=== Robsik's Blog on WordPress ===

31 marca 2009

Cholerne biordo

Dziś bieg z dziewczynami. Wyszło niecałe 5km a na koniec jeszcze kilka minut ze skakanką. Biodro cały czas nie daje o sobie zapomnieć. Niewykluczone, że ostatecznie skończy się to dłuższą rehabilitacją… Na razie jednak zwolniłem tempo i spokojnie biegam – bez większych planów na przyszłość – tak na przetrwanie…

A teraz zmykam do łóżka, bo ostatnie dni wykańczają mnie potwornie!

29 marca 2009

Cieżki weekend...

Koniec tygodnia a mało nie położył mnie do łóżka. No w zasadzie to mnie położył, ale może od początku. Piątek: przeszło 15 godzin pracy a potem w sobotę kontynuacja – kilka godzin. Popołudniu padam na twarz i 3 godziny pięknego dnia odsypiam w łóżku. Wieczorem nie mam siły już na bieganie – choroba dziecka doskonale dezorganizuje wszelkie plany… A dziś? Zmusiłem się, aby pojeździć dziś rowerem. Zmusiłem, bo cała rodziną położyliśmy się tuż przed 1:00 w nocy, zmiana czasu – oczywiście na niekorzyść. 3 razy wstawałem z łóżka, aż w końcu ruszyłem. Zrobiłem 35km, robiąc jedną jedyną fotkę (poniżej) a po powrocie uderza coś mnie w głowę i ponad 2 godziny leżę z bólem głowy, licząc na to, że za chwilę przejdzie – ostatecznie biorę proszka… Potem dyżur z chorym dzieckiem. Wprawdzie usypia i zajmuję się czymś, czym nie zajmowałem się przeszło 20 lat: sklejanie Małego Modelarza. Na pierwszy ogień wziąłem helikopter, na którym mi nie zależy, aby znowu rozćwiczyć swoje spracowane ręce :))). Podziwiać zdecydowanie nie ma co, ale jeśli ktoś chce śledzić postępy to przedstawiam link do albumu: http://picasaweb.google.com/robsiki/MaYModelarzHelikopter# Tak więc z weekendowego biegania nici…

Od Moje fascynacje

26 marca 2009

Zima jeszcze zagościła :)

Długi i jakiś ciężki był dzień wczorajszy. Miał być wieczorem rower, ale zrobiła się taka ślizgawica, że nie ryzykowałem upadku na lodzie. Zresztą wieczorem zmęczenie położyło mnie niemal natychmiastowo do łóżka – przynajmniej się wyspałem :)))
Ale żeby nie było, że leniuchuję: wykonałem kilka fotek na okoliczność powrotu zimy :))) Oto one:
Od Marcowa zima 2009
Od Marcowa zima 2009
Od Marcowa zima 2009

25 marca 2009

Glogalne od-cieplenie

Mrozów się spodziewałem jeszcze w marcu, ale takiego śniegu, w Warszawie – tego raczej nie. Dzięki tym pogodowym wybrykom (to pewnie to globalne ocieplenie ;) ) trening odbyłem nie tylko w towarzystwie dziewczyn, ale także śniegu. Chyba lubię tę porę roku (zimę) bo widok śniegu bardzo pozytywnie mnie nastraja. Dziewczyny więc gadały jak najęte a ja nie mogłem przestać podziwiać jak nasza dzielnica przemienia się w puchate szaty.. I jeszcze dygresja potwierdzająca moje spostrzeżenia dotyczące globalnego ocieplenia: temperatura spada, lodowców przybywa (tak!) a nawet populacja białych niedźwiedzi przez ostatnią dekadę zwiększyła się o 25% (!!!). Dodajmy przy tym, że tych niedźwiedzi jest aktualnie ok. 15 tys! Czy aby na pewno gatunek ginący??? I to wszystko pomimo wzrostu dwutlenku węgla w atmosferze… A oto źródło tychże informacji (ang.) - polocam: http://www.worldnetdaily.com/index.php?fa=PAGE.view&pageId=92557

22 marca 2009

Dyszka wyrkęcona!

Ile można spotkać psów podczas biegania o godzinie ok. 10:00 na Tarchominie zakładając, że biegamy godzinę? 5? 10? Ja pogubiłem się w okolicach 30 i to dopiero była połowa biegania. Ile psów z tej paczki była na smyczy? Bez zgadywania powiem, bo to było bardzo łatwo policzyć: 3! Muszę w tej sprawie zadzwonić do straży miejskiej i zapytać, co oni robią w tym temacie – osobiście mam wrażenie, że przepisy (te dotyczące tego, że pies powinien być na smyczy i posiadać kaganiec!) w ogóle nie są respektowanie nie tylko przez właścicieli psów, ale i olewane przez straż miejską. Na pewno Was poinformuję o wynikach tej rozmowy.

W lasku zrobiłem więc 3 okrążenia i zmęczony towarzystwem swawolnych psów, skierowałem się na wał – tam przynajmniej spotkałem wielu biegających :)) a nawet jednego znajomego biegacza :))) Słowem: na wale jest dużo sympatyczniej, choć nie jest to już trasa krosowa…

No i rzecz najwazniejsza: w końcu zrobiłem 10km. Zmęczony jak diabli, ale szczęsliwy jak... a bo ja wiem jak? :)))

21 marca 2009

Nocne rowerowanie...

Ledwo, ledwo, ale w końcu wyruszyłem na rower. Była to już wprawdzie 21:00, ale jeśli o mnie chodzi, to lepsze to niż nic :). A wszystko nieco przez wczorajsza imprezę. Żona dogorywała jakoś cały dzień – nawet nie chciała się dać wyciągnąć na spacer z dziećmi – ostatecznie już po ciemku wyszliśmy, aby dzieci chociaż rowerami pojeździły wokół bloku (ależ alternatywa, co? :) ). Na wieczór żonę całkowicie rozłożyła i położyła się do łóżka tuż po 19:00 – dalsze sprawunki domowego musiałem więc przejąć i znowu poczekać z wyjazdem rowerowym. Dzieci jednak były też padnięte, więc poszło szybko.
Zasadniczo nie miałem koncepcji, gdzie się udać. Pomyślałem, że pojadę sprawdzić część trasy, którą zaplanowałem na cieplejsze dni, czyli w kierunku Anina i Wawra. Dojechałem do stadionu i tam nawróciłem do Mostu Świętokrzyskiego i powrót do domu. W sumie ponad 32km – czyli jakieś 12km więcej niż planowałem. Po drodze pobawiłem się troszkę swoim telefonem: zdjęcia nocą – prezentuję poniżej. Chętnie poznam Waszą opinię w tym temacie :))
Dziś użyłem nowo zakupionej lampki do roweru ,która świeci jak szalona. I faktycznie – dziś nie miałem ani jednak sytuacji, aby ktoś mnie nie zauważył. Wręcz parę razy zauważyłem, że samochody z naprzeciwka bardzo mocno zwalniały, jakby w obawie, że to policja chce ich zatrzymać. Oznacza to, że zakup był trafiony. Musze jeszcze nabyć dobrą lampkę tylną, aby też była dobrze widoczna – z dużej odległości – w końcu bezpieczeństwo jest najważniejsze!
Od Moje fascynacje
Od Moje fascynacje

Kundle na wolności...

Wczoraj straszna winna popijawa (urodziny córki) a dziś z rana na nogi, rozgrzewka i do lasu! Zrobiłem ponad 7,5km. Znowu muszę się porozczulać jak pięknie i cudnie jest biegać w promieniach słońca! No, PRAWIE pięknie. Jak zwykle o tej porze problemem są ludzie-głąby, którzy swoje pociechy-kundle spuszczają ze smyczy: przecież muszą się wybiegać, nie? Cóż za egoizm! Dużo mniej takich sytuacji doświadczam biegając wieczorem (choć tez idealnie nie jest)! Ciekawe, co? Dziś rzucił się na mnie jakiś skundlony pies, który pewnie zamiast mózgu miał wypłowiałe trociny. Nie zastanawiał się nad tym co robił, tylko rzucił się w moim kierunku nie zwracając zupełnie uwagi na krzyki swojej nieodpowiedzialnej pani. Ja stanąłem jak wryty (ponoć to jedna z lepszych metod obrony przed durnymi psami) i wziąłem już do ręki gaz pieprzowy. Gdy ustawiłem się bojowo wobec nadbiegającego psa, ten nagle zrezygnował z ataku i boczkiem czmychnął gdzieś w gęstwiny: jak się okazało w celu zaznaczenia swojego terenu. Kobieta już z daleka z „przepraszam” na ustach, ale wnerwiony byłem już wystarczająco mocno, więc rzuciłem, że jeśli jeszcze raz spotkam tego kundla bez smyczy powiadomię straż miejską. Dialog nagle się urwał i kobieta nie słyszała już nic – co za bezczelność i bezmyślność! A co ma zrobić dziecko, które niezwykło do takich drastycznych spotkań? Mam zabronić dziecku biegać po parku albo jeździć na rowerze, bo pieprzony piesek musi się wybiegać??? Następnym razem bez skrupułów użyję gazu pieprzowego, a jak będę miał jeszcze taką możliwość to skopię kundla, tak jak już kiedyś mi się zdarzyło. Bo w sumie to co mam zrobić, jak właściciele mają to głęboko w poważaniu? Czekać aż mnie s!@#yn ugryzie???

20 marca 2009

Znowu z dziewczynami!

Ostatnie dni dopiekły mi trochę – ciągły brak czasu i do tego ta stłuczka: człowiek przytarł mi auto, gdy stało na parkingu. I tu należy podkreślić niespotykaną uczciwość człowieka, która rodzi nadzieje na lepsze jutro: zostawił mi do siebie kontakt i włożył za wycieraczkę. Dziś spotkaliśmy się przy kawie, aby pouzupełniać papiery. Spotkanie przesympatyczne, mimo okoliczności, miła atmosfera – tak powinno się wszystkie trudne tematy załatwiać. Wprawdzie druga strona medalu to wiele formalności, jakie należy załatwić i przy których pobiegać, aby auto znowu wyglądało jak niegdyś. Cieszy jednak fakt ludzkiego podejścia do tematu. Mimo tego wszystkiego ubrałem się dziś w swoją zbroję biegacką, zrobiłem półgodzinną rozgrzewkę i ruszyłem na podbój dzielnicy – tym razem z dziewczynami. Skubane taką mają gadane, że słuchając niemal zasypiam (tracę wątek)! Jednak bardzo sympatycznie jest z kimś pobiegać – nawet jeśli za bardzo się z tym kimś nie gada :))) Tak więc dziś ponownie pokonałem 6km, choć w tempie raczej, jak dla mnie, dramatycznym. Ale to dlatego, że truchtam sobie z dziewczynami w ich tempie. Potem jeszcze jedno kółko szybkie i do domu – było super! Dziś zakupiłem bardzo mocną latarkę do roweru. Na siedmiu LEDach nosi niemal jak dobra latarka halogenowa! Producent wręcz zabrania patrzenia na światło: każda dioda ma swoją soczewkę, światło jest więc skupione i silne, choć promień skupienia jest ogromny w porównaniu do innych latarek. Ma także opcję mrugactwa, więc mam nadzieję, że teraz będę bardzo dobrze widoczny (aż do bólu!) :))

18 marca 2009

Upragniony trening...

Chyba powoli wracam do normalności – przynajmniej na razie. Dziś udało się pobiegać. Wprawdzie zaledwie 6km, ale robiąc 3 przebieżki po ok. 200m. Rozruszały się nóżki trochę. I w sumie to nie tylko z okazji przebieżek, ale także z okazji bardzo silnego wiatru, który na moje oko osiągał przeszło 40km/h. Biegnąc pod wiatr trzeba było się trochę posiłować. Ciekawostką jest to, że jutro ma jeszcze mocniej wiać! Może być ciekawie…
Dzisiejszy bieg był samotny – większość przeraziła się pogody. I trudno się dziwić – pogoda zdecydowanie nie zachęcała. Moje jednak ciśnienie na bieganie osiąga już poziom nie do powstrzymania. Co więcej: dzisiejszy bieg zamknąłem średną 5:40 min/km – tak więc w porównaniu do ostatnich moich treningów, trzeba byłoby to potraktować jako start. Ale nie zmęczył mnie trening – wręcz przeciwnie – nakręcił mnie pozytywnie i to bardzo. Liczę na miłe sny :)))

16 marca 2009

Trening rowerowy...

Ha! Udało się! Zrobiłem przeszło 23km rowerkiem! W końcu poczułem się troszkę lepiej. Jutro mam nadzieję, że pobiegam – ale to dopiero jutro. Trzeba jednak przyznać, że jeżdżenie po nocy (wyjechałem tuż przed 22:00) ma swoje dodatkowe atrakcje. Przede wszystkim jest dużo bardziej niebezpiecznie niż w ciągu dnia, nawet o godzinie 8:00!!! Kierowcy w nocy puszczają wodze nie tylko wyobraźni, ale i koników. Wyjątkowo tez ślepną. Dziś dwa razy miałem hamowanie awaryjne, pomimo tego, że miałem pierwszeństwo. Co więcej: Byłem oświetlony, kurtkę i rękawice w odblaskach oraz silnie świecącą czołówkę. Mimo to mało mnie barany nie przejechali! Noc to pora, gdy trzeba uważać przede wszystkim wtedy, gdy ma się pierwszeństwo – to motto, które warto wyryć sobie w pamięci…

Czkawka - czyli horror w dwóch aktach!

Już dawno tak koszmarnego weekend’u nie miałem. Głównie z powodu dziwnej przypadłości zdrowotnej, która pozbawiła mnie nawet chęci do treningów, nie wspominając o innych rzeczach. Dodatkowo zwaliło nam się na głowę wiele odwiedzin – niemalże odwiedziny za odwiedzinami, do późnych godzin wieczornych. Odwiedziny potrafią zmęczyć same w sobie, ale ta moja przypadłości… to się nie zdarza każdemu: Biorąc pod uwagę sobotę, niedzielę i noc z soboty na niedzielę, czkawka męczyła mnie w sumie ponad 5 godzin! Za każdym razem w okolicach godziny. W niedzielę wieczorem byłem już zmaltretowany przez nią, że bolało mnie całe podbrzusze wraz z przeponą, żołądek a psychicznie byłem umęczony jakbym przez tydzień z widłami gnój przerzucał! Piękna pogoda przeszła mi więc koło nosa. Próbowałem nawet się umówić ze znajomymi na rower, ale dobrze, że nikt nie mógł, bo ostatni atak czkawki złapał mnie właśnie w okolicy godziny, na którą chciałem się umówić. Dziwnie zaczyna się ten rok. Ustawicznie coś przeszkadza mi w treningach, czy to biegackich, czy rowerowych. Jakaś cholera mnie przeklęła czy co?... Noc przespałem spokojnie, ale po takim weekend’ie to zdecydowanie za krótko. Mimo to spróbuję jeszcze dziś (choćby i w nocy) wybrać się na przejażdżkę rowerem – na ok. 20km. Jeśli się tylko uda, natychmiast Was o tym powiadomię…

12 marca 2009

Jeszcze zima?

Tym razem post bardzo fotograficzny z odrobiną komentarza. No i tradycyjnie nota biograficzna :) I znowu wtorek wypadł mi z treningu – nagły wyjazd w Polskę pozbawił mnie skutecznie i chęci i możliwości pobiegania – w końcu gdy do domu się wchodzi o 00:30, to nie wiele rzeczy już się chce robić. Ale podróż potraktowałem jako wypad turystyczny, stąd udało się zrobić kilka fotek, które mi wydały się ciekawe. Umieszczam je poniżej. Wczoraj natomiast wyszedłem biegać z Grzesiem i skakanką. Celowo wyszedłem kilka minut wcześniej, aby rozgrzać nogi nieco przy skakance. Jest rzeczywiście niezła, choć nie pozostaje obojętna na powiewy wiatru, których wczoraj nie brakowało. Do przodu skakało się bez problemu – na wiele sposobów. Do tyłu jednak nie udawało mi się – cały czas brakowało mi jakoś synchronizacji. Wierzę jednak, że jak poćwiczę trochę to wrócę do dawnej formy :))) Dziś z rana natomiast znowu zaatakowała nas zima. Może już nie ma takiej siły jak miesiąc temu, ale pokazała jeszcze raz pazury. Ten pazur cały czas widzę za oknem – śnieg pogaduje delikatnie. Patrząc na prognozy, to ostatnie podrygi zimy, ale dzięki temu udało mi się złapać dziś jeszcze dwie zimowe fotki (poniżej) :) Dorzucam także fotkę z cyklu „mamuśkowe gangi tarchomińskie” :)))

Od Moje fascynacje
Od Moje fascynacje
Od Moje fascynacje
Od Moje fascynacje
Od Moje fascynacje
Od Moje fascynacje

8 marca 2009

Wycieczka do Decathlona

To jest odpowiednio wyczerpująca niedziela! :))) Z rana w prawdzie planowałem wyprawę rowerową na jakieś 40-50km (do Anina i Wawra), ale chętnym pognębiła jakaś choroba i ja widząc śnieg za oknem także odpuściłem sobie tę wyprawę. Przynajmniej na chwilę. Ale takiego ranka i ostatniego tchnienia zimy nie wolno było odpuścić. Ubrałem się, zrobiłem małe i lekkie śniadanie a następnie wyszedłem na trening biegacki, robiąc 7km. Pobiegałem sobie po lasku/parku nieopodal naszego osiedla. Frajda polega przede wszystkim na tym, że tam jeszcze świeżo „opadnięty” śnieg leżał i cieszył moje stopy, oczy i uszy! Już dawno nie biegałem za dnia – to jest coś niezwykłego. Drażniły tylko psy spuszczone ze smyczy, choć żaden z tych wolno-biegających nie okazał agresji wobec mnie. Taki samopas jednak nie sprawia, że czuję się komfortowo – napinam się wielokrotnie tak mocno, że palec leży już na spuście gazu pieprzowego… Jako, że dzień dzisiejszy to tzw. Dzień Kobiet, to chciałbym przy okazji tego posta złożyć wszystkim Paniom najserdeczniejsze życzenia, dużo zdrowia, pomyślności, radości, pogody ducha… Nie będę życzył spełnienia marzeń, bo gdy nie będzie o czym marzyć, to i życie traci sens. Po prostu miejmy marzenia i dążmy do nich! :))) Z tej też okazji udając się na drobne zakupy spożywcze nabyłem kwiaty dla moich dam. Dokupiłem także cukierki, które wszyscy uwielbiają. Dzięki temu udało się uszczęśliwić całą rodzinę :) Po tych uroczystościach wybrałem się na rower – w końcu rezygnacja poranna nie wykluczała wyprawy po południu :)) Nie chciało mi się wprawdzie jechać samotnie do Anina, więc postanowiłem połączyć przyjemne z pożytecznym: postanowiłem pojechać do Decathlona po skakankę – ty razem dobrą. Wprawdzie miałem już jedną, ale okazał się zbyt lekka do skoków podwójnych i tych bardziej wyrafinowanych, jak np. przeplatanie rąk itp. Trasa wyszła dość dziwacznie: jechałem na czuja i jak widać na mapie (poniżej), to jazda na czuja nie jest optymalna :))) Optymalność trasy jednak nie stanowiła dla mnie problemów. Przecież chodzi także o robienie kilometrów – w tym przypadku wyszło blisko 38km. Całkiem nieźle i biorąc pod uwagę, że dziś jeszcze biegałem, to wynik był imponujący: całość trasy utrzymałem w tempie powyżej 20km/h. Skakankę nabyłem i wygląda na całkiem dobrą – sprawdzałem. Zauważyłem też, że linka do rączej przymocowana jest przy pomocy łożysk! Dla mnie to technologiczny szok – nie wiedziałem, że tu także można aż tyle technologii zastosować. Fotek dziś nie robiłem – jak już wsiadłem na rower, po śniegu nie było już nawet śladu. Nie trafiłem więc niczego ciekawego. Z pewnością nadrobię to jednak w następnych wyprawach :)

4 marca 2009

W końcu zdrowy!

No i wreszcie się udało! Byłem na treningu. Ale nie tylko to! Pobiegł ze mną Grześ! Ponieważ niestandardowo pobiegłem w środę, to Ewa z koleżanką odpadły (wczoraj biegały). Jednak towarzystwo Grzesia było bardzo miłą niespodzianką. Biegło się spokojnie, pogoda dopisała (4 stopnie na plusie!), a tematów było wiele do omówienia – w zasadzie te 3km nie wystarczyły na to, aby się wygadać :))). Po biegu chciałem jeszcze poskakać na skakance – okazuje się jednak, że tę którą kupiłem dawno, dawno temu nie nadaje się do skakania – jest za lekka i nie daje się szybko kręcić. Czekam mnie więc jeszcze zakup dobrej skakanki… Zapraszam także, w imieniu t.majewski, do akcji „Reflektor”. Szczegóły znajdziecie na stronie: http://jeestraadosc.bloog.pl/id,4291328,title,Rozpoczecie-akcji-REFLEKTOR,index.html – warto ukierunkować się na dobro!

1 marca 2009

Pierwsza wycieczka rowerowa w 2009

3,5 tygodnia bez biegania, ćwiczenia czy rowerowania. Drastycznie długo! Przez to wypadły mi z kalendarza imprezy, na których chciałem być. Wszystko efektem anginy a potem likwidowania efektów niedoleczenia tejże anginy. Od dwóch dni rano wstaję bez bólu gardła, więc jest zdecydowanie lepiej. Pogoda dodatkowo dopisała, więc zdecydowałem się przerwać to pasmo chorowania i wyszedłem dziś na rower. Zrobiłem w sumie 24km, więc jak na początek po takiej przerwie, to czuję, że wystarczy. Zresztą w lasach legionowskich zrobiłem sobie tak ciężkiego krossa, że na pewno jutro poczuję nie tylko mięśnie nóg :))). Zacząłem od odwiedzenia muzeum-złomiarni, umiejscowione w moich okolicach (pisałem już wcześniej o tym i nawet jest oddzielny album fotek poświęcony tej tematyce: Galeria: Muzeum czy Złom? ). Okazało, dokładnie tak jak zakładałem, że pojawiło się trochę nowości. Mogłem więc ponownie obfotografować „eksponaty”. Jeden był na tyle Świeży, że kabina wozu pancernego nie była jeszcze zamknięta, dzięki czemu udało się zrobić parę fotek z wnętrza takiego wozu (galeria: Pierwsza Wycieczka Rowerowa 2009). Potem udałem się do Józefowa przez Jabłonną i Legionowo. Jednak jazda po ulicach jest wyjątkowo mało interesująca i raczej niebezpieczna, więc w Józefowie postanowiłem odwiedzić moją ulubioną piaskownię i wrócić do domu przez legionowskie lasy. Na piaskowni oczywiście wielbiciele off-road’u: motocykle i quad’y. „Zdjąłem” kilka fotek i umieściłem w dzisiejszym albumie. Wyglądało na to, że zabawę mieli pierwszorzędną :))). W lesie droga okazała się bardzo wymagająca. Miejscami zmarznięty śnieg, miejscami błoto i kałuże – wszystko zależało, czy dany fragment drogi bardziej czy mniej wystawiony na słońce był. Gdybym miał opisać jak jeździ się po takiej drodze, to można byłoby to ująć tak: droga częściowo jak po kamieniach – rzucało rowerem tak, że siedzenie na siodełku było wręcz nie do wytrzymania (nadal odczuwam skutki tego rzucania!), droga częściowo jak po piasku – śnieg zapadał się i brodzenie po nim można porównać tylko do jazdy po piasku, czasami odnosiłem wrażenie, że jadę po szkle – ostre fragmenty lodów (pochodzące z kałuż) wpadające pod koła sprawiały wrażenie, że już jest po oponie. Przejazd przez las to ok. 5km drogi – ciężki jak nie jeden dobry kros! Dodatkowo wyświechtałem się błotem od stóp do głów. Błoto oblepiło nawet mechanizmy, więc następny przejazd będzie musiał być poprzedzony generalnym czyszczeniem roweru (bo ciuchy trafiły do pralki). Frajda z takiej przejażdżki jednak była pierwszorzędna! Już mi brakowało takiego ruchu (w ogóle ruchu). Jeśli do jutra nic się z gardłem nie wydarzy, to we wtorek wracam również do treningów biegackich. Czyli za dwa dni nastąpi moja chwila prawdy :))) I jeszcze jedna ciekawostka dotycząca naszego kraju. Bywa, że u nas trzeba zamykać także studzienki! Głupio brzmi? To sami zobaczcie: I na koniec jeszcze z cyklu „Mistrz kierownicy parkuje”(gość stał tak ponad 5 godzin!):