=== Robsik's Blog on WordPress ===

31 października 2008

Techniczne wzmianki...

Dziś tylko szybka notka o technicznych zmianach w blogu:

  • Wszystkie posty z poprzedniego bloga trafiły już tutaj (jest to o tyle zaleta, że ten blog można przeszukiwać: na samej górze jest narzędzie do przeszukiwania bloga)
  • Zmieniłem układ dodatków po prawej stronie, aby nie odstraszał a pomagał – mam nadzieję, że zmiany się Wam spodobają, a przede wszystkim uproszczą korzystanie z bloga
  • Zrobiłem zasadnicze porządki z galeriami – jest teraz masakrycznie więcej fotek – wszystkie w super jakości (zero kompromisów, z którymi musiałem się wzmagać przy okazji bloog’a)

Koniecznie dzielcie się swoimi spostrzeżeniami i opiniami – pomagają mi one w dostosowywaniu bloga – tak aby korzystało się z niego łatwo i przyjemnie :)

30 października 2008

Biegowy miesiąc

Co za długi dzień! Wstałem o 6:00 i od razu do roboty... No ale nie o robocie będę tu nawijał :). Dziś nabyłem (dzięki Kasi – dziękuję!) nowy aparat fotograficzny. Cenowo to czuję się jakbym robił downgrade, ale mojej żonie bardziej się podoba. Jest dużo prostszy w obsłudze, większa matryca, szybciej (niż poprzedni) ustawia ekspozycję i do tego potrafi kilka sztuczek – jak na przykład ta fotka panoramiczna poniżej (to mój aktualny widok z balkonu!). Nie wykluczone więc, że niektóre nowe fotki będą pochodzić właśnie z tego nowego aparatu – będę o tym sygnalizował :) Wieczorem zaś ruszyłem na trening. Grześ niestety znowu podupadł na zdrowiu, ale Ewa się nie poddała. Zresztą szkoda było takiej pogody! Wybiegając na trasę mieliśmy aż 15 stopni Celsjusza! Zrobiliśmy dziś zupełnie nową pętelkę, jako, że musiałem podrzucić znajomemu notebooka. Przyznać muszę, że ciężko biega z się z takim sprzętem ;)). Pierwsza pętla wyszła więc 2,6km – i tyle pokonała moja sąsiadka! Co więcej! Pokonała to w dość szybkim na jej początki tempie: 7:03 (do tej pory biegała w granicach 7:58!). Przyznała się, że tym razem to czuje, że się zmęczyła, ale mam nadzieję, że się nie zniechęci… Ja dziś dociągnąłem do 9km – zgodnie z planem. Tempo dość sympatycznie skoczne, bo 5:42. Bałem się, że się wynudzę, ale dziś wyjątkowo nie chciało mi się słuchać muzyki – po przejściach z najmłodszym terrorystą mojej rodziny pragnąłem już tylko ciszy… I na koniec podsumowanie miesiąca (jako, że dzisiejszy trening był ostatnim tego miesiąca). Trzeba otwarcie powiedzieć, że jeden z najuczciwiej przepracowanych miesięcy. Straciłem tylko jeden trening (nie licząc maratonu MTB, który i tak dobrze dał mi popalić :) ), robiąc 148 km w biegu w przeciągu października. Kilometraż każdego z tygodni to liczba pomiędzy 30-40km. Jest więc super! I takiej systematyczności zamierzam się trzymać nadal :)))
Kliknij fotkę, aby powiększyć:
Od Moje fascynacje

28 października 2008

Pionierzy grupowego biegania :)

A już myślałem, że z dzisiejszego treningu będą nici – spraw się tyle nagromadziło, że taka ewentualność była wielce prawdopodobna. Co więcej: Grześ i Ewa byli już przygotowani (przynajmniej wstępnie) na bieganie, więc znając złośliwość rzeczy martwych i tych mniej martwych, to niemal pewne było, że tak będzie (zgodnie z prawem Moor’a). Szczęśliwie obrobiłem się całkiem sympatycznie i udało się wrócić na czas do domku, zrobić solidną rozgrzewkę, z akcentem na masaże lewej stopy a o 21:30 ruszyliśmy w trasę. I tu jest zdarzenie, które warto odnotować, bo jest wielkiej wagi: dziś biegała Ewa i Grześ. Czyli w sumie biegło nas 3 osoby! A należy napomknąć, że nie widziałem jeszcze na Tarchominie trójki biegającej! Słowem: jesteśmy pionierami biegania grupowego :))) Z Ewą zrobiliśmy najpierw kółeczko 2,2km w tempie prawie 7:00 min/km. Poszło gładko. Trudno ukryć, że byłem szczęśliwy móc biegać w tak licznej grupie jak na te strony :). Ale pętelka skończyła się tak szybko, że pozostał tylko niedosyt. Może dlatego, że w takiej grupie tematy do rozmowy sypią się jak z rękawa a wtedy czas mija jak szalony. Gdy sąsiadka „zjechała do bazy” z Grzesiem ruszyliśmy na drugą pętle. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, Grześ wybrał nie pętlę 2,2km tylko 3km – tę, którą zwykliśmy robić. W ten sposób chłopak zrobił 5,2km! Ależ super! Dzięki temu pierwsza piątka minęła mi w doborowym towarzystwie. Pozostała mi tylko trójka na 8 przebieżek – poszły już gładko i bez wysiłku (mowa tu o tym psychicznym wysiłku). No i na koniec mała informacja o nagrodzie z Pascal’a: przelew wpłacony. A co ważniejsze Grześ chyba weźmie ją dla swojej rodziny – przynajmniej podatek mi się wróci, a ja nie upadnę na kolana przed Pascal’em udając, że tak wspaniałą nagrodę mi sprawił… Uroczyście jednak oświadczam, że z konkursów jako takich nie rezygnuję :)))

26 października 2008

Nagroda w konkursie Pascala część dalsza…

A tak! Bo ta sprawa wymaga jeszcze słowa komentarza – no może dwóch słów. Po pierwsze: Nagrodę odbieram. Wyłącznie po to aby ją upłynnić – za kwotę ok. 140-150 PLN, może jednak ktoś zechce skorzystać. Może w ten sposób komuś sprawię jakąś frajdę? Po drugie: Zastanawiałem się jak pozostali uczestnicy konkursu zareagują na udziwniony tryb pojmowania weekendu przez wydawnictwo Pascal. Postanowiłem więc je odszukać i odpytać. Zacząłem od sprawdzenia nagród. I co się okazało??? Że na 7 nagród typu weekend w hotelu, tylko moja (5-ta nagroda!) zawiera AŻ jeden nocleg w hotelu! Definicja pascalowego weekendu nie więc do końca spaczona – po prostu jest to wypadek przy pracy! Utwierdzam się więc jeszcze bardziej w przeświadczeniu i opinii: ŻENADA! Już lata świetlnie nie byłem aż tak rozczarowany nagrodą…

Ostatnie podrygi jesieni?

Ech, czuję jednak niedosyt tego tygodnia. Jeden trening uciekł, choć z drugiej strony wiem, że być może mnie to uchroniło przed jakimiś głupimi kontuzjami. Tak więc dziś wstałem zaraz po 6:00 i ruszyłem do roboty: śniadanie, rozgrzewka i na wycieczkę biegową. Plan opiewał na 16km, ale chciałem lekko podbić ten dystans – wydawał mi się jakiś taki krótki :))) O 8:00 czekał już na mnie Robert na rowerze (tym razem biegałem w okolicach Poniatowej). To on zaplanował trasę i zdałem się całkowicie na jego pomysłowość – nie zawiodłem się. Trasę tak piękną dobrał, że nie mogłem się nadziwić, jak pięknie jest w okolicznych lasach. W ogóle mieliśmy dużo szczęścia, bo słońce wyszło ledwie ruszyliśmy. Można więc powiedzieć, że znowu słońce mnie dopieszczało ;)) Z tej też okazji poprosiłem Roberta aby postarał się mnie uwiecznić na zdjęciu. Okazało się, że nie jest to łatwe zadanie, bo musiał dobrze mnie odstawić, aby móc zrobić fotkę. Widać było, że kosztowało go to bardzo wiele sił. A i efekty nie były powalające. Widać, że aby posługiwać się tym aparatem potrzeba trochę wprawy. Fotki jednak zdecydowanie nadają się do pokazania, więc dziś je prezentuję :)))
Pod koniec trasy zacząłem już odczuwać lewy staw skokowy. Być może był to efekt bardzo trudnej i wymagającej trasy. Jesień jest już tak zaawansowana, że liście całkowicie przykrywają podłoże i kompletnie nie widać co znajduje się pod nimi – czy może jakiś korzeń, czy kamień czy kałuża, patyk czy jeszcze inne niespodzianki. Widać to dobrze na tej fotce powyżej. Całość biegu jednak bezkontuzyjna i w przyzwoitym tempie jak na wycieczkę biegową, bo 6:12 min/km. Zdecydowanie jestem zadowolony!

25 października 2008

A jednak utracony trening!

Jednak jeden trening w tym tygodniu już wypadnie. Na siłę nie zamierzam go już nadrabiać, bo zdecydowanie nie jest to rozsądne. Zrobiłem więc trening z soboty, jako, że jutro wyruszam do Poniatowej i nie wiadomo jak się potoczy ten dzień. Ja zaś będę miał dodatkowy dzień odpoczynku przed dłuższym wybieganiem. Teoretycznie w niedziele mam do zrobienia 16km, ale myślę, że przedłużę sobie to tak do ok. 18km. W dużej mierze jednak zależy to od kolegi, które mnie będzie wspierał na rowerze :))) Dzisiejszy trening umiliła mi sąsiadka. Pobiegła ten sam dystans co ostatnio w dużo lepszym czasie i sama przyznała, że dobrze się jej biegło. Robi więc postępy i jak tak dalej pójdzie, to wyprzedzi jeszcze Grzesia :) Jeśli o mnie chodzi, to się bardzo cieszę :))) Trening zakończyłem, jak ostatnio, ćwiczeniami, które z reguły były u mnie zakwaso-genne. Po ostatnich zupełnie nic się nie działo, więc dziś zrobiłem powtórkę z rozrywki. Zobaczymy jutro czy będzie jakiś efekt. Jeśli nie, postaram się na stałe wprowadzić te ćwiczenia do moich treningów. Dziś w planie (w zasadzie tym sobotnim) było 8km+6x20s. Plan wykonany z lekką nawiązką. Sił miałem jeszcze bardzo dużo i kusiło mnie aby dorzucić sobie jeszcze ze dwie przebieżki. Postanowiłem jednak nie szarżować – ostatnio gdy byłem tak zuchwały nie skończyło się to szczęśliwie :) I na koniec fotka z cyklu absurdy:

22 października 2008

Niedobry Pascal! A feee!

No i czar prysnął. Nie to, że z dnia na dzień, ale jednak stało się. Szczęśliwie nie chodzi tu o bieganie, formę czy zdrowie. Chodzi o konkurs organizowany przez Pascal, w którym dzielnie brałem udział, a w którym równie dzielnie mi pomagaliście, za co jeszcze raz dziękuję. Po ogłoszeniu laureatów czekałem masakrycznie długo na kontakt ze strony Pascal’a - tłumaczyli się, że nie mieli do mnie maila. I w pierwszej chwili uwierzyłem. Sprawdziłem jednak później profil – ano był wpisany. Więc tak naprawdę to nie wiem o co chodziło. Pani radośnie poinformowała mnie o przyznanej nagrodzie i potwierdziła, że wysyła maila z opisem. Jakież wielkie oczy miałem, gdy okazało się, że za nagrodę będę musiał zapłacić podatek! I nie dlatego, że za nagrody się nie płaci, ale dlatego, że do tej pory byłem informowany o takowych kosztach, ewentualnie informowano, że takich kosztów nie poniosę (że organizator bierze je na siebie). Przyznać muszę, że kopara mi opadła i dłuższą chwilę trwało nim się pozbierałem z tą informacją. Niby tylko niecałe 140 PLN, ale dla mnie to nie jest mało! Dlaczego? Sprawdziłem na szybko, że wartość nagród wg cen oryginalnych z Kellys to ok. 160 PLN (nie licząc pobytu w hotelu). Wiadomo, że na allegro można dużo w tym temacie zaoszczędzić (np. plecak był nie w cenie 50 PLN a w cenie 39 PLN!). Rękawiczek jakoś mocno nie liczę, bo ja i żona posiadamy takowe. A plecak tak naprawdę potrzebujemy tylko jeden. Pomijając więc weekend w hotelu, to mamy 39 PLN (plecak kupiony na allegro) do 133 PLN podatku! Słaby biznes… Ale to nie był koniec perypetii, bo jednak weekend w hotelu to nie jest taka mała nagroda. Zaintrygowało mnie na początek, że nagroda przewiduje obecność dzieci, czego wcześniej nigdzie nie wychwyciłem: ani na stronach ani w regulaminie. Pani oczywiście mi wytłumaczyła gdzie jest dokładny opis nagrody, ale jak widać moje umiejętności techniczne były w tym temacie mocno niewystarczające. Ale to nie wszystko! Przeglądając wartość tego weekendu dość szybko doszedłem do wniosku, że coś mi się tu nie zgadza. Wychodziło mi, że nagrodą w cale nie jest weekend a tylko jeden nocleg!!! No i rzeczywiście tak jest! Voucher który miałem dostać dotyczył wyłącznie jeden doby hotelowej (choć można było ją przedłużyć do godziny 18:00) wybranej w weekendowym czasie (pomiędzy piątkiem a poniedziałkiem). I to Pascal nazywa weekendem w hotelu!!! Co za żenada!!! Ale nie chcę być gołosłownym i przedstawię teraz suche fakty. Po pierwsze regulamin – wiadomym jest wszem i wobec, że to regulamin reguluje (stąd przecież ta nazwa!) wszelkie kwestie. W regulaminie dwukrotnie czytamy o „weekendzie” – nie o jednym noclegu! Opis nagrody na stronach Pascala także zawiera opis w formie zapisu „weekend” (Link „Nagrody” na stronie konkursu: http://www.pascal.pl/o_ptc.php?ind=rower_jest_ok). Nawet czytając o przyznanych nagrodach czytamy „weekend”!!! Dopiero gdy klikniemy na nazwę hotelu, w którym przysługuje wykorzystanie nagrody (nie na obrazek, ale na link ten z wypisu nagród!), możemy doczytać co następuje:

„Weekend „Za progiem miasta” dla dwóch osób z dwójką dzieci o wartości 321 euro obejmuje: - nocleg w pokój łączonym, możliwość przedłużenia doby hotelowej do godz.18:00, - śniadanie, lunch, kolacja (…)”

Jak dla mnie jest to jedynie wymienienie składników, z jakich się składa ten weekend – nie definiuje przedziału czasowego (przynajmniej nie jednoznacznie!)… Może rzeczywiście jestem na to za głupi, ale gdy czytam weekend to rozumiem weekend. To jest dokładnie jak śpiewała sympatyczna pani Nosowska: „Mówię NIE, gdy myślę NIE!”. Gdy więc myślę „weekend” to widzę przynajmniej pełne dwa dni, choć przyjęło się, że piątek po południu jest już początek weekendu. Pani broni się, ze jest napisane „nocleg…” ale dla mnie jest istotnym czy jeden nocleg czy nocleg jako składnik oferty. Pominięcie w tym przypadku liczebnika bardzo nieprzyjemnie zaciemnia obraz sensu wyrażenia. Odnoszę wrażenie, że fachowcy pracowali nad treścią tego zapisu, tak aby sztucznie wzniecić większe zainteresowanie konkursem (pod warunkiem, że ktoś dotarł tak daleko, bo mi się nie udało!)… Coś jakby nieco schizofrenia się włącza w głowie czytając takie rzeczy… Oczywiście Pascal twierdzi, że Uczestnik był rzetelnie poinformowany o wszystkich tych niuansach. Oznacza to chyba jedno z: - albo jestem kompletnym debilem z drastycznie zaniżonym IQ, - albo Pascal nie do końca jest tak rzetelny, jak chciałby siebie widzieć. Kolega całą tę sytuację nazwał już po imieniu – mi tu nie wypada używać takich słów. Cieszę, się jednak, że zostało głośno wypowiedziane – oznacza to, że nie jest to tylko moje widzi-misie czy jakieś przywidzenia. Dla mnie (pomijając słowa niecenzuralne) jest to zwykłe i bezczelne oszukiwanie poprzez zaciemnianie specyficznych warunków konkursu – oceniam to jako wysoko nieuczciwe. Czy odbiorę nagrodę? Raczej nie. Jeszcze zastanawiam się z małżonką czy komuś tego nie podarować, ale co to za prezent??? Jedna noc w hotelu??? Śmiech w żywe oczy – ot co! Rozżalony? Zdecydowanie NIE – potwornie rozczarowany!

Spóźniony trening...

Roboty przybywa, czasu nie – efektem tego jest opuszczony trening dnia wczorajszego. Dziś go nadrabiałem, choć wiem, że raczej nie powinno się nadrabiać w ten sposób treningów. Z drugiej strony jednak jutro mam gości ze Stanów, więc znowu prawdopodobieństwo pobiegania będzie małe. Jako, że wróciłem stosunkowo wcześnie (czyli o 20:30 – to wielki sukces jak na ten tydzień!) to długo nie zastanawiałem się nad tym fantem, tylko zabrałem się za rozgrzewkę i fiuuuu na trening! Trening raczej nudny, bo moi przyboczni biegacze wymiękli. Bieganie umilał mi jeno telefon jako MP3-ka. Całość zrobiłem w zawrotnym tempie jak na trening, bo 5:25 na długości trasy 8,2km! Całkiem nieźle! Ale nagromadzonej energii miałem dość dużo i trzeba było ją jakoś upłynnić – udało się :)))

19 października 2008

Wycieczka prawie rowerowa :)

Ależ wyprawa rowerowa! (hihihi) Oczywiście tylko dla Krzyśka, bo ja byłem pieszo. Drugą część biegu niestety biegłem „na czuja”, więc nie udało zrobić się 18km – zamiast tego zrobiłem 19.2 (już po przeliczeniu nowego współczynnika). Najfajniejsze jest to, że całą trasę przebiegłem bez żadnego bólu a do tego w super towarzystwie. Jednak nie ma to jak wsparcie techniczne w postaci kolegi na rowerze (lub koleżanki ;) ). Wprawdzie skorzystałem tylko z jednej butelki picia a reszta plecaka nie była ruszona, to jednak spokojniej się biegnie, wiedząc, że całe zaplecze jedzie z Tobą. Dziś biegałem po lasach Legionowskich. Czyli te strony, które dobrze spenetrowałem przy pomocy roweru – oczywiście tylko część trasy, bo całej nie znałem. Stwierdziłem, że mam już takie kilometry robić to tylko w lesie – tak aby pooddychać świeżym powietrzem. Oj warto, wierzcie mi! A w domu? Syn wychodzi z jakiegoś stanu grypo-podobnego, a od wczoraj żona – podobnie. Będę musiał się dobrze bronić przed tym choróbskiem – już nie daleko do mojego półmaratonu – zostało niecałe 7 tygodni! Ponadto muszę bardziej uważać, bo dziś właśnie lewą nogę lekko wykręciłem na jakimś korzeniu. Aż zdziwiłem się, że to co poczułem nie można nazwać bólem. Widać ćwiczenia rehabilitacyjne i wzmacniające staw skokowy nie poszły na marne! :))) Pociesza jednak fakt, że 20km mogę treningowo zrobić bez problemu i wpływu na poczucie stawu skokowego. Teraz pozostaje tylko dzielnie realizować plan treningowy, a wszystko będzie dobrze :)

18 października 2008

Nadchodzi osiemnastka!

Miał być wyjazd, wyjazdu nie ma. Teoretycznie więc powinienem się ruszyć na bieg w Warce, ale ostatecznie wyszła robota u klienta w sobotę (praktycznie cała sobota spędzona u klienta). Ponieważ małżonka przygotowuje się do testów na poniedziałek, to musiałem zmienić nawet swoje plany treningowe. Stąd Warka odpada, a treningi weekendowe przerzuciłem na poranki. Dziś więc przed 7:00 wstałem, małe śniadanko (oj, coś dzisiaj nie szło!), rozgrzewka i wio! na dwór pobiegać. Dziś już mocno jesiennie - zaledwie 6 stopni. Na tę okazję włożyłem cieplejsze gatki i trzeba przyznać, że dobrze zrobiłem. W planie było 6km plus 6 przebieżek po 20s. Plan wykonany prawie w 100%, bo dziś dodatkowo kalibrowałem swojego polarka i ostatecznie wyszło 5,95km :))). Trzeba przyznać, że za dnia biega się inaczej: więcej ludzi, życia, światła. Wszyscy się gapią tak jakbym spadł właśnie z księżyca. Z jednej strony ich rozumiem, bo widząc takiego gościa w takie zimno można zadawać sobie pytania typu „Gdzie on ma rozum - jest koszmarnie zimno!?". Dodatkowo przebieżki w takim tłumie robi się z nieukrywaną satysfakcją :))). Nawet ci co nie patrzyli, natychmiast zwracali uwagę na strusia-pędziwiatra :))). Ale nie byłem osamotniony w tym moim marznięciu - spotkałem nawet jednego biegacza, który (co nie jest ostatnio normą) pozwolił się pozdrowić ze wzajemnością :) - w końcu jakiś miły akcent treningów... A jutro? Jutro też raniutko, ale na 18km. Namówiłem kolegę, aby pojechał ze mną rowerem. Dzięki temu będzie mógł wziąć dla mnie zapasową kurtkę i zapas napojów. Ale o tym to będę pisał jak uda mi się wrócić ;)

16 października 2008

Still keep moving...

Ostatnie dni rozpędzony jestem nie tylko na treningach - robota gna w firmie też w zawrotnym tempie. Wczoraj byłem we Wrocławiu. Z goła wyglądało to jakbyśmy dla relaksu tam pojechali, ale okazuje się, że spotkanie to może procentować nowymi kontraktami! Wstałem o 3:00. Nie przeszkodziło mi to jednak poprzedniego dnia wykonać swoje zadanie: 6km+7x20s. Zadanie wykonane. Dziś kolejny trening zaliczyłem. Wprawdzie padał deszcz, ale przecież z cukru nie jestem. Dziś w planie po prostu 8km. Nic w tym nadzwyczajnego gdyby nie to, że po roku mojego biegania udało się namówić kolejną osobę do biegania :). Tym razem padło na sąsiadkę. Zbierała się już od paru miesięcy, ale małe dzieci niestety czasem wiążą nie tylko ręce. Ponieważ ostatnie treningi miała pod koniec podstawówki, to pierwszy trening postanowiła zrobić w tempie, które śmiało można określić „ostrożnym" (blisko 8:00 min/km). Mnie to oczywiście zupełnie nie dziwi, bo doskonale wiem co to jest ostrożność. Mimo to zrobiła ponad 2km bez marszu! Tak więc wygląda na to, że znalazłem kolejnego kompana do biegania :) Po odprowadzeniu mojego towarzysza ruszyłem na szybszą cześć treningu: 5:25 min/km. I tak zrobiłem dodatkowe 6km. Plan wiec wykonany, nawet ponad normę. Lekko zmoknięty i zadowolony wróciłem do domu i na wstępie wypiłem żonie piwo, które postawiła na stole :) Ależ smakowało! I na koniec fotka z Wrocławia:

12 października 2008

Do mostu Grota!

Ha! Przeżyłem - to była moja pierwsza myśl, gdy dobiegłem w końcu pod swój blok. Ciężko raczej nie było, ale gdzieś w mojej głowie czuję, że miałem blokadę, która utrudniała mi pokonanie takiego dystansu. Być może gdyby nie plan to jeszcze jakiś czas nie pobiegł bym takiego dystansu. Miało być 16km i tyle wyszło. Plan wykonania tego dystansu był banalny: biegnę do McDonalda i stamtąd jeszcze w stronę mostu Grota aż dociągnę do pełnych 8km, a potem wracam tą samą drogą. Wykonując plan dobiegłem więc do samego mostu! Ależ byłem zdumiony! Do mostu nie jest tak daleko jak mi się wydawało! Wybiegłem o 21:10, więc za dużo ludzi w niedzielę o tej porze już nie ma. Brałem to pod uwagę, więc wyposażyłem się w słuchawki i MP3 z telefonu. Całą drogę słuchałem pięknych przebojów, które zostały wyróżnione na LP3. Po drodze parę razy pobolewał mnie staw skokowy (oczywiście lewy), ale gdy zaczynałem pracować nad wyłączeniem bólu w mojej głowie, ból ustępował dosłownie po paru krokach! Niezwykłe to zjawisko. Wprawdzie po 12km czułem już zmęczenie mięśni, no ale nad tym bólem już pracowałem - upajałem się nim, bo dla mnie to sygnał, że trening jest solidny! Całość trasy pokonałem bardzo spacerowo, bo w tempie 6:25. Czasami drażniło mnie to tempo, bo biegnąć tak powoli i mijając ludzi, miałem wrażenie, że źle mnie oceniają - że za wolny jestem. Ale to, że jestem już dawno po dyszce - to skąd mają to wiedzieć?... Na pocieszenie przypomniałem sobie sytuację z wczoraj, gdy kręciłem dwa kółka po 3km. Na pierwszym kilometrze na ławce mijałem dwie dziewczyny, które bezwstydnie piły piwo z puszki - aż troszkę żal dupę ściskał, że tak urodziwe kobiety nie mają gdzie się napić! Oprowadziły mnie wzrokiem lepkim jak cukier. Wtedy dopiero się rozkręcałem, więc nie było się czym popisać. Na drugim okrążeniu gdy robiłem już przebieżki, okazało się, że nadal tam siedzą (wypatrzyłem je już z daleka). Przedostatnią przebieżkę zrobiłem więc na takiej szybkości, że usłyszałem nie tylko szelest odprowadzanego wzroku, ale również to, że kompletnie zamilkły! Ależ miałem satysfakcję :) Przypomnienie tego sprawiło, że po 12km udało mi się przyśpieszyć i resztę drogi zrobiłem w tempie 5:50. Pod blokiem jeszcze rozciąganie i „nach Hause!". Bardzo udany trening!

11 października 2008

Jesienny dzień

Dzisiejszy dzień był nieco bardziej pracowity. Nie liczę tu nawet pracy zawodowej czy domowej - mówię o ruszaniu się: w południe ruszyłem na rower do Legionowa po kasztany dla dzieci - przywiozłem chyba z 5kg w tempie ostatnio pokonanego maratonu MTB :) - całkiem niezłe tempo jak na wycieczkę :) - wyszło w sumie 24km. Dzieciaki miały przez całą resztę dnia niezły ubaw :) Wieczorem natomiast ruszyłem na trening: 6km+6x20s - plan wykonany znowu w 100%. Nie to, żebym jakoś strasznie się cieszył, bo jutro przede mną min. 16km do pokonania. Dopiero więc jutro przyjdzie dzień weryfikacji. Dziś natomiast nadal odczuwałem lewy piszczel - starałem się go dzisiaj w trakcie dnia mocno rozćwiczyć, ale cudu w ten sposób nie dokonałem - było jednak lepiej niż ostatnio. I na koniec foteczka z dzisiejszej przejażdżki:

9 października 2008

Piszczelowy podbieg

I kolejny fragment treningu zaliczony w 100%. Znowu nie było tak łatwo, bo bieganie po tych górskich terenach wymaga niezłej siły! Ale bardzo mi to odpowiada, choć dziś to ostatni dzień na tę serię - jutro wracam do domu! Dziś jednak podszedłem do treningu zupełnie inaczej. Pobiegłem, po pierwsze, „po widnemu" - czyli o 17:00 i poleciałem od razu pod górę, tak aby drogę powrotną mieć z górki. Przy rozgrzewce niestety trochę przesadziłem i dość poważnie rozbolał mnie lewy piszczel (tzn. jego mięśnie). Rozmasowałem jeszcze troszkę, nieco lżej poćwiczyłem i ruszyłem. W zasadzie można powiedzieć, że całą drogą mi ten piszczel mocno przeszkadzał. Nie poddałem się jednak i przebiegłem całość planu, czyli 8km. Jutro okaże się, czy słusznie postąpiłem. Biegnąc tu w Szczyrku za dnia robiłem niezłą furorę. Ludziska milkli gdy biegłem koło nich, samochody nawet nie protestowały, gdy skończył mi się chodnik i twardo biegłem szosą (nie poboczem!), a wzrok dziewczyn (których dość dużo spotkałem) czułem długo po ich minięciu! Trzeba przyznać, że dość sympatycznie to odebrałem :)

7 października 2008

Górskie przebieżki

Ależ te szkolenia to męczący czas! Dziś ledwo się zmusiłem do treningu. Na szczęście posiadanie planu jest czasami zbawcze. Tak więc prawie o 22:00 wyszedłem w końcu z hotelu i zacząłem od 3,5 kilometrowego zbiegu. Po drodze zrobiłem 6 przebieżek po 20s a w drodze powrotnej - już cały czas pod górę - tylko jedną. Tylko jedną, bo w planie było 7km + 7x20s - więc plan wykonany w 100%. Lekko nie było. Te górskie biegi są mocno siłowe. Zdecydowanie mnie to cieszy, bo czuję, że buduje to siłę. Przybiegam więc z umordowaną miną, ale w duchu bardzo się cieszę :) Na koniec szybkie rozciąganie, prysznic i powrót do nieformalnej części szkolenia ;) No i najważniejsza wiadomość dnia dzisiejszego: dziś na liczniku biegania liczba przekroczyła 1000km!!! Wartość ta jest mierzona od września poprzedniego roku a po drodze miałem prawie 5 miesięczną przerwę w bieganiu z powodu kontuzji. W ten sposób opuściłem grupę zupełnie początkujących biegaczy :)

6 października 2008

Górska wycieczka biegowa

Wczorajszy maraton MTB skutecznie mnie zniechęcił do treningu tegoż samego wieczora. Jeden trening z mojego planu więc teoretycznie wypadł. Maraton MTB popełniłem jednak tak siłowo, że uznałem, że to wystarczy zamiast mojego treningu :). Dziś natomiast wielka podróż do Szczyrku - mocno zmęczony i znudzony jazdą. Ale treningu nie zamierzałem odpuścić. Nie przyjmowałem do swojej świadomości skarżenia się, że bolą plecy po pedałowania, że zmęczony i takie tam. Wprawdzie w planie było 16km, ale ponieważ już dawno nie biegałem takiego dystansu to postanowiłem ten dystans skrócić do 14km. Zanim się obrobiliśmy z kolacją, przygotowaniem maszyn na szkolenie i rozgrzewką to wybiła 21:00. Wybiegłem więc jak już miasto prawie spało, a na ulicy pozostali tylko niedopici, lub przepici. Na początek pobiegłem w dół Szczyrku więc było lekko - jedyne 3,75km. Potem jednak zawróciłem, bo skończyły się latarnie i miałem już tylko pod górę. Tak biegłem do czasu aż Polar'ek pokazał 10,5km. Miałem już serdecznie dosyć - cały czas pod górę. Pocieszałem się, że przynajmniej drogę powrotną będę miał z górki i wtedy trochę wypocznę. Droga powrotna jednak nie była tak lekka jak bym chciał. Miałem aż 3 przygody z psami. Jeden z nich wyjątkowo był zajadły i myślałem, że będzie już spotkanie bliskiego stopnia. W ostatniej chwili znalazłem na szczęście mały kamyk i to przeważyło układ sił - pies zdecydował się na dezercje - ku mojej uciesze oczywiście :). Gdy opuściłem w końcu ulicę Olimpijską mogłem w końcu odetchnąć i ruszyć w odpowiednim już dla mnie tempie poniżej 5:25. Całość trasy wyniosła 14,4km - plan więc wykonany. Żadnych bólów, kontuzji, czy zmęczenia, które mogłoby mnie zmusić do odpuszczenia treningu. Wprawdzie kilometraż mniejszy, ale siłowo na pewno zrobiłem te 16km :) - słowem: trening zaliczony a ja jestem z niego zadowolony.

5 października 2008

Pierwszy maraton MTB

Dziś popełniłem po raz pierwszy Maraton MTB. W zasadzie dzięki Gosiaczkowi, bo bez niej na pewno w tym sezonie nie wpadłbym na ten pomysł a poza tym, gdyby ona zrezygnowała to dziś też bym nie zdecydował się na wyjazd aż za Żyrardów - zwłaszcza w taką pogodę. Trasa liczyła sobie niecałe 47km i była skomponowana jako 3 pętle - dzięki temu na starcie/mecie bywało się na tyle często, że bez problemu można było sobie uzupełnić wodę lub skonsumować jakiegoś banana. Moim założeniem było utrzymać średnie tempo blisko w okolicach 20km/h - 18 czy 19 udawało mi się już robić, choć nie podczas ciągłej jazdy jaką tu miałem doświadczyć. Pogoda nas nie rozpieszczała. Ciuchy ostatecznie miałem kompletnie przemoknięte - siąpiło co jakiś czas, w nocy też padało - więc było wszędzie mokro! Rower odchudziłem tak mocno jak mogłem: sakwa przednia, linka - zostawiłem sobie tylko licznik i bidon z piciem. Tak na moje oko to ponad 2kg odchudziłem sprzęcik. Gosiaczek też odchudził swój sprzęt, choć za dużo się nie udało - nie wiele tam można było jeszcze wymyśleć. Nie było wiele osób, co nas nieco to rozczarowało - oznaczało to, że jako początkujący (bo w sumie pierwszy raz!) będzie nam ciężko zginąć w tłumie. Ale w końcu to tylko frajda! Pomiar czasu dobywał się przy pomocy chipów, więc ze startem jakoś mocno się nie śpieszyliśmy. Ale gdy ruszyła czołówka to zastanawiałem się jak to się dzieje, że się oni tak szybko oddalają! Był to dla mnie trochę szok, choć spodziewałem się takiego obrotu spraw :) Pierwszy kilometr jechałem z Gosiaczkiem, ale dość szybko zaczął zostawać w tyle. Wstępnie zastanawiałem się, czy przypadkiem nie jadę za szybko, ale po chwili przypomniałem sobie, że to może wynik maratonu, jaki pokonała tydzień temu (biegacki!). Ruszyłem więc dalej. Pierwsze kilometry to była walka z trzema zawodnikami. Dwóch wyprzedziłem bez większych ceregieli, ale trzeci zachował się jak ostatni buc! Gdy go wyprzedzałem, przyśpieszał nienaturalnie i od razu zajeżdżał mi drogę po czym zwalniał! Muszę przyznać, że uznałem to na początku za normę, ale po drugim i trzecim razie wiedziałem, że mam do czynienia ze zwykłym burakiem. Przykre, że i takie rzeczy muszą się zdarzać na takich imprezach! Znalazłem trochę prostej i tam mocno dociskając uciekłem mu, aby mieć go z głowy na dużo dłużej. Brałem wprawdzie pod uwagę, że może mnie dogonić, jak stracę siły (cały czas nie wiedziałem, czy dobrze moje siły gospodaruję), ale w tej chwili liczyło się tylko pozbycie się mało uprzejmego (mówiąc delikatnie) gościa. Jadąc na pierwszym okrążeniu odkryłem, że na wielu leśnych odcinkach na przerzutce 7 jest dla mnie w miarę standardem! To było miłe! W maju nie było tak lekko - 7-kę wykorzystywałem wyjątkowo rzadko! Pierwsze okrążenie zrobiłem więc ze średnią ponad 22,5km/h! To było coś! Wiedziałem, że jeszcze 2 okrążenia i że utrata sił cały czas przede mną. Postanowiłem się jednak tym mocno nie przejmować i realizować się dalej. Zdecydowaną część trasy jechałem samotnie. Na początku wyprzedziłem kilku zawodników, z czego część miała raczej jakieś problemy techniczne a potem (na drugim okrążeniu) wyprzedził mnie jeden zawodnik. Dubli nie zauważyłem. Pod tym względem więc było nieco nudno, ale dzięki temu też nie było ciasno - przynajmniej dla mnie. Ostatecznie na metę dojechałem jako 22-gi. Jeszcze nie ma oficjalnych wyników, więc nawet nie wiem ilu wszystkich było, ale i tak jestem bardzo zadowolony: średnia całego maratonu MTB wyniosła 21,8km/h (tak mi wychodzi z moich wyliczeń - oficjalna może być lepsza, bo pomiar chipowy jest dokładniejszy). Do mety dojechałem oczywiście całkowicie zabłocony, a rower chyba miał więcej błota niż sam waży! Błoto miałem wszędzie: na rowerze, na plecach, na klatce piersiowej, na kasku, okularach, w buzi, spodniach, nogach itd. Dodawało to jednak trochę dramatyzmu, więc w sumie to się cieszę, że mogłem się tak zbłocić :))) Wygrać nic nie wygrałem, nagrody pocieszenia nie wylosowałem, więc zjedliśmy szybki obiad i ruszyliśmy w drogę powrotną. Impreza sama w sobie bardzo interesująca. Ta edycja jednak sprawiała wrażenie dość zamkniętej i niekoniecznie przystępnej (czy też chętnej na nowe twarze) dla nowych - dawało się odczuć coś w rodzaju wzrocznej pogardy - może dlatego, że nie mam profesjonalnego stroju kolarskiego, a może dlatego, że nie jeżdżę w barwach klubu - tego nie wiem. Wiem jednak, że na kolejną edycję tej imprezy raczej nie przyjadę. Za tydzień będę miał możliwość sprawdzenia jak fajna (lub nie fajna) jest impreza pod nazwą Mazovia MTB. Sprawia wrażenia jednak dużo ciekawszej i życzliwszej niż ŻTC (Żyrardowskie Towarzystwo Cyklistów). Ale to przede mną i niebawem będę mógł to sprawdzić osobiście :)

2 października 2008

Nowy cel - nowy plan!

No stało się! Cel nowy wyznaczony: Półmaraton Świętych Mikołajów w Toruniu. Gosiaczek zgłosił się, jako pierwszy towarzysz tego biegu, więc z całej tej radości przysiadłem szybko aby opracować jakiś plan treningowy, który przygotuje mnie do tego biegu. Dziś miałem pierwszy trening z uwzględnieniem nowego planu: 7km + 5x30s P. Jak dla mnie to nie wyglądało to jakoś nadzwyczajnie, więc przebieżki zrobiłem w zawrotnym tempie - maksymalne tempo wyszło 3:19 min/km! Cełe 7km wyszło więc w tempie 5:48 - słowem bardzo przyzwoicie. Do półmaratonu zostało 10 tygodni (licząc także ten, który teraz mamy). Jest więc dość dużo czasu aby przygotować się solidnie. Według czasu z EKIDEN, kalkulatory wróżą mi czas na poziomie 1:50 - i na taki wynik na razie się nastawiam, choć nie czuję się jeszcze emocjonalnie z nim związany :) Na razie trzeba rzetelne realizować plan treningowy. Tym razem musi się udać!

Coraz lepiej

Przełom miesiąca to z reguły ciężkie dni w firmie - mnóstwo pracy i wracanie mocno w godzinach wieczornych lub nawet nocnych. Przez to wszystko o wczorajszym bieganiu pisze dopiero dziś w nocy! Ale nie zamierzam odpuszczać :) Wczorajszy bieg w zasadzie zainicjował Grześ - to on do mnie zadzwonił upewniać się, że biegamy. Przyznać muszę, że to miłe, kiedy ktoś namawia Cię na bieganie :). Co więcej! Grześ bez protestu zgodził się na dłuższy niż zwykle dystans, dzięki czemu zrobiliśmy razem 4,3km. Był czas, że już wątpiłem w niego, ale widzę, że mocno niesłusznie - człowiek jednak jest czymś nieprzewidywalnym! I to na lepsze! Ja zrobiłem treningowo 8,6km, z czego ostatnie trzy nieco szybciej - czułem duży zapas sił, więc szkoda takiego potencjału marnotrawić :). Znowu stosowałem metodę wyłączania bólu - dzięki temu nawet gdy wydawało mi się, że coś czuję po chwili nie pozostawało nawet wspomnienie. Ciekawe, że tego typu bóle (pewnego rodzaju bóle fantomowe, choć na pewno się to inaczej nazywa) spodziewałem się u każdego, ale nie u siebie. To troszkę jak z chorobą alkoholową: alkoholik zauważa na samym końcu, że jest chory! Bieg poprzedziłem bardzo mocną rozgrzewką i strechingiem - ponad godzinę czasu, a po biegu rozciąganie ok. 15-20 minut i na koniec ćwiczenia, które mnie z reguły dekorują w solidne zakwasy. To one mnie z reguły uświadamiają, jak słabe mam nogi. (później dorzucę fotkę o jakie ćwiczenie chodzi). Lubię jednak to ćwiczenie - przynajmniej czuję, że nogi pracują i jakoś powoli buduję siłę... Z tego wszystkiego postanowiłem odnaleźć jeszcze w tym roku jakiś półmaraton i podjąć go. Oczywiście wcześniej się do niego przygotować. Na razie padło na Półmaraton Świętych Mikołajów w Toruniu. To jest wystarczający termin na przygotowanie się do wyzwania. Trzeba tylko jeszcze tylko towarzystwo znaleźć - w grupie biega się dużo sympatyczniej :)

1 października 2008

Biegackie rekordy życiowe

Moje rekordy życiowe: 5km - 28:44 10km - 48:09 - XX Bieg Niepodległości (Warszawa)

Kalendarz imprez

Mój kalendarz imprez:

Moje starty

Moje starty wraz z wynikami: 11.01.2009 - 3 Bieg WOŚP czyli Policz się z cukrzycą - Warszawa, 5km, 29:04 22.11.2008 - Wawerski Kross - Falenica - 24,5km - 2:52:00 11.11.2008 - XX Bieg Niepodległości - Warszawa - 10km - 48:09 27.09.2008 - EKIDEN 2008 - Sztafeta Maratońska - Warszawa - 10km - 49:25 31.08.2008 - The Nike+ Human Race - Warszawa - 10km - 54:51 05.07.2008 - Puchar Maratonu Warszawskiego - Warszawa - 14,5km - 1:21:27 14.06.2008 - I Bieg Marszałka - Sulejówek - 10km - 57:34 07.06.2008 - Puchar Maratonu Warszawskiego - Warszawa - 10km - 59:47 10.05.2008 - Puchar Maratonu Warszawskiego - Warszawa - 5,45km - 30:57 15.12.2007 - Praska Dyszka - Warszawa - 10km - 01:03:15 08.12.2007 - Bieg Mikołajkowy - Warszawa - 10km - 53:47 24.11.2007 - SKŚ - Warszawa - 10km - 58:07 11.11.2007 - XIX Bieg Niepodległości - Warszawa - 10km - 1:08:00 07.10.2007 - Run Warsaw - Warszawa - 10km - 1:06:47