=== Robsik's Blog on WordPress ===

29 stycznia 2009

Urodziny c.d.

Łuch! Takich urodzin to już całe wieki nie miałem! Życzenia jeszcze dziś napływamy do mnie i co ciekawsze to były te chyba najpiękniejsze – jak widać na niektóre warto nawet długo czekać :) Niektóre z tych życzeń były egzotyczne, więc postanowiłem się z Wami podzielić radością, jaka mnie napotkała. Pierwszy pomysł zrodził się w mojej głowie. Jako, że moja przyjaciółka obchodzi urodziny tego samego dnia co ja, to z reguły wydzwaniamy do siebie (mieszka dziewczyna troszkę daleko ode mnie, więc pozostają telefony). Tym razem chciałem jednak aby tym razem było szczególnie. Poprosiłem więc moją znajomą, która uczy się japońskiego, aby zadzwoniła do mojej przyjaciółki i złożyła jej życzenia ode mnie w języku japońskim! Pomysł, jak się okazało, bardzo udany! Potem moja wierna kibicka wpadła na pomysł zaśpiewania mi „happy birthday to you” w języku holenderskim (ależ się zrobiło lingwistycznie :)! ) – było to o tyle ciekawe, że język ten brzmi nie tylko komicznie – można go z dużą dozą uśmiechu parafrazować po polsku – jazda bez trzymanki! Dziś natomiast inna moja (równie wierna) kibicka wysłała mi życzenia mailem. A właściwie mailami – życzenia składały się z 14-tu maili i w każdym czego innego mi życzyła. Dodatkowo w każdym mailu był inny fragment piosenki – z reguły zatytułowany „happy birthday”. Kawałki nie były banalne, bo wśród występujących wystarczy wymienić m.in. Merlin Monroe, Frank Sinatra, Bob Marley, Beatles. Znalazły się tam także ciekawe i nieco zabawne wersje śpiewane przez dzieci czy rodzinę Simpsonów. Niesamowita uczta dla oka, ucha i duszy! Brak słów, aby opisać moją euforię! Do tych wszystkich życzeń należy powiedzieć, że dostałem wiele telefonów, maili, wiadomości Skype, GG, Nasza-klasa (wraz z komentarzami do profilu) oraz wiele bezpośrednich życzeń. Rodzina zaś (chyba po raz pierwszy!) zakupiła mi (a dzieci też brały udział w tych zakupach) tort, ciasta i drobne łakocie. Nawet w domu było miło i radośnie. Muszę przyznać, że to moje jedne z lepszych, jeśli nie najlepsze, urodzin w moim życiu. Dziękuję wszystkim za pamięć! A co z imprezą? Szczerze mówiąc to zupełnie wyleciało mi to z głowy – do tej pory jakoś nie robiłem, a w tym roku wypadałoby po tak zaskakująco wielkiej ilości życzeń. Imprezka była więc w zaciszu rodzinnym, z małżonką i dziećmi. Jednakże, nie zostawię tego tak zupełnie bez odzewu. W sobotę o godzinie 12:00 biegam w parku Skaryszewskim – Bieg Wedla. Zapraszam wszystkich – postaram się dowieźć jeszcze swoich łakoci poza tymi, które zafunduje Wedel.

28 stycznia 2009

Dziś są moje urodziny!

Tak, to dziś mija kolejna moja wiosna. Jako, że mało kto o tym pamięta, to postanowiłem rozgłosić na cały świat, aby Świat pamiętał o mnie ;))) Tak więc dziś przyjmuję wszelkie życzenia i prezenty pod każdą postacią :))) Jednym z takich prezentów jest koniec kuracji cytrynowej! W tym roku z wielką ulgą witam dzisiejszy dzień – zmęczyła mnie ta kuracja, choć nie wątpię w jej zdrowotność. Dla niezdecydowanych dodam tylko, że podczas kuracji nie przeszkadzało mi nawet picie herbaty z cytryną (moja ulubiona) – obrzydzić więc cytryn raczej się nie da :))) A wczoraj? Niestety Grześ zbyt późno wrócił do domu i odpuścił sobie bieganie. Pobiegliśmy więc w zespole 3 osobowym. W czwartek jest więc duża możliwość, że pobiegniemy w większej grupie – było by cudnie! Po „odwiezieniu” dziewczyn ja ruszyłem na swoją pętelkę (tym razem nieco większą) robiąc znowu jedną przebieżkę ok. 300m w tempie 4:12! Bardzo przyzwoite tempo czułem, że jeszcze jedną przebieżkę bym zrobił. W czwartek spróbuję więc popracować nad prędkością. Znowu więc będę niecierpliwie czekał na trening…

26 stycznia 2009

Jeszcze 3 porcje...

W piątek miałem po prostu super formę. Pomimo nowych metod picia soku i tak w sobotę i niedzielę czułem się raczej nie najlepiej. Choć trzeba przyznać, że dzisiejszy dzień, który obarczał mnie już tylko 20-oma cytrynami, najgorszy nie był. Jak zwykle picie tak wielkiej ilości soku cytrynowego podrażniło mi gardło. Ponieważ zostały jeszcze dni, więc jest to na tyle długo, że od razu zabrałem się leczenie gardełka. Wczoraj (w sobotę) nie biegałem. Do prawie 15:00 czułem się jak wyżęty, a wieczorem spóźniona impreza urodzinowa u kolegi biegającego – rzecz święta – więc trening ostatecznie odpuściłem. Dziś natomiast dyszka pękła. Było trochę ciężko, ale to dlatego, że podkręciłem sobie tempo i wszedłem na poziom 6:00 min/km na całej długości trasy. Mięśnie przynajmniej wiedzą co robiły choć z drugiej strony raczej się nie przepracowały – czyli tak jak powinno być. Ależ cieplutko do biegania!...

23 stycznia 2009

No to z górki!

Wprawdzie dziś nie biegałem, ale dzień warty zauważenia. Dziś było znowu 25 cytryn. Tym razem jednak poszedłem po rozum do głowy i rozbiłem sobie 1,2 litra soku na 3 porcje w ciągu dnia. Dzięki temu zachowałem doskonałe samopoczucie na cały dzień! Dlaczego właśnie tak? Prosta sprawa – rano nie dałbym rady (bez skutków ubocznych) żadnego napoju wypić, nie wspominając o soku owocowym. Zachowując oczywiście stosowne odstępy czasu pomiędzy piciem soku a posiłkiem… Teraz może być już tylko lepiej :)))

Więcej nas!

Kolejny dzień kuracji przeżyłem. Znowu nie było lekko. Pociesza fakt, że półmetek ma za sobą a kolejna skrzynka cytryn już czeka na kontynuację. Robiąc dziś synowi sok ze świeżego grejpfruta i pomarańczy podciągnąłem troszkę tego soczku (tak, tak – jeszcze mi mało :)) ) i aż się zachwyciłem! Przy tych cytrynowych sokach, ten smakował lepiej niż miód! Poezja w gębie! Coś czuję, że po kuracji to będzie pierwsza rzecz jaką sobie zrobię ;))) A wieczorem? Udało się pobiegać w trójkę. Jola przyłączyła się do biegania i wygląda, że ma więcej możliwości i zapału niż Ewa – przynajmniej na razie. Czas zweryfikuje jak to będzie wyglądało dalej. Gdyby jednak tak było, jak podejrzewam, bo mam szansę na partnerkę w bieganiu na dłuższe dystanse niż tylko 2-3k :))) To byłoby cudne! Następny bieg w trójkę już we wtorek. Aż nie mogę się doczekać :))) Dziś natomiast z dziewczynami zrobiłem w sumie 3,5km. Drugą pętelkę zrobiłem już w lepszym tempie i z jedną przebieżką długości ok. 350m w tempie 3:58. Gdyby ten stan powrotu formy się utrzymał, to może zdążę jeszcze pobiec w półmaratonie w Wiązownie – bardzo bym tego chciał. Ale na razie się nie poganiam i spokojnie realizuję swoje założenia treningowe.

21 stycznia 2009

I po co to wszystko?

Dziś sczyściło mnie jak kota! Ale nie byłem zdziwiony – rok temu podobny, jednodniowy efekt przeżyłem. To oznaka, że organizm zaczyna intensywnie się oczyszczać. Do południa znowu było ciężko. Daje się z tym żyć, choć można mówić o tzw. dyskomforcie. Jednakże 5 dni za mną. Liczę na to, że w końcu będzie z górki, choć chyba się oszukuję. Czy warto tak się męczyć? Wiele osób mnie pyta o to. Jeszcze więcej wytrzeszcza oczy i zastanawia się, czy aby nie robię sobie w ten sposób krzywdy. W związku z Waszymi obawami przegrzebałem Internet w poszukiwaniu dalszych informacji o szkodliwości lub zdrowotności tejże kuracji. Oto owoc mojego zbierania:

  1. Cytryna zawiera bardzo dużą ilość składników biochemicznych z przewagą składników alkalicznych – czyli zasadowych. Wprawdzie jest w ustach kwaśna, ale w żołądku zasadowa(!). To zupełnie odwrotnie niż cukier! Wiedzieliście o tym? Cukier słodki w ustach, zakwasza nasz żołądek!
  2. Cytryna nie obciąża wątroby. A to dlatego, że sok z cytryny jest jednym z podstawowych składników wszelkich kuracji oczyszczających wątrobę. Działa więc zupełnie inaczej, niż każdy to sobie wyobraża.
  3. Na co pomaga taka kuracja? To jeszcze raz wymieńmy: odtruwa organizm (głównie z kwasu moczowego), uodparnia (w 2008 nie chorowałem ani razu!), oczyszcza wątrobę (patrz punkt 2) a także jest dobra na: osteoporoza, podagra, chroniczny reumatyzm, kamienie żółciowe i nerkowe, dna moczanowa, niektóre choroby nerwowe. cukrzyca, nadwaga, nadciśnienie, katar żołądka, choroby wątroby. Czy to wystarczająco dużo? Dla i tak wystarczyło to co do tej pory wiedziałem :)))

Mogę więc z czystym sumieniem tę kurację polecić każdemu!

Będzie lepiej :)

Dzisiejszy dzień był nieco przeplatany. Do południa znowu żołądek nie pozwalał mi skupić się w 100% na pracy (jednak kwestia śniadania nie ma tu znaczenia). Po południu zaś zaliczałem sukces za sukcesem – takie chwile bardzo lubię :) Do tych sukcesów należy doliczyć także wieczorny trening. Pobiegłem z Ewą (chyba rzeczywiście mocno sobie postanowiła systematykę biegania – cudnie!) – ona zrobiła 3km a ja potem drugą pętelkę, też 3km. Bezkontuzyjnie, bezboleśnie, bez-wysiłkowo. Nawet zrobiłem sobie jedną kontrolną przebieżkę na długości ok. 350m – czuję, że forma powolutku wraca. Będzie więc coraz lepiej! Myślę, że jutrzejsze 25 cytryn też mnie nie pokona – to ja będę górą :))) Na koniec, choć to chyba jeszcze przedwcześnie, to jednak nie potrafię się dłużej powstrzymać z radości, chciałbym obwieścić, że do naszego (mojego i Ewy, bo Grześ odpadł chyba jednak na dłużej) biegania już w czwartek dołącza kolejna kobieta! Już jestem ciekawy jak to będzie – troszkę się boję, że dwie kobiety to mogą mnie zagadać na śmierć, choć z drugiej strony do mało rozmownych chyba też nie należę ;)

19 stycznia 2009

Będzie ciężko...

No i mamy kolejny dzień kuracji. Dziś do śniadania było lekko, ale śniadanie wybrałem sobie zbyt mało szczęśliwe, co w połączeniu z dużą ilością soku cytrynowego sprawiło, że do południa czułem się mało komfortowo (na śniadanie wsunąłem naleśniki z serem). Dzień więc bez większych komplikacji. Dużo większy problem odnotowałem z wczorajszym bieganiem. Ewidentnie po tak długim niebieganiu brakuje mi kondycji a i mięśnie są mniej przyzwyczajone do takiego obciążenia. Wczorajszy bieg czułem więc mocno w mięśniach i miałem wrażenie, że za chwilę zacznie mnie boleć moje pasmo. Dziś z rana nawet staw skokowy odczuwałem. Trochę nadto się dociążyłem. Ale na razie bez kontuzji, więc jeszcze mam szansę zmniejszyć obciążenie…

18 stycznia 2009

Startujemy z cytrynami!

Decyzja zapadła: od wczoraj wystartowałem z kuracja cytrynową, którą odkładałem już od kilku miesięcy. Pierwsze pięć cytryn było okropne! Skręciło mi żołądek tak, że miał wielkość orzecha a następnie wywrócił się na drugą stronę. W kilka chwil oblał mnie zimny pot i czułem się nieco tak jak przed wymiotami – tyle, że nie było mi niedobrze. Położyłem się i to pomogło – ulżyło mi trochę. Przeleżałem tak do śniadania (aby minimum to 30 minut minęło) a potem jednym susem do kuchni, gdzie wszystko co było w zasięgu wzroku zjadłem z prędkością światła. Śniadanie było tym ratunkiem, na który czekał mój biedny żołądek. Dziś z rana było już 10 cytryn. Bałem się trochę, jak to będzie. Nawet rozważałem przejście do kuracji małej (25 cytryn), tzw. profilaktycznej. Przynajmniej tak doradzano. Ale założyłem, że przez ten jeden dzień, to żołądek sobie przypomni poprzedni rok i porcję już 10 cytryn przyjmie spokojniej. Tak też i się stało. 450ml soku wsiorbałem bez problemów a do śniadania doczekałem bez problemów. Jutro czas na 15 cytryn – trzymajcie kciuki :)

Nocne treningi...

Moje wczorajsze zbieranie się do biegania można porównać chyba już tylko do „Sójki”. Od rana było co robić. A to cytrynki, a to spacer, a to spanie, a to film itd. Na bieganie wyszedłem dopiero 23:50 – żona uznała, że chyba naprawdę mam nierówno pod sufitem! Ale obowiązek - obowiązkiem jest. Zrobiłem dyszkę z małym haczykiem. Było troszkę przyzimno jak na moje ubranie – ubrałem tylko jedne rajtki, a przy mrozie -6 jedne (nawet te z membraną) po prostu nie wystarczają. Zmusiło mnie to nieco do szybszego treningu, więc całość wyszła w tempie 6:19! To też daje mi dodatkowe wnioski co do mojej kontuzji – chyba już byłej kontuzji. Spróbujemy więc pobiegać w trybie 6/6/10/10 – jak się uda, to przygotuję się na półmaraton Warszawski. A jak już jesteśmy przy wnioskach, to trzeba powiedzieć jedną istotną rzecz: kontuzja, której doświadczyłem, miała ewidentnie podłoże przeciążeniowe (wyjątkiem tu nie jestem), co w zasadzie podważa tezę, że przesadziłem ze strechingiem. Pociesza mnie to, zwłaszcza dlatego, że bardzo go polubiłem i daje mi dodatkową radość i lepsze samopoczucie. Ale do pełnych wniosków i poradnika w temacie takiej kontuzji jeszcze wrócę – zbyt mało jest o tym w Internecie, a zbyt mało lekarze o tym wiedzą, aby osądzali co powinniśmy a czego nie…
A na koniec jeszcze jedna praca (fotka) pana F. Brunetti:

15 stycznia 2009

Pierwszy bieg z iPod'em

Ech, uwielbiam to! Mowa o systematycznym bieganiu. Dziś znowu się przebiegłem – zrobiłem 5,6km, z czego ostatnie 600m w tempie 5:12. Było super – czyli wprowadzam do treningu elementy, które przyśpieszą moje truchtanie z lekka :))). Pobiegła także Ewa, która tym razem poprzestała na dwóch kółeczkach – ostatnio jednak było trochę za dużo. Ale na pewno się rozbiega :))) Wrzuciłem dziś na uszy nowo-otrzymany iPod Shuffle. Strasznie małe i dziwaczne urządzenie, bo bez wyświetlacza, co na dzisiejsze czasy powinno być uznane za zbezczeszczenie nazwy m-pe-trójki. Ale w tym przypadku ma swoją wielką zaletę: jest wyjątkowo lekki i przy pojemności 1 GB daje ponad 17 godzin słuchania! Dodatkowy atutem tego urządzenia jest sprytny chwytak żabkowy – pozwala przypiąć go w wielu miejscach. Jak dobieram muzykę? Robi to za mnie (wkurzający swoją wydajnością) program iTune, który kataloguje nasze zasoby muzyczne, konwertuje, te które trzeba i przy pomocy losowego wybierania może tworzyć nam ciekawe zbiory piosenek, które ładujemy na urządzenie. Losowość odtwarzania jest wysoka (w przeciwieństwa np. do samochodowych odtwarzaczy MP3 firmy Sony) i może bazować na ocenach wystawianych przez nas, dzięki czemu ulubione kawałki możemy słuchać częściej niż pozostałe. Trzeba przyznać, że całkiem fajnie pomyślane urządzenie. Pomimo swoich gabarytów i niewielkiej ilości przycisków, w połączeniu z iTune, stanowi całkiem funkcjonalne przenośne urządzenie muzyczne. Ale może wystarczy tego – oddzielny artykuł na ten temat napiszę innym razem :)))

14 stycznia 2009

Usłyszałem anioła głos!

A oto kolejna piosenka, za którą można dać się pokroić (i nie tylko): you self distructive little girl pick yourself up dont blame the world so you screwed up but your gonna be ok now call your boyfriend and appolagise you pushed him pretty far away last night he really loves you you just dont always love yourself. all this time ohhh all this time you have had it in you you just sometimes need a push all this time ohhh all this time you have had it in you you just sometimes need a push think all the mean girls that pulled your hair are barefoot now and pregnant there and you write pop songs and get in travel round the world all this time ohhh all this time you have had it in you you just sometimes need a push all this time ohhh all this time you have had it in you you just sometimes need a push so you've had some detours some stupid men now we know not what to do again besides you lucked out finally all this time ohhh all this time you have had it in you you just sometimes need a push all this time ohhh all this time you have had it in you you just sometimes need a push

13 stycznia 2009

Brunetti też biegał?

Dziś z pewną obawą podchodziłem do treningu – po niedzielnym ściganiu, bo trzeba powiedzieć, że dla mnie, po tak długiej przerwie w bieganiu, takie tempo było dość silne, aby nie powiedzieć mordercze :))), ćmiło mnie lekko prawe, kontuzjowane ostatnio pasmo. Bałem się, że zrobię niecałe 2km i odpadnę. A tu proszę! Zrobiłem ciut ponad 5km, częściowo w towarzystwie Ewy (dziś dziewczyna zrobiła 3,75km!). Lekki mrozik, sucho i już dość pusto i przyjemnie – do szczęścia brakowało tylko braku bólu – i po części się to udało. Po części, bo przez pierwsze kilometry nadal czułem ćmienie pasma. Uznałem jednak, że biegnę do pierwszego bólu – nie będę przerywał treningu tylko ze względu na ćmienie. Ale trening udany. Dobiegłem cały i zdrowy. W domu jeszcze kilka ćwiczeń rozciągających a potem siłowe-wzmacniające na moje pasma oraz brzuch. Przyglądała się temu wszystkiemu moja teściowa (chyba po raz pierwszy). Gdy wróciłem z treningi stwierdziłem, że nie zmęczyłem się po 5km – była mocno zdziwiona i przekonana, że (jak zwykle) żartuję. Ale gdy zobaczyła, że siadam do kolejnych ćwiczeń to usiadła tylko i stwierdziła „popatrz tylko, ile to trzeba mieć zaparcia, aby tak chcieć (…)” To na koniec jeszcze jedna fotka. Przedstawia ona reprodukcję portretów-aktów namalowanych przez niejakiego Brunetti (znaleziona w jednym z hoteli). Gdyby ktoś miał więcej jego reprodukcji lub nawet wiedział gdzie można obejrzeć ich więcej, to przyjmę każdą informację. Oto ona:

11 stycznia 2009

Długi trening i 3 Bieg WOŚP

Ech, co za weekend! Nie dość, że mocno pracujący to jeszcze nie udało się dokonać wszystkiego tak jak planowałem. Stąd też nie udało się wybrać na zimowe górskie biegi do Falenicy. Nie był jednak powód do załamki – wieczorem poszedłem na trening aby odrobić to co straciłem. Wybiegłem dopiero 23:40 – niestety rodzina czasami potrafi wyssać wszelki możliwy czas, jaki tylko masz do dyspozycji. I czasami jest to super miłe, ale czasami płacisz za to tym czasem, który mógłbyś spędzić np. na śnie. Wybiegłem na dystans ok. 6km. Nie byłem pewien, kiedy pojawi się ta moja granica bólu. Gdy więc wykręciłem szóstkę stwierdziłem, że będę nadal kręcił kółeczka aż do dyszki lub aż do momentu bólu. Kółeczko, które ostatnio kręcę ma długość niecałego 1,2km. O tyle sympatyczne jest, że większość drogi prowadzi po śniegu. A ssanie na bieganie po śniegu jest baaardzo wielkie :)))) Pomimo późnej pory przechodniów spotykałem dość wielu – może z okazji soboty i całkiem nie mroźnej nocy. Jedną parą spotykałem aż 4 razy! W końcu mi rzucili: „A pan to się chyba zgubił? Już pana dziś widzieliśmy!”. Ależ mnie rozbawili! Całkiem sympatyczne zdarzenie – dużo lepsze niż głosy podziwu czy pochlebstw. I w takiej to miłej atmosferze, bez żadnych bólów kontuzyjnych wykręciłem dyszkę! Ależ radość. Wygląda więc na to, że powoli wracam do biegania, choć nie ukrywam, że trening dał mi się mocno we znaki (siłowo!). A dziś? A dziś udało się wybrać na bieg, którego nie zdołałem z kolei rok temu zrealizować: 3 Bieg WOŚP. Niezwykła impreza, niezwykle pogodna, pełna ludzi dobrej woli. Nie przydarzyła mi się tu żadna przykra historia, których doświadczyłem tak wiele przy okazji Biegu Niepodległości. Bez zbędnej rywalizacji, ściskania się. Bardzo wiele dzieci pobiegło na tym dystansie (5km) – był to niezwykły widok. Ale nie jedyny! Widziałem tam rowerzystów, ludzi na wózkach, kogoś ze straszną chorobą nóg (tak strasznie powykręcane do środka), ludzi z wózkami, na rolkach – wszelkiej maści! Coś pięknego! Ale co tu się dziwić – idea także jest piękna, więc być może to są jeszcze te chwile, gdy odnajdujemy w sobie wielkie pokłady człowieczeństwa. Dobrze, że mamy szansę poznać siebie samych również od tej strony – to daje nam jakąś nadzieję na lepsze jutro – że nie jesteśmy zepsuci tak do szpiku kości… Całość trasy chłopaki przegonili mnie w bardzo przyzwoitym tempie. Pierwsze kółeczko ze względu na tłum wyszło w tempie 7 min/km, ale następne to już było prawie ściganie :))) Drugi kilometr – 6 min/km, a kolejne już w okolicy 5:20 :))). Od drugiego kilometra nie było już ciasno, więc można było przyśpieszyć –tak tez i zrobiliśmy. Na mecie czekamy na nas przepiękne medale! Warto było dla samego tego medalu tam pobiec – umieszczam go oczywiście wśród fotek z dzisiejszego biegu - zapraszam do galerii.

Od 3 Bieg WOŚP

9 stycznia 2009

Keep on!

Dziś pobiegła ze mną Ewa – Grześ chyba wyłamał się już na dobre. Ewa cały czas jeszcze nie biega za dużo (jak dla mnie), ale w zasadzie z Grzesiem nie było lepiej. Więc zmieniłem partnera na partnerkę :))). Dziś niecałe 4,5km – a to dlatego, że jedne „gacie” nie wystarczyły na dzisiejszy mróz i po ok. 3km poczułem, że zaczynają mi marznąć nogi. Dokręciłem więc pętelkę do końca i wróciłem do domku – szczęśliwie znowu bez przykrych bólowych niespodzianek. Dzisiejszą frajdę psuł trochę wiatr, który odezwał się właśnie wieczorem. Śnieg jednak nadal leży więc frajda i tak była ogromna. Zresztą, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, spotkałem grupkę czterech biegających!!! A trzeba dodać, że było tuż po 22:00 :))) – całkiem sympatyczne spotkanie :))) W domu zrobiłem jeszcze wiele ćwiczeń rozwojowych, na mięśnie pasm (czy też przywodzicieli – generalnie ćwiczenia na siłę nóg), brzucha i rąk. Tak dokończony dzień sprawił mi wiele satysfakcji!

7 stycznia 2009

To jest mróz!

Wczoraj już nie miałem siły, aby zrelacjonować wczorajszy trening. Wszystko przez to, że miałem trochę dodatkowej roboty ze swoim notebookiem, która pochłonęła mi dodatkowe ponad 3 godziny czasu. Na szczęście na trening wystarczyło czasu, choć wyszedłem z domu już dobrze po 22:00 :))) Mrozu było ok. -16 stopni. Przyznać trzeba, że to już trochę ekstremalne temperatury na bieganie. Nie przeszkodziło mi to jednak nie tylko w samym bieganiu, ale także w zrobieniu 5,5km! Tak, tak! Oznacza to, że mogę się szykować na sobotę na bieganie (przynajmniej na tę mniejszą pętlę) – muszę tylko sprawdzić nasze rodzinne plany, bo z tego co pamiętam, to już jakieś wstępne były. Miałem pobiec do granicy bólu, ale ból się nie pojawił. Wrócę więc do treningów i się zobaczy… Teraz może trochę porad dla biegających w zimie :) Ubieramy się na cebulkę. Dotyczy to również dolnej części stroju. Wczorajsze temperatury to już dla mnie jest już pułap aby nałożyć dwie pary legginsów: jedne lekkie, a drugie z membranami (zdecydowanie cieplejsze). Na rękach koniecznie rękawiczki (najlepsze z polara) a na głowie oprócz czapki, kominiarka – sprawdza się doskonale, bo oprócz dodatkowej ochrony naszej głowy (a głowę trzeba dobrze chronić w takie mrozy!) to mamy jeszcze ochronę nosa i ust. Na początku biegu mocno się przydaje, aby przyzwyczaić nos i gardło do niskiej temperatury. Potem jak się już organizm rozgrzeje, ochrona ta staje się zbyteczna – warto jednak mieć na początku. Ubranie, które ubieramy powinno być oddychające – wszystkie warstwy – nie próbujemy mieszać, bo inaczej nasz wysiłek pójdzie na marne a trening pewnie zakończymy przedwcześnie. Jeśli chodzi o buty, to biegam cały czas w tych samych (raczej nie zimowe :)) ) – zakładam tylko nieco cieplejszą skarpetkę (nie stosuję podwójnych skarpet – noga i tak rozgrzewa się najszybciej). Biegając w taką zimę należy oddychać nosem. Ponieważ „przepustowość” nosa jest ograniczona więc musimy tak dostosować nasz trening, aby móc oddychać nosem. Biegnie się dużo wolniej, ale na pewno bezpieczniej dla gardła. Na początku oczywiście jest niezwykłe uczucie zamarzania wszystkiego w nosie, ale po 2-3 km to mija :))) Koniecznie trzeba mieć chusteczkę przy sobie – oczyszczanie nosa na bieżąco sprawia, że nie ma co zamarzać :))) Przed wybiegnięciem na taki mróz nie zapomnijcie o kremach ochronnych – w tej kwestii to ja się już nie będę wypowiadał, bo jest to dziedzina nie do zgłębienia – każdy ma swoje metody. Trzeba tylko pamiętać aby tego nie pominąć :) Biegając po śniegu lub lodzie należy być bardzo skoncentrowanym – zima sprawia, że jesteśmy bardzo podatni na kontuzje – zwłaszcza kolan (poślizgnięcia!). Biegamy więc wolniej i mniejszymi kroczkami – w końcu nigdy nie wiadomo, czy pod warstwą śniegu nie ma lodu. A jak już mowa o lodzie, to starajcie się nie biegać po zamarzniętych rzekach i jeziorach – to niepotrzebne ryzyko, na które narażamy nie tylko siebie: wielokrotnie częściej giną ci, którzy próbują udzielić pomocy – nie ci, którzy jej potrzebują! No i chyba najfajniejsza rzecz w zimie: można biegać bez czołówki :))) – do póki śnieg leży jest wystarczająco jasno od śniegu.

6 stycznia 2009

Sezon 2009 ruszył!

No i rozpoczął się nowy sezon biegacki. Dla mnie jest to start zupełnie od podstaw. Wszystko przez kontuzję, z którą nadal się wzmagam i z tego co udało mi się wywiedzieć, to jeszcze trochę z nią powalczę. Wynika to ze specyfiki tejże kontuzji. Ale o niej jeszcze będzie trochę czasu aby porozmawiać. W niedzielę wybiegłem na mały trening – czyli 2,5km. Niewielki mróz, trochę śniegu (jak dla mnie to mogłoby być nieco więcej), który przecudnie trzeszczał pod stopami, bez wiatru. Wymarzone bieganie, którego nie udało mi się zrealizować rok temu. Dystans wystarczył akurat – czułem za chwilę może zacząć mnie kolano boleć. Więc czekają mnie przez jakieś 6-8 tygodni lekkie treningi. Wpisałem sobie wprawdzie już pierwsze starty do swojego kalendarza, ale póki co nadal traktuję je jako tylko sugestie. Pierwszy ze startów to bieg (jeśli to tak można nazwać) WOŚP, który odbędzie się 11.01.2009 w centrum Warszawy – dystans ok. 5km. Jak na moje kolano, to trochę przydużo, ale nastawiam się na marszobiegi – tak aby sobie „ku-ku” nie zrobić. Drugi start (choć pierwszy w kolejności) to zimowe górskie biegi w Falenicy. To czy jednak tam pojadę uzależniam od dzisiejszego i czwartkowego treningu. Muszę przede wszystkim nie dać się ponieść emocjom i ostrożnie się kurować. Tak, tak – dziś zapowiada się ciekawe bieganie. Rano mróz trzaskał aż miło – na moim termometrze (I piętro) termometr wskazywał -21,5 stopnia! To jest to! Dzisiejsze bieganie może być więc dość ekstremalne. Chociaż z drugiej strony 2-3 km to nie jest dużo, więc nie powinno być problemu :))).