=== Robsik's Blog on WordPress ===

26 stycznia 2008

Prawdziwy lekarz, prawdziwa kontuzja!

No i minął kolejny dzień kontuzji, która zaczyna mi się dłużyć jak guma do żucia. Jednak był to bardzo szczególny dzień – dzień oświecenia. Czekałem na niego jak skazaniec na wyrok, a moje przeczucia nie dawały mi spokoju… Niestety znowu moja piep…na intuicja miała rację – jak ja tego nie lubię! Na 13:00 byłem umówiony u lekarza. Tym razem został polecony mi i choć stawkę ma wyższą, to póki co wysoko oceniam jego fachowość (na tyle co ja się znam i na ile znam tych innych). Za moje pieniądze powiedział więc mi coś czego chyba nie do końca chciałem usłyszeć. Chociaż z drugiej strony wolę prawdę, wolę wiedzieć na czym stoję i jak wygląda w zarysie moja przyszłość. Wszystko to dostałem i teraz muszę to udźwignąć. Skręcenie nogi III-cie stopnia. Z tego co zrozumiałem to ten najwyższy stopień. Ale w sumie trudno się dziwić. Na cztery wiązadła w okolicy kostki dwa mam zerwane, jedno zmiażdżone a jedno nadwyrężone lub nadszarpnięte. Czy mogło być gorzej? Tak, lekarz szybko mnie uświadomił, że mogło być gorzej, chociaż moja sytuacja także nie należy do błahych. Polecił mi się położyć na kozetce i się rozluźnić – no to nie było trudne, ale nie długo cieszyłem się tym rozluźnieniem, bo bardzo szybko wymacał te miejsca, które były w porządku i zaraz przeszedł do tych, które odznaczały się wyjątkowym bólem – czyli te, gdzie znajdowały się uszkodzone wiązadła. Sprawdzał to bardzo sprawnie i szybko i pewnie nawet minuty to nie trwało, ale wystarczyło, abym zalał się potem jak wodą pod prysznicem – nie sądziłem nawet, że ból takie efekty wywołuje. Lekarz chyba też był nieco zdziwiony :) Opaskę usztywniającą, którą kupiłem jako zastępstwo gipsu, mam nosić w dzień i w nocy (tak jak gips) przez najbliższe 6 tygodni – masakra! Wiązadła mają jakieś 70% szansy, że same się odbudują i będzie jak dawniej. Kolejne jakieś 15% (gdyby te 70 nie starczyło) to specjalna rehabilitacja. Jeśli to nie wystarczyłoby to pozostaje wtedy już tylko operacja. Rehabilitacja zapowiada się dłuższa niż myślałem, więc na półmaraton warszawski przyjdę wyłącznie jako kibic, no i może jako fotograf – zobaczy się. O bieganiu jednak będę marzył przez najbliższych kilka miesięcy…. Co za wyrok! Jakby tego było mało, lekarz zapisał mi zastrzyki przeciw-zakrzepicy. Problem w tym, że daje się je w brzuch i ponieważ wyjeżdżam na szkolenie, to chyba czeka mnie samodzielne robienie tych zastrzyków – na samą myśl o tym robi mi się słabo. Dziś dostałem zastrzyk od sąsiadki – jutro jestem już w Kołobrzegu – nie wiem jak ja sobie poradzę… Jest jednak dobry aspekt dnia dzisiejszego. Lekarz przełamał w mojej głowie barierę psychiczną (chyba w formie strachu) i zalecił już obciążanie nogi. Dzięki temu wieczorem powoli doszedłem do samochodu i z powrotem. Nadal z kulami, ale już nie robię sobie siniaków na dłoniach – dużą część ciężaru ciała stawiam na chorą nogę – kule są więc już prawie jako asekuranta. To duży przełom w tej kontuzji! Ostatecznie jestem więc baaardzo zadowolony z wizyty u lekarza. Wiem na czym stoję, jakie mam szansę, jak to wszystko w czasie może być rozłożone itd. Co ważniejsze zostałem potraktowany poważnie – stosownie do powagi kontuzji. Nie to co w państwowej służbie zdrowia, gdzie obsłużono mnie na zasadzie: „krew nie leci, więc proszę następny!”. Mam nadzieję, że ten lekarz wyprowadzi mnie z tego bagna kontuzyjnego…

23 stycznia 2008

Skręcona noga - teraz druga!

No ja cie nie p…! Wszystkie scenariusze przewidziałem, ale nie taki!!! Noga tak klasycznie skręcona, że na razie nie mogę nawet stanąć na nią. Co za cholerny pech!!! W planie było ponad 4km a nie przebiegłem nawet 800m – jestem tak zły, że rozszarpałbym nawet niedźwiedzia - dobrze, że trafiłem tylko na tego z telewizji z niebieskiego domu… Jak to się stało? Czuję się tak kretyńsko, że aż ręce opadają – zagapiłem się na nisko lecący samolot. Wiem – idiotyzm do sześcianu. Ale stało i się i teraz ból, bezsilność, złość i bezradność… Czytałem, że sezon biegacza zaczyna się w grudniu. Jeśli tak, to wszystko wskazuje na najbardziej urazowy sezon, jaki kiedykolwiek, przy jakimkolwiek sporcie udało mi się zaliczyć…. Nie sposób wyrazić mojego rozczarowania samym sobą i bezradności zmieszanej ze złością na samego siebie – po prostu SIEROTA OBLEŚNA!Zbieram środki i jadę na ostry dyżur – nie wygląda to ciekawie – chyba mi gips zarzucą… Załamka…

20 stycznia 2008

Polar RS200sd - cz. I

Kupując Polara RS200 wiedziałem tylko dwie rzeczy: jest drogi i niezwykle precyzyjnie mierzy puls. To drugie było dla mnie niezmiernie istotne, po tym jak poprzednie pulsometry wyznaczały moje maksymalne tętno przy truchcie w okolicach 220! Oczywiście cena Polara nie była bez znaczenia, więc wyczekałem tzw. okazję na forum: używany za 220 PLN + koszty przesyłki. Porównując do ceny nowego sprzętu uznałem, że to rewelacja a do swojego Sigma PC15, którego natychmiast sprzedałem, dorzucę tylko 100 PLN – a to już nie tak dużo. Potem dowiedziałem się, że ten sprzęt potrafi nawet liczyć odległość, szybkość biegania i inne. Potrzebny jest jedynie czujnik zakładany na but o nazwie S1. I tu doczytałem się, że nowy kosztuje powyżej 400 PLN. To już była zaporowa cena. Więc moje pierwsze tygodnie biegałem na RS200. Po obserwowaniu jednak forów udało mi się namierzyć nowiutki (czyt.: nie używany) czujnik S1 za jedyne 250 PLN – to nie było mało, ale dało się przełknąć. Ostatecznie kupiłem S1 i dzięki temu otrzymałem sprzęt, który określa się już jako Polar RS200sd. I tak zaczęła się moja prawdziwa przygoda z Polarem! Paradoksalnie, zanim zdecydowałem się na zakup tego sprzętu, znalazłem tylko jeden artykuł dotyczący tego pulsometru, który nie do końca był recenzją tego pulsometru (chociaż artykuł ciekawy). Gdy poszukałem mocniej, to znalazłem jeszcze ze 3 artykuły – wszystkie były jednak przedrukiem tego pierwszego. Aby cokolwiek dowiedzieć się o tym pulsometrze byłem zmuszony przeszukać setki stron forów – tak też zrobiłem. Sytuacja ta ostatecznie skłoniła mnie do napisania recenzji tego sprzętu, tak aby zalepić lukę, na którą ja trafiłem – mam nadzieję, że pomogę tym artykułem wielu osobom, które jeszcze nie zdecydowały się wybrać swojego pulsometru. Na początek więc kilka oczywistych faktów:
  1. Polar jest producentem sprzętu markowego (może dlatego tyle kosztuje ten sprzęt).
  2. Pomiar pulsu w tych sprzętach uznawany jest za bardzo dobry i raczej niezawodny (choć są wyjątki, które poniżej opisuję).
  3. Miernik dynamometryczny S1 (lub S3 dla innych modeli) jest opcją, więc można na początek zakupić sam pulsometr a z czasem dokupić czujnik. Taka opcja niestety będzie jednak droższa niż zakup od razu kompletu.
  4. Cena pulsometru RS200: 400-480 PLN (ta najniższa to cena z Allegro)
  5. Cena czujnika S1: 380-480 (ta najwyższa cena, to cena sczytana z forum!)
  6. Cena pulsometru RS200sd (komplet): 705-995 PLN (najniższa cena należy do SXSport a najwyższa do EUKASA; najczęstsza cena to 800 PLN)

Pomiar pulsu i pasek Polar WearLink Zacznę recenzję od tej funkcjonalności, na której najbardziej mi zależało: pomiar pulsu. Oczywiście są pulsometry, które to realizują i są dużo tańsze, ale miewałem z nimi zawsze jakieś problemy. Oto najczęstsze: tracenie sygnału z paska, szybkie skoki pulsu (nawet jak siedziałem i nic nie robiłem) oraz puls maksymalny wyznaczany chyba z fusów herbaty – niejednokrotnie przekraczał wartości 220. Biegam głównie w terenie zurbanizowanym bardzo silnie. Mówiono mi więc, że to może być główną przyczyną moich problemów: zakłócenia. Wybór nowego pulsometru musiał więc uwzględniać eliminację tych zakłóceń. Osiąga się to między innymi przez kodowanie transmisji z nadajnika pulsometru do zegarka. Polar to ma! Niestety czytałem troszkę, że do pulsometru często dodawany jest nadajnik jednorazowy – czyli taki, w którym nie da się zmienić baterii. To mnie w pierwszym podejściu bardzo mocno odepchnęło od szukania czegoś w produktach marki Polar. Przegrzebując jednak fora doczytałem, że do modelu RS200 i RS200sd dodawany jest taki pasek, gdzie możliwa jest samodzielna wymiana baterii. Wow! To było to czego właśnie szukałem. Pasek ten nazywa się Polar Wearlink. Ale to nie koniec rewelacji! Pasek Polar Wearlink ma nietypową budowę, jak na sprzęty, który do tej pory używałem. Złożony jest z dwóch części: czujnika właściwego oraz elastycznej opaski. Czujnik jest niedużych rozmiarów i od wewnętrznej strony posiada klapkę do baterii a po bokach zapinki do paska elastycznego (przypomina zwykłe zapinki/zatrzaski, stosowane w ubraniach), które jednocześnie są nośnikiem informacji pochodzących z elektrod umieszczonych z kolei na pasku. Pasek elastyczny, jak już przed chwilą wspomniałem, posiada dwie elektrody, które zbierają sygnały do pomiaru pulsu. Są jednak inne niż te, które używałem do tej pory – nie gumowe i twarde lecz z siateczki, która przewodzi prąd i jest miła w dotyku a co ważniejsze elastyczna, dzięki czemu doskonale dopasowuje się do kształtu ciała. Długość jednej elektrody to prawie 8 cm! Siateczka ta doskonale chłonie wilgoć, co pozytywnie przekłada się na kontakt czujnika z ciałem (mogłem w końcu zrezygnować z żelu USG na rzecz zwykłej wody z kranu!). Takie rozwiązanie ma kilka istotnych zalet. Po pierwsze oszczędność baterii. Aby zdjąć opaskę z klatki piersiowej musimy wypiąć jedną elektrodę, przerywając tym samym obwód. Instrukcja zaleca wypięcie dwóch zapinek i że tylko wtedy oszczędza się baterię. Na forum spotkałem się z dyskusją na ten temat, ale nikt nie doszedł do konsensusu. Przyjrzałem się mocno temu czujnikowi, aby sprawdzić, czy zapinki uruchamiają jakieś mechanizmu włączania lub wyłączania czujnika – nic takiego nie znalazłem. Kiedy pasek jest suchy i elektrody się nie stykają, to obwód i tak jest otwarty, więc teoretycznie oszczędność baterii może być realizowana również bez wypinania elektrod. Jest jednak jeden aspekt praktyczny, na który do tej pory nikt nie zwrócił uwagi (ani w artykule, który poznałem ani na forach): Nikt nie rozkłada paska tak uważnie aby elektrody się nie stykały – z reguły rzuca się (lub ew. kładzie ; ) ) na stałe miejsce i za każdym razem leży inaczej. I tu mamy przynajmniej dwa scenariusze:

  1. Rozpięta jest jedna elektroda. Rzucamy sprzęt do szafki, szuflady lub na półkę a ten układając się z reguły na ograniczonej powierzchni, elektroda może dotknąć do zapinki drugiego bieguna czujnika.
  2. Nie rozpięte są żadne elektrody. Rzucamy sprzęt do szafki, szuflady lub na półkę a ten układając się z reguły na ograniczonej powierzchni, elektroda może dotknąć drugiej elektrody, a biorąc pod uwagę powierzchnię elektrod, nie jest to trudne.

Jakie to może mieć konsekwencje? Zastanówmy się chwilę. Zacznijmy od wiadomości dla osób zaprzyjaźnionych z elektryką i elektroniką. Przy normalnej pracy elektrody dotykają ciała w pewnej odległości od siebie. Układ pracuje więc w obwodzie z opornością równą oporności ciała mokrego (pot + mokre elektrody) czyli kilkaset omów (ok. 400, suche ciało to ok. 1000 om). Zwarcie elektrod, które opisywane są w punktach powyżej, sprawiają, że układ pracuje z opornością zaledwie 15 omów (zmierzone!) przy mokrych elektrodach lub ok. 50-150 omów przy suchych elektrodach (również zmierzone!). Łatwo więc policzyć ile razy zwiększy się prąd w obwodzie zwartym w sposób 1 lub 2. A wyższy prąd to drastyczne zmniejszenie żywotność baterii. Właśnie z tych powodów producent zaleca odpięcie obydwu zapinek paska czujnika, aby nie dopuścić do przypadkowego zwarcia a tym samym, niekontrolowanym skróceniem żywotności baterii w czujniku. Jeżeli więc pilnujemy, aby nie doszło do zwarcia według punktu 1, to można rozpinać tylko jedną elektrodę (bo punktu nr 2 w ogóle nie polecam :) ). Kodowanie transmisji z czujnika pulsu jest kolejną bardzo ważną cechą. Na ponad 2 miesiące przygody z Polarem nie zdarzyło mi się ani razu, aby zegarek stracił komunikację z czujnikiem pulsu. Ops! Przepraszam – raz się zdarzyło! Było to wtedy kiedy bateria czujnika odmówiła posłuszeństwa. A jak już jesteśmy przy słabej baterii czujnika to trzeba tu omówić dodatkowe kwestie. Pierwsza: jak zachowuje się zegarek, gdy czujnik pulsu ma za słabą baterię. Po pierwsze może zdarzyć się, że straci na chwilkę kontakt z czujnikiem. Ten efekt jednak nie daje stuprocentowego przekonania, że coś jest nie tak. Drugi efekt, jaki można zaobserwować, to wysokie (co do amplitudy) skoki pulsu odczytywanego z czujnika, nawet wtedy, gdy się siedzi i nic nie robi (powyżej 20 jednostek!). Wymiana baterii oczywiście pomaga natychmiast. Ale tu pojawia się druga kwestia: wymiana baterii. Bardzo ważne jest, że jest możliwa wymiana. Nie mniej ważne jest to, że wymiana nie należy do łatwych. A to ze względu na umieszczoną uszczelkę pod klapką baterii. Przez nią bardzo ciężko się odkręca tę klapkę i w moim przypadku moneta nie wystarczyła – musiałem użyć bardziej wyrafinowanych metod :). Oczywiście z uszczelki nie rezygnujemy, jeżeli nadal chcemy mieć nieprzemakalny czujnik :). Trzecia kwestia: typ baterii w czujniku. W większości urządzeń i zegarków, z których korzystałem, wykorzystuje się baterię 2032. W zegarku Polara także jest bateria 2032, ale w czujniku już 2025. Z niewiadomych powodów zastosowano inną w zegarku inną w czujniku. Oczywiście ja nie miałem akurat baterii 2025 i udało mi się upchać 2032. Niestety jest to rozwiązanie tylko na chwilę, bo bateria 2032 jest nieco grubsza od 2025. Jest jeszcze jedna wada czujnika pulsu Wearlink. Jest to dość dziwaczny sposób zapinania paska elastycznego do czujnika właściwego. W instrukcji wprawdzie jest nawet rysunek jak to robić, ale z tego rysunku nadal nie udało mi się tego dobrze nauczyć. Za każdym razem miałem wrażenie, że zaraz wyłamię dodatkowe plastikowe wypustki, które usztywniają to zapięcie. Ale po miesiącu byłem już ekspertem odpinania. Dla tych, którzy chcą tę tajemną sztukę osiągnąć szybciej przedstawiam sposób odpinania najprościej jak można:

  1. Każdy koniec paska elastycznego posiada oprócz metalowej zapinki, dwa plastikowe haczyki, które mają za zadanie usztywnić mocowanie i utrudnić samoistne wypinanie (co według mnie podczas biegu jest prawie niemożliwe, ale mniejsza z tym).
  2. Aby odpiąć elektrodę, należy przekręcić ją niejako (tak pokazuje obrazek w instrukcji). Zagadką pozostawał dla mnie tylko kierunek tego kręcenia. Zasada jest prosta: kręcimy w ten sposób aby najpierw odpiąć ten cieńszy (mniejszy) plastikowy haczyk. Ten haczyk zawsze jest na górnej części czujnika.

Proste? Mam nadzieję, że teraz już tak :).

Desing Przejdźmy teraz do zegarka. Wygląd. Jest prosty i mnie osobiście zupełnie nie porwał. Gdybym nie znał funkcjonalności tego pulsometru i jego zalet, z pewnością nie zwróciłbym na niego uwagi. Ale po kilku treningach wręcz mnie oczarował. Jest po prostu praktyczny! Nie jest duży, ani za mały, przyciski wystarczająco duże aby ich nie szukać i trzeba użyć jakiejś siły, aby przycisk zadziałał (nie działa za dotknięciem motyla!), bardzo praktyczny przycisk funkcyjny (czerwony), pasek wentylowany i od środka nieco „wyfrezowany”, więc nosząc go na ręku nie ma efektu zbytniego pocenia się ręki pod zegarkiem. Zapięcie trochę męczące, ale jednocześnie samo się nie odpina (co mi zdarzało się w innych!). Desing zrobiony jest więc nie jako gadżet wizualny, a funkcjonalny. Jedna rzecz, którą zaliczyłbym na poczet wad, to niestandardowe mocowanie paska do koperty: po prostu go nie ma! Pasek jest zintegrowany z kopertą. Uszkodzenie paska będzie się więc wiązać z wymianą całej koperty. Ile to będzie kosztowało? Na razie nie chcę wiedzieć.

Pierwsze chwile Pierwsza konfiguracja poszła bez większego bólu. Aby było nieco śmieszniej to muszę przyznać, że łatwiej mi poszło dokonać ustawień „na czuja” niż z instrukcji. Polska instrukcja niestety jest słabo napisana albo nieumiejętnie przetłumaczona. Zdziwił mnie tylko fakt, że opcje w zegarku zostały podzielone na 3 części – to dość nietypowe rozwiązanie jak dla mnie. Jedna grupa opcji pod przyciskiem oświetlenia (blokowanie klawiatury, strefy czasowe, alarm, sleep), druga po wejściu do menu treningu a trzeba, chyba ta najgłówniejsza, poza strefą treningu. Na początku ten podział sprawiał mi trochę problemów, ale gdy poklikałem sobie 2-3 dni, to już byłem w domu, a nawet zacząłem rozumieć ten podział: rzeczywiście jest logiczny! Ale jak już jesteśmy przy instrukcji to koniecznie muszę zaznaczyć kilka szczegółów. Ten szczegół, to polska wersja instrukcji. Tę którą ja dostałem jest napisana bardzo niedbale. Tak jakby ktoś to robił na kolanie i w dodatku nie do końca wiedział do czego ten sprzęt służy. No tu może już troszkę przesadzam. Jednak gdy wczytamy się w instrukcję angielską, to okaże się, że niewygodne zdania zostały po prostu pominięte!!! Czyli jeżeli rzeczywiście chcesz poznać dokładnie sprzęt i tak jesteś zdany, drogi czytelniku, na instrukcję oryginalną.

Pierwsze treningi Czas na podzielenie się wrażeniami z moich pierwszych biegów z Polarem RS200 (a potem RS200sd). Pierwszy bieg ustawiony był na ćwiczeniu „Free Excercise”. Jest to chyba najprostszy program, gdzie nie ma żadnych ograniczeń. Po prostu biegnę, on mierzy mi czas, puls i ewentualnie tzw. LAPy, ale do LAPów za chwilę wrócimy. Zupełny komfort biegania! Opaska na klatce piersiowej nie przeszkadza – w zasadzie po chwili, można powiedzieć, że prawie jej nie czuć! Problemów komunikacyjnych po prostu brak! Podświetlenie raz włączone podczas treningu przechodzi w tryb „Night mode”. Polega to na tym, że każde przyciśnięcie przycisku (dowolnego!) powoduje zapalenie podświetlenia zegarka na kilka sekund. Szalenie wygodne! A w połączeniu opcją „Heart Touch” to już zupełnie bajka! Dla wyjaśnienia: funkcja „Heart Touch” polega na tym, że przy zbliżeniu zegarka do czujnika pulsu, tarcza zostaje automatycznie podświetlona. Pomyślane tak aby było jak najbardziej praktyczne. Prawie… Mankamentem tej opcji jest to, że pierwsze sekundy funkcji „Heart Touch” jest wyświetlana tylko dolna część wyświetlacza a reszta jest przesłaniana chwilowym komuniakatem. Dopiero po chwili pokazuje resztę, ale na obejrzenie reszty mamy jakieś dwie sekundy. Ustawiając więc układ wyświetlacza musimy wziąć to pod uwagę, zwłaszcza jeżeli lubimy śledzić jakąś wartość podczas biegania. Na pierwszych treningach myliłem się czasami z przyciskami. Czerwonym włącza się trening i czerwonym można ręcznie rejestrować kolejne LAPy, ale wyłącza się przyciskiem lewym dolnym. Jeżeli zapomnimy o tym, to wtedy Polar zarejestruje nam po prostu dłuższy trening. Aby sprawdzić później jak nam poszedł trening, to musimy przejrzeć poszczególne LAPy a potem je zsumować ręcznie. Ale to nie jest wielki problem, bo w sumie dane nam nie giną. Dotknąłem tematu czytania danych zapisanych w urządzeniu. Czas tu powiedzieć kilka istotnych zalet tego sprzętu. Po pierwsze ten model Polara posiada wbudowaną pamięć 16-stu ćwiczeń. Po raz pierwszy posiadałem zegarek, z pamięcią większą niż 1 ćwiczenie. Pamięć jednego ćwiczenia z reguły była bardzo „ulotna” – wystarczyło o jedno kliknięcie za dużo i urządzenie pozbywało się balastu bez ostrzeżenia. Dlatego z wielką ulgą przyjąłem Polara z tak dużą pamięcią. Oprócz tego wykasowanie czegoś z pamięci przez przypadek jest po prostu nie możliwe! To był dla mnie duży plus, choć może wydać się nieco dziwaczny – kwestia złych doświadczeń :). Przeglądanie zapisanych danych jest wyjątkowo intuicyjne. Pierwsze przeglądanie zrobiłem „na czuja”, drugie z instrukcją, ale tego rozdziału nie doczytałem – wróciłem do oglądania na wyczucie – sprawdza się doskonale! Jeżeli podczas ćwiczenia wykonaliśmy więcej niż jeden LAP, to każdy LAP opatrzony jest w swoje dane na temat naszego biegu: średni puls za dany LAP, maksymalny puls za dany LAP, średnia prędkość biegu za LAP (jak już korzystamy z S1), maksymalna prędkość za LAP, czas pokonania LAP’u, długość LAPu, czas w jakim się go pokonało oraz puls pod koniec LAPu. To bardzo dużo! To daje nam doskonały podgląd jak nam szło podczas biegu. Co więcej! Polar dołożył opcję, która potrafi ten cały proces analizy naszego biegu zautomatyzować! Funkcja ta nazywa się „AutoLAP”. Funkcja działa wyłącznie z czujnikiem S1, a to dlatego, że możemy ustawić , aby pulsometr co zadany dystans automatycznie włączał kolejny LAP. Do tej pory biegałem z AutoLAP’em na dystans 1km. Oznacza to, że po przebiegnięciu 1km, urządzenie automatycznie włączało mi nowego LAPa i na chwilę (5sekund) podświetla zegarek, aby obejrzeć wynik za LAP poprzedni. Obecnie, aby lepiej analizować jak biegam, ustawiłem AutoLAP’a na 0,5km. Od razu powstaje więc nowe pytanie – to jakbym chciał zagęścić AutoLAPa, to takich LAPów może być bardzo dużo. Ile Polar potrafi zapisać LAPów? Odpowiedź: 99! To także zdecydowanie wyróżnia Polara z pośród tańszych pulsometrów innych firm.

Ekran Wspomniałem, że wygląd ekranu naszego zegarka i tego co na nim widzimy podczas treningu można programować. To jest jedna z tych funkcji, z których będzie mi już trudno zrezygnować! Do dyspozycji mamy pięć ekranów (gdy używamy czujnika S1), pomiędzy którymi możemy się przełączać. Ich nazwy to:

  • Heart rate
  • Stopwatch
  • Laptime
  • Pace
  • Distans

Każde z tych okien można skonfigurować po swojemu. Pojedyncze okno ma 3 linie, które można dostosowywać. Łatwo więc policzyć, że kombinacji jest bardzo wiele a tym samym można tu zadowolić nawet najwybredniejsze gusta. Wielki PLUS! Oczywiście na początku miałem wielki mętlik, co umieścić na jakim ekranie, ale w zasadzie po kilku biegach już wiedziałem co chcę gdzie widzieć :). Czujnik S1 Ok., nadszedł chyba czas, aby troszkę więcej powiedzieć o czujniku S1. Czujnik S1 zasilany jest paluszkiem AAA. Z tego co czytałem to bateria nie starcza na dość długo, ale raczej zależy to od przebiegniętego dystansu (lub czasu pracy czujnika) – wystarcza jednak na kilka miesięcy – producent wspomina o pracy do 20 godzin. Cały mechanizm jest umieszczony w kroploszczelnej obudowie, nie ma problemu więc z bieganiem w trudnych warunkach typu deszcz, śnieg, kałuże czy błoto. Zakłada się na buta, tak aby zaplątać to w sznurówki, tak nisko jak to tylko możliwe. Spotkałem się z opiniami internautów, że jest zbyt wielki. Rzeczywiście jak się na niego patrzy, to można mieć takie wrażenie, że jest ciężki. Nic bardziej mylnego. Na bucie w ogóle się go nie odczuwa, a waga jest na tyle znikoma, że wręcz niezauważalna. Podczas biegu zapomina się o nim. Przeszkadzał mi tylko w jednym momencie: kiedy rozciągam nogę ciągnąć stopę do tyłu – wtedy trafiam ręką na czujnik i muszę skorygować chwyt nogi – poza tym przykładem nie zauważam obecności czujnika. A jak w zasadzie działa ten czujnik? Tu też pojawiło się kilka błędnych hipotez. Czym na pewno nie jest S1? Nie jest krokomierzem! Można powiedzieć, że jest to dynamometr trójwymiarowy. Prawie tysiąc razy na sekundę odczytuje swój aktualny stan i na podstawie takiej ilości danych próbuje wyznaczyć pokonaną odległość. Parametry, które mają znaczenie to siła z jaką „wykopujemy” nogę, trajektoria „wykopu” nogi, siła z jaką uderzamy nogą o podłoże i jeszcze kilka innych związanych ogólnie z dynamiką ruchu stopy. Wygląda więc to niesamowicie. I w rzeczy samej tak jest. Rozwiązanie takie pozbawione jest wad, które przypisuje się urządzeniom GPS. A mianowicie: zależność od złej pogody, gęstszego lasu, tuneli, czy innych miejsc, gdzie słabiej lub w ogóle nie widać satelitów.

Kalibracja S1 Ale nie ma róży bez kolców (tak się mówi, chociaż już taka róża jest : ) ). System ten na początku należy skalibrować. I tu na forach spotkałem najwięcej narzekań. Czy słusznych czy nie słusznych to jest ciężko ocenić. Spenetrowałem więc ten temat i oto wnioski, które mogą pomóc innym przy kalibrowaniu. Mówi się, że jest to sprzęt dla biegających w miarę równomiernie. Nie jest do końca to prawdą. Bardziej chodzi o to, żeby dana osoba biegała stałą techniką. Lekkie zmiany tempa są przecież naturalną częścią treningów, a czujnik nie jest krokomierzem! To na co trzeba jeszcze zwrócić uwagę, to aby czujnik za każdym razem był w tym samym miejscu zamontowany. Ja na przykład staram się go nie zdejmować, aby za często nie borykać się z tym problemem :). Podczas kalibrowania starajmy się tylko biec – nie przeplatajmy biegania chodzeniem – dynamika pracy stopy zmienia się drastycznie i z takimi zmianami już nie radzi sobie czujnik. Warto także wybrać nieco dłuższy dystans na potrzeby kalibracji – niech to będzie przynajmniej 2km. Wiadomo, że im większy dystans, tym łatwiej będzie wyliczyć błąd pomiaru a tym samym dokładniej wyznaczyć współczynnik, który należy wprowadzić do pulsometru (podstawy metrologii :) ). A jak już jesteśmy przy błędach pomiaru, to czas powiedzieć, że producent przewiduje błąd na poziomie do 3%. Czy to dużo? Zróbmy więc małe zestawienie: Błąd na poziomie 3% na dystansach (czyli maksymalny):

1km – błąd: 30m 5km – błąd: 150m 10km – błąd 300m 20km – błąd 600m

Błąd na poziomie 2% na dystansach (typowy błąd przy braku kalibracji):

1km – błąd 20m 5km – błąd 100m 10km – błąd 200m 20km – błąd 400m

Błąd na poziomie 1% na dystansach (wykalibrowany, ale zmienne tempo):

1km – błąd 10m 5km – błąd 50m 10km – błąd 100m 20km – błąd 200m Po mojej kalibracji, czujnik mierzy z dokładnością do 1% (ostatni pomiar miał błąd na poziomie 0,4% w porównaniu z Google Earth, który też przecież jest wyznaczany z błędem!). To jest naprawdę świetny wynik jak urządzenie uznawane przez niektórych za krokomierz :). Urządzenie jest więc warte swoich pieniążków a dokładność po kalibracji jest wręcz zbliżona do dokładności GPS. A jak wiemy urządzenia z GPS są dużo droższe. Ale wróćmy jeszcze do jednego aspektu – komunikacja czujnika S1 z zegarkiem Polara. Spotkałem się z jednym problemem. Gdy miałem na lewym ręku zegarek a na prawej nodze czujnik – wtedy zdarzało się, że zegarem nie wychwytywał czujnika. Sygnalizuje to długim sygnałem. Przełożenie zegarka na drugą rękę zupełnie rozwiązało problem. Pamiętajmy więc o tym.

Komunikacja z komputerem i oprogramowanie Czas przybliżyć się do tego co dzieje się po treningu – oczywiście chodzi o analizę danych i wpisanie ich do dzienniczka treningowego. Ta kwestia wymaga kilku wyjaśnień. Po pierwsze Polar RS200 (dotyczy to również RS200sd) nie jest dostarczany z oprogramowaniem. Można byłoby zapytać, a dlaczego miałby? A to dlatego, że posiada możliwość wysłania danych do komputera! A to rzeczywiście, można się znowu zastanawiać, dlaczego nie ma do tego sprzętu oprogramowania na płytce CD? Zanim jednak przejdziemy do odpowiedzi na tę kwestię, skupmy się w jaki sposób komunikuje się nasz Pulsometr z komputerem. W zegarku mamy w menu „Connect” a w nim komendę „Send”. Gdy wybierzemy ćwiczenie, które chcemy wysłać do komputera, odezwie się nasz zegarem dźwiękami rodem z ZX Spectrum lub starego Atari (tego z magnetofonem). Łatwo się więc domyśleć, że aby komputer mógł odebrać tak przesyłane dane musi umieć „słuchać” – czyli posiadać włączony i skonfigurowany mikrofon. To jedno. Powinien jeszcze być kawałek oprogramowania, które potrafi te sygnały zamienić na dane – do tego celu używa się oprogramowania, które można pobrać ze stron Polara o nazwie WebLink (obecnie w wersji 2.4). No to połowa sukcesu jest. Gdy już mamy dane, można się zastanawiać co z nimi zrobić. Teoretycznie jedynie, bo program WebLink zgrane dane potrafi wysłać tylko i wyłącznie na strony WWW o adresie: https://www.polarpersonaltrainer.com/frontend/. Jak się bliżej wczytamy to okazuje się, że to jest właśnie ten nasz brakujący program do naszego sprzętu. Mankamentem na pewno jest to, że istnieje wyłącznie w wersji internetowej, więc aby z niego korzystać musimy mieć połączenie internetowe na czas pracy z programem. Aby jednak z niego skorzystać musimy założyć sobie tam swoje konto. Do naszych danych nie dostanie się każdy, tylko ten kto zna nasz login i hasło – z założenia głównie my sami :). Kilka słów o tym oprogramowaniu. Dostępny jest w 6 językach (polskiego niestety brak!), dość schludnie przygotowany i prosty w obsłudze – nawet dla osób słabo znających język angielski. Podzielony na trzy moduły: Mój Dziennik, Moje Postępy oraz Narzędzia Biegacza. Ten ostatni to po prostu przekierowanie do strony, gdzie znajdziemy kilka kalkulatorów dla biegaczy, przekierowanie do artykułów oraz strefę Download (niestety nie jest sparametryzowana według urządzeń). Najważniejsze w analizie naszych treningów są oczywiście te dwa pierwsze. Mój dziennik, to miejsce gdzie w formie kalendarza widzimy przesłane z naszego zegarka ćwiczenia, które wykonaliśmy (zapisy z treningów). Domyślny widok, to widok tygodnia – można go zmienić na widok miesięczny. Po lewej stronie natomiast mamy podsumowanie ćwiczeń widocznego okresu czasu. Każde z ćwiczeń możemy obejrzeć, klikając na nie i wtedy otwiera się cała lista danych, jakie zarejestrował nasz zegarek podczas wybranego treningu. Niestety, PRAWIE wszystkie! Co uważniejsi użytkownicy pewnie dość szybko się zorientowali, że jest coś w zegarku ale nie jest przesyłane do internetowego dzienniczka biegowego: maksymalny puls podczas konkretnego LAPa oraz maksymalna prędkość podczas konkretnego LAPa. Można uznać, że to nic wielkiego. Zresztą wielu specjalistów bagatelizuje konieczność notowania właśnie tych wartości, bo, jak tłumaczą, mają one znaczenie wyłącznie dla biegaczy zawodowych, profesjonalistów. Chciałbym spróbować obalić tę tezę zaznaczając jedynie, że na podstawie tego wskaźnika (mowa tu o maksymalnym pulsie) jest możliwość wychwycenia czy nasz organizm nie jest zbytnio przetrenowany. Oczywiście nie chodzi tu o analizę pojedynczych skoków, lecz analizy z kilku treningów. Drugi powód dla którego chciałoby się mieć również te wartości, to fakt, że czasami chcemy prowadzić dziennik treningowy w innych programach – wtedy te dane „przeklepujemy” ręcznie, ale łatwiej przeklepać z internetowego dzienniczka niż z zegarka. W tej sytuacji ja dla przykładu, najpierw spisuję informacje z dziennika internetowego a później uzupełniam brakujące dane przeglądając dane z zegarka. Trochę irytujące, ale idzie się do tego przyzwyczaić. Drugi moduł, to w zasadzie miejsce, gdzie można w postaci wykresów przyjrzeć się naszym postępom. Konstrukcja jest niezwykle prosta i uniwersalna pozwalająca na wygenerowanie ponad 100 wykresów. Zestawienia możemy robić za okresy: miesiąc, 3 miesiące, 6 miesięcy, 12 miesięcy lub za dowolny okres, jaki wskażemy. Analizy możemy wyświetlić także w postaci tabel wypełnionych danymi. Tutaj także mamy dostępne dodatkowe okienko z podsumowaniem wybranego (analizowanego) okresu czasu. Słowem bardzo wiele możliwości przy minimalnym nakładzie „klikologi”! Wielki plus za pomysł i realizację. Jest jednak jeden mały mankament w tym całym pomyśle. To jest właśnie zgrywanie danych na komputer. Miewam z tym czasami wiele problemów – błędy w komunikacji, przerywane transmisje (program dorzuca czasami dalszą transmisję) lub po prostu nie rozpoznaje, ze zegarek nadaje. W moim przypadku pomogła zmiana ustawień programu Polar WebLink: „comunication port” przestawiłem na „SonicLink” (wcześniej miałem „SonicLink Low Volume”). Od tej pory skuteczność wczytywania danych jest rewelacyjna! Nawet pomimo tego, ze wskaźnik natężenia głośności pokazuje ok.10- 20% (czyli bardzo mało!).

Inne oprogramowanie do RS200/RS200sd Ale znalazłem jeszcze jeden kawałek oprogramowania, który pozwala sczytywać dane z zegarka i przechowywać je lokalnie, na dysku w komputerze (nie w Internecie). Nazywa się rs200_decoder.exe. Program darmowy, prawie prymitywny, bo uruchamiany z linii poleceń i jak na razie nie wygląda aby miał się pojawić do tego jakiś interfejs graficzny. Co robi taki program? Oprócz kilku rzeczy, z którymi nie bardzo wiedziałem co zrobić, to ciekawym formatem wyjściowym jest XML. To otwiera drogę do napisania nawet własnej aplikacji. I rzeczywiście przez dwa dni chodził za mną taki pomysł. A to dlatego, że żaden z programów, które wykorzystywałem, nie potrafił zaimportować danych XML z mojego RS200sd. Postanowiłem jednak jeszcze raz przeszukać Internet w poszukiwaniu oprogramowania, które będzie mogło skorzystać z danych XML – przecież po coś ktoś tego dekodera napisał, nie? I rzeczywiście znalazłem. Oprogramowanie nazywa się SportsTracker 3.2.0 (nie mylić z SportTracks 2.0!). Program na pierwszy rzut oka wydaje się być dość prosty aby nie powiedzieć prymitywny. Pobawiłem się więc nim przez dłuższą chwilę. Udało mi się nawet zaimportować dane odczytane z zegarka (XML) i szybko mogłem przejść do analizy danych. Tu mamy do dyspozycji tzw. statystyki i wykresy. W tym programie jest jednak bardzo ubogo. Nawet przeglądanie danych jednego ćwiczenia stanowi nie lada wyzwanie. Pierwsze wrażenie zostało więc do końca, chociaż jest to program, który pozwalał importować dane XML „wyplute” z RS200 lub RS200sd. Pozostało mi więc nadal korzystać z polskiego programu Dziennik Treningowy w wersji 3.1.2 napisanego przez Konrada Różyckiego. Nie importuje żadnych danych i wszystko trzeba ręcznie wprowadzić, ale jak dla mnie jest najczytelniejszym program z ogromem opcji dodatkowych, a co ważniejsze, gdy otwieram trening, to widzę go bez większej „klikologii”… Jednak opisywanie tego programu nie jest treścią tego artykułu. Zakończenie? W zasadzie to w tym miejscu zakończę ten artykuł, pomimo tego, że nie wyczerpuje on tematyki tego pulsometru. I tak jeżeli ktoś dotrze do samego końca tego artykułu, to będę szczęśliwy :))) Natomiast jeżeli recenzja ta spotka się z Waszą aprobatą postaram się napisać drugą część tego artykułu, który będzie zawierał opis tych bardziej zaawansowanych funkcji urządzenia. Wśród tych dalszych tematów chciałbym opisać między innymi:

  • Fitness Test,
  • wgrywanie loga zegarka,
  • strefy czasowe,
  • funkcja Event Countdown Timer,
  • programowanie treningów,
  • drobniejsze usprawnienia,dokładniejsze opisanie pamięci urządzenia,
  • dalsze wykorzystanie rs200_decoder do wydobycia informacji, o których nawet nie wiedziałeś, że nosisz ze sobą.

Zachęcam Was także do dzielenia się swoimi doświadczeniami, głównie w tych nieopisanych tematach – pomoże to w stworzeniu pełniejszej drugiej części artykułu.

19 stycznia 2008

Badanie biomechaniki

Badanie biomechaniki w InterSport – to zdecydowanie za wielkie słowa. Rekomendację butów wprawdzie dostałem, ale wszystkie są raczej z górnej półki. Ale mniejsza z butami. Była tam też Ruda. I to głównie o spotkanie z nią mi chodziło. Chciałem zamienić kilka zdań, porozmawiać o kontuzji i ewentualnie uzyskać jakieś porady – to był plan minimum. Plan rozszerzony, na który liczyłem, to zgadanie biomechaniki mojego biegania. Ale to poszło do szufladki z napisem „marzenia ściętej głowy”. Aby dowiedzieć się więcej i uzyskać stosowne porady i ewentualną pomoc, muszę się umówić i zapłacić za wizytę. No i niech tak się stanie – w poniedziałek zadzwonię i się umówię. Ale może powiem co się dowiedziałem w temacie moje kontuzji. Niestety dużo tu ogólników, ale z pewnością kilka kroczków do przodu wykonałem:Źródeł bólu może być dużo: źle dobrany but (czyli pronacja), koślawienie kolan, naciągnięcie lub nieprawidłowości w pracy stawu biodrowego a nawet coś w okolicach krzyża, czego ja już nie umiem nawet powtórzyć. Aby sprawdzić co jest przyczyną – oczywiście wizyta. Aby wyeliminować ból, to mówi się w wielu źródłach, że trzeba rozciągnąć to moje bolące pasmo. Ale wszystkie ćwiczenia na rozciąganie pasma dotyczą rozciągania górnej części pasma, podczas gdy boli mnie dolna (przy kolanie). Ruda powiedziała, że do tego po prostu musi się dotknąć fizjoterapeuta i już – czyli wizyta. Jak to się mówiło: „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”. Ćwiczenia nadal jednak robię – rozgrzewka i tak jest konieczna. Butów na razie nie zmieniam, bo Ruda zechciała zerknąć na moje wykresy intensywności biegania i stwierdziła, że to nie musi być przyczyna butów i nie powinna być przyczyna przeciążeniowa. To już coś! Rekomendacja butów zostanie więc w teczce „bieganie” aby poczekać aż wybiegam adidaski (na razie mają 350 km na liczniku). Z dobrych informacji to jest jeszcze to, że wizyta kosztuje 80 PLN, ale dziewczyna poświęca mi godzinę czasu. Myślę, że to dużo, aby coś się w końcu dowiedzieć konkretnego i pewnie nabyć jeszcze jakiś zestaw masaży? Na razie tego nie wiem, ale zamierzam się dowiedzieć :) Dziś kupiłem po raz pierwszy gazetę BIEGANIE. Kupiłem, bo dowiedziałem się, że gwiazdą numeru jest Ojla – koniecznie chciałem poczytać o tej sympatycznej biegaczce :). Przeglądając gazetę okazało się, że redakcja wydrukowała moją relację Biegu Mikołajkowego! Ależ niespodzianka! I taka sympatyczna! Gazetę przejrzałem już w jednej trzeciej – bardzo mi się podoba. Muszę ją zaprenumerować… Ach, zapomniałbym o jeszcze jednej ważnej rzeczy: na badaniu w InterSport poznałem w końcu osobiście (tak troszkę przez przypadek) człowieka, z którym wymieniam korespondencję elektroniczną od jakiegoś miesiąca – pozdrawiam Fredzia! :))))

Wesoła rozgrzewka!

Jutro badania biomechaniki biegania a dziś jeszcze jeden trening. Dziś odważyłem się na dłuższa trasę i zamiast 2,2 pobiegłem 3,5km! Szczęśliwie nic nie bolało, więc trening można uznać za udany. Średnie tempo 5:58, więc dość spacerowo i rozrywkowo. A to dlatego, że połowa trasy prowadziła, bo takich błotkach, że w pewnym momencie poczułem, że przelewa mi się przez siatkę do buta! Gdy wróciłem do domu (jeszcze przed treningiem) po 22:00 okazało się, że jeszcze nikt w domu nie śpi! Namówiłem więc pięcioletniego (dokładnie 5,5) syna, aby ze mną poćwiczył, zanim wyjdę na trening. Tym razem się zgodził i ćwiczyliśmy ponad 20 minut. Po 20 minutach przyłączyła się nas najmłodsza i próbowała na swój sposób z nami ćwiczyć (wiek: 20 miesięcy) - zrobiło sie tak śmiesznie, że mimowolnie ćwiczyliśmy mięśnie brzucha i twarzy :))) Tak sympatycznie się zrobiło, że aż szkoda było wychodzić na trening. Było jednak już późno (22:45) więc najlepszym rozwiązaniem było wyjście na trening, aby dzieci jednak poszły spać. Gdy wróciłem z biegania dom pogrążony był już we śnie... A ja jeszcze kąpiel, kilka sprawunków, nawodnienie organizmu, jakiś blog ;) i dopiero później do łóżka. Będzie ciężko zasnąć, bo bardzo żyję jutrzejszym badaniem - co mi wyjdzie z tego badania? - nie omieszkam Was poinformować!

17 stycznia 2008

Walka o normalność

Nadmiar nagromadzonej energii potrafi być nieokiełznany i wymykać się z pod kontroli. Wczorajszy trening na dystansie 2,2 zrobiłem w tempie 5:00!!! Oczywiście poprzedziłem go pełniejszą rozgrzewką (ponad 20 minut!) i sruuu! Z domu wybiegłem wprawdzie już po 23:00, ale wróciłem po ok. 15 minutach – baaardzo szybko. Żona nie może wyjść z podziwu co tak krótko biegam. No cóż – na razie inaczej nie mogę… Biegło się super. Szybko, pewnie i na temat :). Niewiarygodna satysfakcja przy mijaniu lub wyprzedzaniu pieszych: to tak jak jechać autostradą powyżej 200 km/h – z tą różnicą, że takie bieganie jest na pewno dużo bezpieczniejsze ;). Drugi trening biegnę ze słuchawkami na uszach. Pierwsze moje słuchawki, które nie wypadają z moich uszu! Jeszcze muszę przemyśleć ułożenie kabla, bo gdy się za mocno dynda, to przenosi wszystkie uderzenia kabla o ubranie do membrany – pod tym względem mi się nie podobają! Ale jest to i tak mało ważne – teraz biegnę szybko i słuchawki nadal są na swoim miejscu! Rewelacja! No i jest jeszcze jeden plus: do tej pory jak słuchałem mp3 na swojej Nokii to ustawiałem głośność na poziomie 60-70%. Na tych słuchawkach wystarcza 20-30%!!! Szok! Jakaż to oszczędność energii!!! Ale pobiegam jeszcze z tym trochę i może wtedy napiszę na ten temat jakiś artykulik :) A co z postanowieniami noworocznymi? Minęła połowa miesiąca czyli 1/24 mam za sobą. Na razie jest super! Brzuszkami powoli zaczynam zarażać i dzieci i żonę – nie ma to jak pozytywne przykłady ;). Z brzuszkami się wprawdzie rozszalałem, bo dziennie czasami wychodzi powyżej 60-ciu, ale brzuch chyba przygotowany jest do tego, bo zakwasów ani razu jeszcze nie czułem. A inne? Pompeczki wprowadzone, gimnastyka jest, ćwiczenia kledzikowe na kolana są… Idzie w dobrym kierunku… W kierunku normalności...

14 stycznia 2008

Moje tymczasowe lightowe bieganie

Strasznie bezradny człowiek się czuje, gdy brakuje wiedzy o zdrowiu! Jednak trzeba przyznać, że Internet w tej materii troszkę dokonał rewolucji i przewrotu. Przed weekendem zrozpaczony, zagubiony, nie wiedziałem co mam robić – biegać czy nie biegać? Tuż po już wiem: biegam – na razie skromnie i lightowo, ale biegam. W przypadku mojej kontuzji odpoczynek absolutnie nie pomaga. Ćwiczenia, ćwiczenia, ćwiczenia – tylko to mnie ratuje. Oczywiście jest to uogólnienie, bo do końca nie wiem jakie ćwiczenia i tak naprawdę nie wiem co jest przyczyną mojej kontuzji. I tak ostateczni e pewnie będę musiał udać się do jakiejś sportowej przychodni. Zanim jednak tam pójdę, to w sobotę pojawię się w Złotych Tarasach – tam mają być badania biomechaniki podczas biegania – to może przynieść mi dużą porcję kolejnej wiedzy o moim ciele i pozwolić podjąć właściwe decyzje co do dalszych odwiedzin lekarza. A co ważniejsze pozwoli poznać moje nogi – czy mają jakąś pronację, czy nie itd… Mając więc nową wiedzę, dziś znowu solidna rozgrzewka i na krótką trasę. Ostatnio ból pojawia się przy trzecim kilometrze, więc pętla wyznaczona jest na 2,2km. Kolano jakoś odczuwałem od początku i bałem się, że nie przebiegnę nawet 500m, ale okazało się, że podczas biegu już nie bolało, a zapas pary, którą noszę ostatnio w sobie popędził mnie na średnie tempo 5:38. Dobiegając do końca pętli miałem już tempo 4:45 i nadal mogłem przyśpieszać. Wiedziałem jednak, że na dziś wystarczy i na razie nic na to nie poradzę. Nie ma pełnej satysfakcji ale garstka radości na pewno jest – czasami trzeba w życiu umieć cieszyć się również okruchami… Po biegu jeszcze ćwiczenia na kolana, wsunąłem jeszcze sałatkę, która została (czyli jej resztki :) ), dwa owoce i dosyć na dzisiejszy dzień. Musi wystarczyć do następnego. Pod warunkiem, że kolano nie będzie bardziej boleć… Ale tego się już jutro dowiem. Dobranoc.

12 stycznia 2008

Chyba jednak kontuzja...

Dziś wyszedłem znowu na trening. Niestety zakończył się podobnie jak ostatnio. Z tą różnicą, że 4km to już dociągnąłem (ból nie był tak morderczy). Zrobiłem oczywiście prawie 30 minutową rozgrzewkę łącznie z masażami, założyłem opaskę i całość dała efekt nie wiele lepszy niż ostatnio. Ból nosi więc znamiona kontuzji. Chyba trzeba będzie od biegania odpocząć lub ograniczyć się do jakichś 2,2km (na pierwszej pętli nie dokucza mi noga zupełnie). Muszę zasięgnąć jeszcze gdzieś porady i pewnie wypocząć jakieś 2-3 miesiące. Czyli plany poszły się... Najgorsze jest to, że na razie dystanse powyżej 3km są obecnie dla mnie karkołomne - czyli żadnych Łosiowych, żadnych SBBP i w zasadzie żadnych startów na razie :(((((
Z perspektywy czasu jaki minął od wczorajszej wizyty u lekarza muszę zweryfikować jeszcze mocniej moje zdanie o tym ortopedzie: gość nawet nie wspomniał czy ja mam teraz zaprzestać biegania i odpocząć czy mogę biegać dalej ale mniej itd. Stwierdził jedynie, abym się przesiadł na rower lub basen... co za gość!... A co zostało z planów sportowych na ten rok?
  1. Nadal półmaraton
  2. Brzuszki codziennie (jak na razie przegapiłem tylko jeden dzień (na początku gdzieś mi umknęło)
  3. Solidne rozgrzewki i rozciągania – nawet jeśli treningu biegackiego nie będzie – czyli coś na zasadzie gimnastyki
  4. Utrzymać ćwiczenia na wzmocnienie kolan (strasznie nudne, ale wiele osób pisało, że warto to utrzymać!)
  5. Wprowadzić pompki do porannych ćwiczeń (obok brzuszków)
  6. Zakup rowerów dla rodziny a co za tym idzie przerzucenie części treningów na rower
  7. Urozmaicenie treningów jazdą na łyżwach lub rolkach

To tyle chyba wystarczy. Przy obecnej kontuzji, to i tak bardzo ambitne plany. Ale możliwe do wykonania, więc będzie o co powalczyć…

10 stycznia 2008

Po wizycie...

No i po wizycie u ortopedy. Dziwna wizyta. Dużo wzlotów i upadków. Nie jest to żadne zwyrodnienie, nie jest to coś co wymaga nawet badania USG. Kolana stabilne, silne nogi (mało go nie przewróciłem - ale sam chciał abym się z nim siłował ;)), rzepka chodzi doskonale. Z drugiej jednak strony powiedział lekarz, że może być taka chwila, kiedy będę musiał się zastanowić nad tym czy rzeczywiście nadal powinienem biegać i czy mogę - czy nie przesiąść się na rower lub jednak częściej pływać zamiast biegać. Problem wręcz standardowy: runner's knee. W moim przypadku tzw. zespół pasma biodrowo-piszczelowego. Zalecił opaskę uciskową oraz lepsze i dłuższe rozgrzewki (to rzeczywiście ostatnio zaniedbałem!) i ew. wygrzewanie maściami przed treningiem lub jeszcze lepiej: rozgrzewki poprzez masaże przed treningiem. Nie wygląda strasznie, ale te złowróżbne prognozy też nie stroiły mnie jakoś pozytywnie. Pewne jest jednak jedno: wracam do biegania. Nie dziś, bo dziś jeszcze jadę na późny wieczór do roboty, ale od jutra na pewno! Coś czuję, że szykują się ciężkie treningi...

9 stycznia 2008

Lekarz od kolana

Jutro wieczorem wizyta u lekarza-ortopedy, jakiś specjalista od urazów kolanowych. Ponoć dobry. Jutro sie jednak okaże, czy coś wynajdzie w moim kolanie. Ono niestety zachowuje się naprawdę dziwacznie. Dzień kontuzji - wieczorem umieram z bólu. Nazajutrz rano wstaję i w zasadzie bez kulenia idę gdzie chcę. W ciągu dnia wchodzę po schodach bez bólu. Zupełnie tego nie rozumiem. Mam nadzieję, że lekarz będzie wiedział co to i co z tym robić... Rozmyślając nad tym kolanem przypomniałem sobie, że w roku 1987 miałem "wodę w kolanie". Taka przenoszoną, że nie dało się ściągnąć "wody" przy pomocy igły - chirurg musiał otworzyć kolano. Wtedy powiedział mi, że miałem dużo szczęścia, że nie straciłem nogi, bo zakrzepy były już duże i rozległe i groziła mi gangrena. Po leczeniu powiedział, że biegać już raczej nie będę. Potem jednak dopiero zacząłem biegać na InO i trenowałem to przez jakieś 2 lata - na różnych dystansach. Problemów żadnych. Dziś jednak te słowa wróciły do mnie jak bumerang. Chyba mnie przestraszyły... chyba boję się jutrzejszej wizyty...

6 stycznia 2008

A jednak porażka!

Dziś odbył się długo oczekiwany trenig. Prawie 3 tygodnie bez treningu - co za szmat czasu! Śnieg cały czas padał, chodniki nie odśnieżone, zacinający wiatr, ok, -3 mrozu - warunki raczej trudne, ale nic nie było mnie dzisiaj w stanie powstrzymać. No prawie nic. A PRAWIE czyni WIELKĄ RÓŻNICĘ. Po 3-cim kilometrze znowu poczułem kolano. Podobnie jak na ostatnim starcie. Tym razem biegłem w tempie ok 6:20, więc dość wolno. Nie wiele się więc dała przerwa w treningach, nie wiele żelatyna... Oznacza to, że czas wybrać się do fachowca, aby te kolano obejrzał i pomógł z tego się wygrzebać - inaczej plany treningowe na ten rok wezmę w łeb (nie wspominając o startach). To nastąpi jeszcze w tym tygodniu. Jakby ktoś znał dobrego lekarza sportowego, to proszę o wiadomość - chętnie skorzystam z jakiegoś dobrego fachowca... A teraz idę opłakiwać moją kontuzję...

3 stycznia 2008

Podsumowanie 2007

Przeziębienie odchodzi małymi kroczkami. Przynajmniej mogę już kolejną noc przespać bez wypluwania płuc – coś pięknego! Jak tak dalej pójdzie, to może zdecyduję się na niedzielny lightowy trening… Ale teraz czas na podsumowanie zeszłego roku. Nie można tak po prostu wejść w nowy nie wiedząc co się zostawia za sobą. Skąd później mam wiedzieć co powinienem zaplanować na nowy? Ok., a więc skrótowo:
  • Rozpocząłem bieganie. To był początek września. Oczywiście jeszcze ze 3 razy w tym roku próbowałem, ale wtedy skończyło się na niczym. Dopiero wrzesień przyniósł to na co czekałem. W czym tkwiła tajemnica? PLAN TRENINGU – bez tego wiele rzeczy nie wychodzi i brakuje wystarczającej motywacji i mobilizacji. Gdy jest PLAN – bieganie nabiera SENSU i sprawia prawdziwą satysfakcję. Oprócz planu zwrócę uwagę jeszcze na DZIENNIK TRENINGOWY – bez niego wiele rzeczy pozostałaby dla mnie wielką tajemnicą – to trzeba mieć i prowadzić!
  • Przebiegłem w sumie 360 km. To nie dużo, jak patrzę na innych, ale na mój początek jestem bardzo zadowolony! (Wrzesień: 48; Październik: 101; Listopad: 117; Grudzień: 95).
  • W czasie biegania zaliczyłem dwa przeziębienia i dwie lekkie kontuzje (każda wyłączyła mnie na tydzień z treningów).
  • 5 startów w zawodach. Czuję niedosyt, ale wydaje się, że to i tak dużo, bo każdy na dystansie 10km. Dzięki temu udało mi się z życiówką zejść do wartości 53:47 – dla mnie to więcej niż marzyłem!
  • schudłem 11 kg! To o jeden kilogram więcej niż zamierzałem. Niestety ostatni kilogram to już zasługa mojego ostatniego przeziębienia, które mnie dość mocno sponiewierało. Ale i tak się cieszę! :)
  • dzięki bieganiu poznałem wielu nowych biegaczy. Trzeba przyznać, że to dość dobrze dotleniony naród i częściej myślący niż inne grupy społeczne – bardzo mi to odpowiada :))) Pozdrawiam wszystkich biegaczy!
  • dzięki mojemu bieganiu udało mi się swoją postawą zachęcić innych do aktywnej formy życia, w tym między innymi swojego syna, który pokochał treningi karate. Pozdrawiam tu także Bogusia :)
  • To właśnie dzięki bieganiu zdecydowałem się na blogowanie – cóż za egzotyczne zajęcie! ;)))

Ok., to na razie tyle. W najbliższym czasie spróbuję przedstawić swoje założenia i postanowienia na nowy rok. Czyli C.D.N.