – tam już było chłodno i wilgotno. Końcówkę trasy więc raczej zmarzłem, pomimo dość mocnej jazdy. Najgorzej palce od nóg – niby wybrałem ciepłe skarpety ale i tak buty okazały się za słabe – mało ciepłe.
W domu więc szybko się wykąpałem, zjadłem i od razu z kocykiem do najbliższego kaloryfera – tak spędziliśmy ponad godzinę w objęciach :) Gdy się oderwałem, ciągle przygotowywałem sobie coś gorącego dopicia…
Ostatecznie jestem bardzo zadowolony – długa trasa, dobre tempo, i doskonale zmęczony – tak właśnie miało być. Mogło być jedno więcej przygód, ale może następnym razem coś się wymyśli :)

Poniżej prezentuję trasę przejazdu:

13 listopada 2011

Rozbieganie i NIKONowanie


Dziś umówiłem się ze znajomym na poranne roztruchanie tych miejscowych zakwasów – jednak utrzymują się dłużej niż się spodziewałem, więc jednak tak lekko do końca nie było (co w zasadzie też było widać na fotkach). Spotkaliśmy się o 8:00, więc jak na niedzielę, to dość wcześnie :)

Pobiegaliśmy po lasku różnymi drogami broniąc się co chwila przed psami, których właściciele nie czuli się zobowiązani do trzymania tych potworów na krótkiej uwięzi. Ilość psów rosła w zastraszającym tempie i ANI JEDEN nie był na smyczy! Skończyło się to oczywiście telefonem do straży miejskiej – czy coś wskórali to już nie wiem, ale może jak wykona się kilka takich telefonów, to buractwo nauczy się, że prawo obowiązuje wszystkich…

Pomijając więc ten wieśniaczy temat biegało się sympatycznie – w grupie zawsze sympatyczniej i chętniej się biega. Zrobiłem więc w sumie ponad 6km – jeszcze tylko masaż jakiś i będzie cudnie ;)

I na koniec jeszcze jedna niespodzianka – zrobiłem małe podsumowanie NIKONowania tegorocznego i udostępniłem dla Waszych oczu:

12 listopada 2011

Rowerowe rozbieganie


Wczorajszy bieg udany – bez dwóch zdań. Dziś tylko punktowe i miejscowe zakwasy, które zniknęły, gdy poruszałem troszkę nogami (np. prowadząc to moje śpiące ciało do kuchni). Bez kontuzji, bez bólów – oby tak dalej :)

Dziś syn wymyślił wycieczkę rowerową  -postanowił jednak poćwiczyć trochę, bo nadal chce zemną jeździć w maratonach MTB (rowerowe). Ostatecznie poszedł pograć w piłkę z kolegami (co i tak wyszło całkiem sporo godzin) a ja już przygotowany ruszyłem (jak zwykle) w samotny „rejs”.
Warunki dość trudne, bo temperatura bliska zeru i ten wietrzyk dawał wrażenie niezłego mrozu – dla mnie jednak jest to wyłącznie kwestią jak się ubrać a nie czy jeździć lub nie… Tak więc pojechałem. Mając na uwadze wczorajsze bieganie starałem się nie przekroczyć 20km – i to mi się nie do końca udało :) – zrobiłem 22km.

Ruszyłem do lasów legionowskich – dla kogoś kto chce ćwiczyć technikę jazdy do MTB to z pewnością dobry teren do takich treningów technicznych i siłowych. Dla zainteresowanych zamieszczam mapkę gdzie szalałem ;)

XXIII Bieg Niepodległości


To niezwykłe zestawienie: z jednej strony wymarzony i wręcz bajeczny Bieg Niepodległości, w słońcu, pięknej atmosferze z uczestnictwem wspaniałych kibiców a z drugiej strony zamieszki na taką skalę, jakiej ja już dawno u nas nie widziałem. Kwas na całej linii… a co ciekawsze nie bardzo wiadomo o co i za kogo… słowem: WSTYD.

Ja więc chętnie nie będę komentował zamieszek, a skupię się na tym pięknie przeżytym biegu. Zacznę wyjątkowo od końca: przebiegłem :) Wynik bez rewelacji bo 1h04’, więc tempo raczej spacerowe, choć na moje ostatnie bieganie to trzeba przyznać, że dość szybkie – taka magia biegania w tłumie, gdzie wyprzedzanie nigdy się nie kończy i dodaje sił więcej niż ich mamy :)

Po biegu mogłem niemal rękę podać panu marszałkowi, odebrałem piękny medal, coś do picia i koniecznie zupkę pomidorową – całkiem dobrą, choć znikła w ciągu kilkunastu sekund ;). Ale to techniczne bzdury, do których nie można było się przyczepić – chwała organizatorom :)

Ważniejsze jednak była atmosfera na trasie. Gdy przypomnę sobie pierwszy Bieg Niepodległości, w którym brałem udział to muszę przyznać, że ten był chyba najlepszy. Ani razu nie spotkałem się z niemiłą sytuacją na trasie (typu przepychanki, łokcie, kuksańce, marudzenie i kłótnie). Biegający zachowali się na wysokim poziomie dzięki czemu można było całą trasę przebiec z uśmiechem na twarzy – dziękuję biegającym!
Na trasie na ostatnich dwóch kilometrach spotkałem chyba najmłodszego zawodnika – wyglądał na 2 lata (najwyżej 2,5) – gdy zobaczył biegających to ruszył do boju z nimi i jako, że obserwowałem jakiś czas z dalszej odległości, to mogłem oszacować, że przebiegł z nami ponad 150 metrów! Zawodnik rośnie doskonały! :)

Bieg odbyłem wyjątkowo na luzaka – bez spinania się, bez zbędnej rywalizacji, uśmiechałem się do kibiców i im także biłem brawo w podziękowaniu za ich obecność i aktywność. Potraktowałem bieg jak trening i chyba po raz pierwszy dobrze mi z tym było :)

A jak już mowa o kibicach to nie mogę pominąć swoich znajomych, którzy zadbali o to abym nie czuł się samotny, choć przez swoje spacerowe tempo byłem zmuszony całość biec samotnie samodzielnie wraz z moimi słuchawkami. Zadbali o zapełnienie czasu tuż przed startem (z reguły ten fragment czasu, który dłuży się najmocniej) a także podczas biegu – dzwonili, kibicowali przez telefon a na koniec na ok. 9km zadbali o fotki jeszcze cieplejszy doping – wielkie ukłony dla nich i moje podziękowania! Zdjęcia oczywiście w galerii poniżej :)



No i na koniec najfajniejsze – kolega Boguś, który dopomógł w odebraniu wywalczonego cudem pakietu startowego, zadbał o bardzo informatyczny numer: 6464 – czyli jak to się śmiejemy u nas w branżowym środowisku: 2 x Core 64-bit – to całkiem silna jednostka przetwarzania danych :)))

Zdobycie pakietu wprawdzie otarło się o cud, jednak w tym przypadku za tym cudem stał człowiek – wielkie podziękowania dla pana Tadeusza Samul – to dzięki jego zaangażowaniu mogłem pobiec w tej przepięknej imprezie

10 listopada 2011

Kieleckie truchciki...


A ja znowu w Kielcach. I nie to, żeby mi się podobało – po prostu gdy tu jestem, to robota jakoś sama się nawarstwia…

Wczoraj  udało mi się jeszcze załatwić jedne z ostatnich numerów startowych na Bieg Niepodległości – tak, tak – postanowiłem po latach (ależ to brzmi!) wystartować w biegu. Dyszka nadal dla mnie jest dość dużym wyzwaniem i raczej zmaltretuje mnie to dość dobrze, ale córka bardzo chce abym przyniósł z biegania kolejny medal :)

Na tę okoliczność ostatnie dwa poranki (o 6:00 rano) wyskakiwałem do lasku nieopodal hotelu na bieganko – po ok. 4,5km. Tempo raczej mocniejsze niż zwykle ostatnio, ale tak zimny poranek potrafi wycisnąć nieco więcej motywacji do wcześniejszego zakończenia treningu ;).

Pierwszego dnia spotkałem o tej porze tylko faceta z puszką piwa (w sumie pora całkiem niezła na picie piwa – przynajmniej piwo nie ma szansy się zagrzać :) ). Drugiego poranka nawet biegacza(!), który pewnie z radością, że kogokolwiek widzi, pozdrowił jak należy – przesympatycznie :) Będę tu częściej wychodził na bieganie… 

... jeszcze aby ten internet był tu bardziej przyzwoity...

6 listopada 2011

S1 - dodatkowe testy


Po wczorajszym długim wybieganiu nie zauważyłem zakwasów. Dziś chciałem więc zrobić powtórkę z wczorajszego dnia – nie udało się. Zmęczenie nóg jednak odczułem dzisiaj: wiązadła nie tak dawno zerwane przy skręceniu nogi, kolana (chyba głównie pasmo, ale to się jeszcze okaże) i pośladki (oj przydałby się teraz dobry masaż pośladków :))) ). Na koniec jeszcze coś wlazło w plecy, więc niewykluczone, że będzie mnie czekać terapeutka od kręgosłupa – z tym jednak jeszcze poczekam – może żebro samo się odblokuje…
A pogoda? Znowu prześliczna! Dziś nawet wielu biegaczy spotkałem  i ku mojemu zdziwieniu wszyscy odpowiedzieli na pozdrowienia – ślicznie zapowiadający się dzień… prawdziwa polska złota jesień!

Ach! Byłbym zapomniał. Jeszcze dorzucę kilka uwag na temat pomiaru odległości. Tym razem wrzucam na tapetę ponownie mój Polar RS200 z czujnikiem S1. Ciągle nękany rozczarowaniem systemem Nike+ postanowiłem nieco mocniej protestować czujnik S1 – to przecież niewiarygodne, aby nie miał istotnych wad! I dziś znalazłem je! Więc jeszcze kilka słów o problemach z S1.
Gdy się tak biegnie bez słuchałem na uszach (co de facto jest dość rzadkim zjawiskiem!) to się odpowiednio więcej myśli, tudzież kombinuje. A ja dziś zacząłem kombinować czy faktycznie czujnik S1 działa trójwymiarowo, jak to kiedyś pisałem.

Teza nr 1: bieg bokiem powinien nadal mierzyć odległość.
Zaplanowałem więc sobie kilkadziesiąt metrów biegu bokiem na dwa sposoby: klasycznie, noga do nogi oraz przeplatanką, krzyżując nogi biegnąć bokiem. W obu przypadkach prędkość biegu spadła do zera.
Wnioski: Teza nieprawdziwa. Miernik S1 nie mierzy przebytego dystansu gdy jest utawiony bokiem do kierunku biegu.

Teza nr 2: bieg tyłem powinien nadal mierzyć odległość – przecież jest zgodny z osią biegu.
Zrobiłem więc test na 50m – bieg tyłem.  Efekt: brak pomiaru. Wprawdzie pomiar do zera spadał dość powoli, ale jednak gdy spadł do zera, to już nie pokazywał nic więcej.
Wnioski: Teza nieprawdziwa. Miernik S1 nie mierzy przebytego dystansu gdy jest ustawiony przeciwnie do kierunku biegu.

Wnioski ogólne: Jeśli w biegu przewidujemy coś więcej niż tylko zwykły bieg (bieg bokiem, tyłem itp.) to do dokładnego pomiaru pozostaje nam już tylko dobry sprzęt z czujnikiem GPS. Przy używaniu GPS jednak należy pamiętać, że nie zadziała poprawnie w tunelach lub innych zakrytych przed satelitami miejscach. Koniecznie należy także nadmienić, że sprzęt powinien mieć naprawdę dobry czujnik GPS – przeciwnym wypadku błędy obliczeń mogą zniweczyć nasze pomiary. 

5 listopada 2011

Jesienna dyszka


Dziś zmierzyłem się z dystansem 10km – po raz pierwszy od baaaardzo dawna. Przy tej pogodzie to nawet sympatycznie było. Zrobiłem to wprawdzie bez rozgrzewki, więc rozgrzewkę musiałem nadrobić podczas biegu. Dobiegłem i w sumie nic w tym nadzwyczajnego… no może poza trasa jaką wybrałem. Pełna różnych powierzchni: piasek, płyty, asfalt, chodnik, błoto, podbiegi i zbiegi, las i otwarta przestrzeń, nad wodą i daleka od wody a nawet leśna przełajówka.

To niezwykłe ile jeszcze życia w lesie. Widziałem jeszcze wiele gąsienic – chyba śpieszyły się do swoich zagubionych domków, widziałem nawet dzięcioła, który był zapracowany, że niemal ręką mogłem go zdjąć z drzewa… liści już na lekarstwo – przynajmniej tych drzewach. Drzewa łyse, aż przerażenie bierze. Choć nadal można spotkać drzewa, gdzie liście są zielone – już zwiotczałe po przymrozkach, jakby ktoś z nich powietrze spuścił – tak przedziwnie kontrastują z tymi żółciami i brązami liści, które wyścielały ścieżki i ukrywały różne niespodzianki i wystające korzenie… No może tylko jedno miejsce było pozbawione życia: pozostałości zająca… ładny musiał być…

Ostatnie wnioski dotyczące Nike+


Miałem już nie pisać na temat systemu Nike+. Pogrzebałem jednak jeszcze trochę i trafiłem na kilka ciekawostek, które rzucają nieco jaśniejsze światło na moją ocenę. A wątpliwości powstały, gdy ciągle trafiałem na informacje typu „najwybitniejszy wynalazek naszego stulecia” lub „niezrównany mechanizm pomiaru odległości marszu lub biegu. Drążyłem, drążyłem aż znalazłem.

Otóż w czujniku Nike+ Sensor jako akcelerometr zastosowano przetwornik piezoeketryczny. Może więc na początek wyjaśnijmy co to takiego: to „przekładaniec” odpowiednio dobranych materiałów, które potrafią wygenerować ładunek elektryczny gdy się go naciska. Ok., ale jak to do licha użyto w tym czujniku??? I tu jest pies pogrzebany: aby czujnik dobrze mierzył odległość musi znaleźć się pod stopą biegacza, tak aby z każdym krokiem był naciskany z odpowiednią siłą i przez określony czas. Oczywiści e działa ona również w innych częściach buta, ale jego skuteczność pozostawia wtedy wiele do życzenia… Mi tej tezy nie udało się potwierdzić, ale być może coś w tym jest.

Ja niestety takich butów nie mam, więc nie sprawdzę tego. Sensor więc idzie na sprzedaż…

2 listopada 2011

Test rzeczywistości zadziałał!


Jest! W końcu stało się, choć nie za sprawą mojej pracy. O czym mowa? Mowa o technikach kontrolowania snu a konkretnie o udanym „teście rzeczywistości”. Niestety całość snu mi już troszkę uciekła, bo lenistwo było silniejsze i nie wstałem od razu aby zanotować każdy szczegół snu. Generalnie przyjechałem w nowe miejsce, jakby troszkę na wakacje troszkę do pracy. Był tam także kolega z pracy i jeszcze jeden znajomy…

Pierwsze wydarzenie, które wprawiło mnie w wielkie zdziwienie (ku mojemu zdziwieniu, bo w śnie przecież większość zdarzeń przyjmujemy bezkrytycznie) to zauważony nad nami helikopter, które przestało się kręcić śmigło. Chwilę posiwiał i runął tuż koło nas. Złapałem kolegów i odciągnąłem na bok, aby wybuch nas za mocno nie „osmalił”. Jednak helikopter nie wybuchł, choć spadł może z 50-70 metrów od nas – zamienił się natomiast w poloneza i pojechał jak gdyby nigdy nic! Pamiętam, że byłem zafascynowany jak odporne są nasze auta, polonezy…

Potem akcja przeniosła się do biura (jakiegoś nowego, którego nie znałem) gdzie miałem też swoją noclegownię – jak zwykle pogibane mocno. Natomiast po wielu perypetiach znowu byliśmy razem w jednym z pomieszczeń biurowych. Nagle uznałem, że to wszystko jest jakieś takie naciągane, jakbyśmy spali, że trzeba chyba przeprowadzić „test na rzeczywistość”, aby się w końcu przekonać co tu się dzieje. Z kolegą z pracy niemal bez słów się zrozumieliśmy i zaczęliśmy sprawdzać godziny. Ku mojemu zaskoczeniu, za każdym spojrzeniem na zegarek była inna godzina. To było tak fascynujące, że z radości krzyknąłem: „To jest jednak sen! Ja śnię!” i ponieważ byłem zmęczony tym snem i chciałem już z niego uciec, powoli wybudziłem się…

To jest historyczny moment, bo po raz pierwszy udał mi się test rzeczywistości w śnie – co więcej: mam już swój skuteczny test rzeczywistości, więc mogę przystąpić do dalszych prac nad kontrolą snu. I choć od ponad roku nie robiłem tego wiem, że teraz wracam do tych prac :)

Życzcie powodzenia :)

1 listopada 2011

Ostatni raz z Nike+


Dziś druga część starcia z systemem Nike+. Wcale nie wyszło lepiej. Dziś pilnowałem się aby już system nie zaklasyfikował części mojego treningu jako „przerwy na lunch” – nawet się udało. Niestety dziesiątki metrów narzucał na każde 500m (ok. 50-70m). Zjawisko w sumie normalne, bo ciągle przed kalibracją. I tu jest pies pogrzebany!

Otóż na koniec treningu można dokonać kalibracji (to jest jedyny moment, w którym pojawia się taka możliwość!). Wygasiłem więc ekran telefonu, aby nie stracić tego momentu i zająłem się ważniejszymi rzeczami: mycie, śniadanie itd. Po powrocie do tego ekranu, na którym jeszcze nie dawno widniał przycisk „Kalibruj”, okazało się, że kalibracja nie jest już możliwa – zniknął sam przycisk!!! I tak oto z kalibracji znowu wyszły nici…

I być może więcej psów tu bym powieszał, gdyby nie inny aspekt tego systemu. Dzisiejszy trening poświęciłem dodatkowym ćwiczeniom w biegu (bieg bokiem, przeplataniec, bieg tyłem, przebieżki itp.) i zastanowiło mnie jak ten system w zasadzie działa? System kosztuje troszkę, mocno podtrzymywany marketingowo, a co ciekawsze uważany za prestiżowy(!) – czyli należy się spodziewać jakiejś zaawansowanej technologii, tak?
Postanowiłem to sprawdzić organoleptycznie stosując podobne metody jak kiedyś zastosowałem przy Polar RS200 z czujnikiem: zmieniając drastycznie długość kroku. Wyrównałem więc bieg aby uzyskać coś koło 6:30 min/km i zacząłem od bardzo drobnego truchtu (kroki krótsze niż długość stopy) z bardzo szybkim tempie (prawie bieg w miejscu :) ). Polar natychmiast zareagował i obniżył tempo do blisko 8:00 min/km – Nike+ natomiast ku mojemu zaskoczeniu zwiększył tempo do 5:00 min/km! Oznaczać to mogło tylko jedno: ta zaawansowana technologia użyta w systemie Nike+ to nieco bardziej zaawansowany krokomierz. Sprawdzi się tylko gdy mamy dość regularną długość kroków podczas biegania. Wszelkie zmiany długości kroku wpłyną na jakość pomiaru odległości.

I już dla porządku liczbowego podaję pomiary dzisiejszego biegania:
POLAR: Czas: 31:48, odległość: 4,51km
Nike+: Czas: 31:48, odległość: 5,12km
Wg ręcznego wyznaczenia trasy w serwisie mapmyrun.com: odległość: 4,61km

Dodajmy na koniec, że oba systemy nie doczekały się w tym roku właściwej kalibracji. Nike+ iPod (z czujnikiem) już się nie doczeka…