=== Robsik's Blog on WordPress ===

28 września 2012

I jeszcze jeden konkurs!


Byłem przekonany, że limit szczęścia się wyczerpał - a tu proszę! Kolejny konkurs i kolejne wyróżnienie. Tym razem otrzymam książkę "Klątwa Tygrysa. Wyprawa". 

Zadanie wyglądało tak:
Gdybyście mogli wybrać jedno ze zwierząt, w które mielibyście zostać zaklęci, to co by to było i dlaczego? I jak chcielibyście zostać odczarowani?
A oto tekst, za który mnie nagrodzono:
Być zaklętym w zwierzę? Mogę wybrać? Uśmiech na twarzy mi nie znikał jeszcze przez chwilę, bo gdy mogę wybrać, w co chcę być zaklęty to wtedy chyba nie jest już klątwa? Okazja jednak czyni złodzieja i stwierdziłem, że jest to doskonała okazja do tego by ziścić swoje marzenia a może oczekiwania. Tylko, czy jak już wybiorę to stanę się tym, co wybiorę? Zespół LubimyCzytać jest tak porządny, że wierzę w to mocno. Pierwsze do głowy przychodziły mi właśnie smoki, tygrysy, lwy i inne zwierzęta posiadające dużo sił i możliwości. To jednak szybko odrzuciłem – nie sztuka wybrać zwierzę nie mające naturalnych wrogów. Cóż to za sztuka wybrać silniejszego, mocniejszego i bez konkurencji? Pomyślałem więc jeszcze raz skupiając się na tym co zawsze chciałem robić. I znalazłem! Chciałbym być zaklętym w orła. Moja miłość do szybowania i latania są tak silne, że w jednej chwili chciałbym już wzbić się w niebo i tam szukać prądów wznoszących by znowu poczuć łaskotanie w podbrzuszu, by poczuć wolność, wiatr we włosach (piórach?). Poczuć jak słońce rozlewa się po plecach i delikatnie muska. Z przymrużonymi oczami oddychać pełną piersią i podziwiać świat z góry, gdzie czas zatrzymuje się i nie ma znaczenia… Droga redakcjo, czy muszę czekać z tym zaklęciem do 25-tego? I usilnie proszę nie dopisywać historii dzielnej dziewczyny lub księżniczki, która miałaby mnie wyzwolić z tego zaklęcia. Raz zaklęty w orła, chciałbym już nim pozostać. Liczę na przychylność przemiłej redakcji.

17 września 2012

Dla kibiców

Niecałe 2 tygodnie zostały do maratonu. Jeszcze nigdy tak bardzo nie zbliżyłem się do mojego marzenia. Teraz jednak czas na skupienie, koncentrację i planowanie. Aby kompletnie nie być skupionym na sobie, to występuję z prośbą do Was:

Poszukuję tzw. supportera, który mógłby pokonać ze mną ten maraton na rowerze. Osoba taka byłaby w pobliżu zapewniając mi odpowiednie nawadnianie przy pomocy kilku butelek napoju podawanych co jakiś czas. Chodzi przede wszystkim o to, aby nie tracić zbyt wiele czasu (lub w ogóle) w punktach żywieniowych. Jeśli by się ktoś pisał na taką współprzygodę, to proszę o kontakt (poprzez komentarz – nie publikują się automatycznie, więc dane kontaktowe zachowam dla siebie).

Kolejny temat dotyczy kibiców. Pod tym adresem znajduje się informator dotyczący tej wielkiej imprezy:
http://www.maratonwarszawski.com.pl/files/folder_informacyjny.pdf
Wszystko wskazuje na to, że będzie to impreza z wielką pompą i będzie mi miło jeśli ktoś zadeklaruje obecność na tym biegu :) Gorąco zachęcam (zwłaszcza moich stałych kibiców).

15 września 2012

Wygrałem konkurs (znowu?)

Tak, już pisałem o tym, a właściwie mogłoby się tak wydawać. Otóż cała tajemnica tkwi w tym, że wygrałem kolejny konkurs :))

Tym razem napisałem dwie recenzje i jedna z nich zapewniła mi drugie miejsce w konkursie. Recenzje oczywiście za chwilę „przedrukuję”, jednak nagroda jest na tyle szczególna, że warto przede wszystkim o niej pomówić :)

Otóż drugie miejsce zostało nagrodzone urządzenie iPod nano 6g 8Gb oraz sześcioma audiobooków, które dopiero zostaną wydane (te, które wygrają w plebiscycie). Radocha jest więc wielka, bo urządzenie podoba mi się co najmniej od dwóch lat a teraz spełnia się moje pragnienie :) Nagroda zapowiada się ciekawie, więc pewnie wkrótce coś więcej o tym napiszę :)

A teraz czas na recenzję książek. Pierwsza z nich dotyczy całkiem dobrej książki zatytułowanej „Ręczna Robota”. Wspaniały kryminał z naszego polskiego podwórka. Nie sposób w pełni podzielić się wrażeniami z książki, jako że do dyspozycji miałem tylko 2000 znaków. Swoją opinię wyraziłem więc tak:

Dla młodych – abstrakcja w każdym calu. Dla dojrzałych – niezwykły wehikuł czasu. Dla starszych – oddech Wielkiego Wschodniego Brata, który mrozi krew w żyłach. Chętnie mówimy „tak było w PRL” lub „to komuna” – faktem jednak jest, że zdecydowana większość społeczeństwa przeżyła to na własnej skórze i taki powrót, za pomocą powieści, do tamtych klimatów jest chyba najbezpieczniejszą formą wspominania tej części naszej historii, której MIMO WSZYSTKO nie chcemy się całkowicie wyprzeć.
Ja należę do tych „dojrzałych” i muszę przyznać, że książka ta pokazała mi jak mocno pamięć się zaciera. Ponownie mogłem przyjrzeć się czasom, gdy panował PRL, gdy panował tak wielki chaos, że trudno uwierzyć, że ten domek z kart nie runął przez tyle lat!
Autor doskonale wprowadza nas w tamten klimat, obyczaje, dzień powszedni, który dziś określilibyśmy jako „zwariowany i nierzeczywisty”. Nieporadność służb mundurowych, ich przerażający stosunek do wykonywanej służby i człowieka, brak szacunku do wszystkich i wszystkiego a z drugiej strony obywatele, którzy muszą przeżyć, dostosować się i odnaleźć w tej krainie Alicji, dzięki czemu ich relacje są ciepłe, spontaniczne (choć zawsze alkoholowe) i w zasadzie niespotykane dzisiaj… takie prawdziwie słowiańskie…
Zasadniczo to książka dla każdego. Dla młodych, aby mogli dotknąć tego świata, w którym żyli ich rodzice lub starsze rodzeństwo. Dla dojrzałych – aby nie zapomnieli tego czasu, który może stać się ich kamieniem węgielnym współczesnego życia. Dla starszych, aby mogli przekonać się, że już się obudzili z tego koszmaru, że można o tym mówić, a te czasy z pewnością już nie powrócą i dlatego warto o tym pamiętać, by przestrzegać nowe pokolenia przez zidioceniem.

Druga książka to w moje rodzinie już klasyk (przeczytaliśmy już wszystkie książki tego autora): „Chemia Śmierci”. Oto jak ująłem swoją przygodę z tą książką:

Autor użył narracji w pierwszej osobie. Nie narzuca się jednak tak od razu. Zaczynam od porażającego opisu rozkładającego się ciała ludzkiego, więc skutecznie przykuwa uwagę czytelnika już od pierwszych wersów. Jednak nie jest to zwykły opis – chodzi o coś konkretnego. Autor nie wysila się, aby nas straszyć, szokować, przemalowywać już zielony trawnik itd. On pokazuje jedną ze swoich historii, obnażając swoje rozterki, słabości i zwyczajność. Niesie ze sobą cały ciężar życia, „doświadczeń” i tragedii, którą każdy z nas dźwiga na swoich ramionach. Rysuje się jako zwykły człowiek z rozterkami, pragnieniami i wszystkim tym, czego nie potrafimy zrozumieć, choć się temu poddajemy.

Książka często jest określana jako kryminał – ok, jest wątek kryminalny. Jednak w moim odczuciu nie okoliczności są ważne – te zawsze nas znajdują w dowolnym miejscu i czasie. Przepiękne i pełne studium osobowości bohatera pozwala przeżyć jego życie tak mocno jak to tylko możliwe. Bardzo szybko angażujemy się w jego emocje, stany, radości, smutki, żale i obawy pomieszane ze strachem życia. „Normalność” głównego bohatera wsiąka w naszą skórę i przenika do naszego krwiobiegu. Już po kilkudziesięciu stronach życie David’a Hunter’a staje się naszym życiem a koniec książki zawsze pozostawia objawy abstynencyjne – od razu pragniemy sięgnąć po kolejną książkę! Zasadniczo do dziś mamy 4 książki pana Becketa, więc należy pamiętać, że objawy abstynenckie po czwartek książce są już tak intensywne, że w wielu przypadkach grozi rzeczywistą depresją i awersją do czytania innych książek nawet na kilka tygodni (zaobserwowane na sobie i rodzinie!).
ALE to nie koniec zalet fantastycznego fachu pana Simon’a. Muszę tu wspomnieć o wyjątkowo jasnych stronach jego pisarstwa. Ze względu na ograniczone miejsce, wspomnę tylko o:
- niebywała lekkość stosowania bliskich i lekkich retrospekcji
- niewiarygodność zwrotów akcji
- akcja dzieje się do ostatniej litery książki.

Ach, byłbym zapomniał jeszcze o jednym szczególe: że jestem farciarzem, to już słyszałem wielokrotnie, więc aktualnie przyjmuję już tylko gratulacje ;)))

14 września 2012

Wygrałem konkurs

A tak! W ramach połykania książek trafiłem na konkurs, gdzie zapytano mnie, gdzie wybrałbym się w podróż życia. Trudnym kryterium było zmieścić się w 1000 znaków - a trzeba przecież przyznać, że dla mnie to dość poważne ograniczenie. Udało się jednak i nagroda w postaci książki idzie już do mnie :)

A oto treść mojej odpowiedzi, która znalazła się w gronie nagrodzonych:

Ostatnio zostałem poproszony o odpowiedź na pytanie czym jest dla mnie start w maratonie. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałem co tak magicznego i niezwykłego jest w tym moim dążeniu. Dziś zapytano mnie gdzie wybrałbym się na podróż mojego życia – znowu zanurzyłem się w sobie, aby przyjrzeć się swoim najgłębszym pragnieniom.
Wiele podróżowałem i dopiero teraz zaczynam widzieć, dlaczego tylko niektóre wyprawy odcisnęły się w mojej pamięci i wspomnieniach. To faktycznie nie cel a sama droga. Co więcej! Te wyprawy, które popełniłem spontanicznie dla samej przyjemności, wędrówki bez celu, bez planu i przygotowania - to było to, co sprawiało, że czułem się bliżej czegoś nieokreślonego, czegoś ważnego, czegoś za czym gonię przez swoje życie a wciąż wyrywa mi się z rąk, jak skrawek płaszcza uciekającego złodzieja.
Podróż moich marzeń? Nieważne gdzie. Może być rowerem dookoła Europy, pieszo po szlakach Hiszpanii, po górach... wszędzie tam, gdzie znajdę czas na poszukiwanie utraconego JA.

10 września 2012

Maraton tuż, tuż


Znowu dłuuuuga przerwa. Tak więc czas na sprawozdanie z moich zmagań treningowych na drodze do maratonu. A mam już „zaliczone” dwa miesiące porządnego treningu z trenerem Staszewskim. Zostało właściwie 3 tygodnie i chyba zaczynam się stresować. Aby wypełnić czas znowu uciekam do książek ;). Wczoraj wieczorem dla przykładu przeczytałem lekturę syna „Bracia Lwie Serce” – od deski do deski :). Całkiem ciekawa książka, choć moja ocena jest raczej poniżej średniej. Ale mniejsza z lekturami (a właściwie ich nadrabianiem).

W piątek odbyło się coś jeszcze. Coś ważnego i istotnego. A mianowicie: gwiazdorzyłem :) Oczywiście nie zjadłem Snikersa, bo od razu by mi przeszło. A było to dość sympatyczne uczucie i chciałem się nim jeszcze przez chwilę nacieszyć. Do rzeczy.

W piątek od godziny 8:00 byłem umówiony z fotografem, który zapełnił mi niemal 1,5 godziny. Przysłali go z tego konkursu Halls’a. Nikt nigdy nie poświęcił mi tyle czasu po drugiej stronie obiektywu. Z jednej strony jest miłe, z drugiej jednak ciężka harówka. Po zdjęciach miałem jeszcze 50 minut treningu i muszę przyznać, że zanim zacząłem trening byłem już dobrze zmęczony. Satysfakcja z udanych i wypozowanych zdjęć czasami jednak rekompensowała ten cały wysiłek. Na zdjęcia jednak muszę poczekać aż fotograf je obrobi i wyśle do agencji, która prowadzi ten konkurs.

Po treningu udałem się do skarbówki – bardzo dziwna wizyta i zupełnie niepotrzebna – niestety za pieniądze podatników :( Załamuje mnie ten cały aparat państwowo-skarbowo-prawny. Zaczynam się czuć, jakbyśmy jednak się nie wyzwolili z pod panowania komunistów. A może tylko z jednej niewoli wpadliśmy w drugą?... Nie mam siły na te męczące rozważania – nie teraz…

Po tym wszystkim zadzwoniłem do agencji aby się upewnić, że otrzymam zdjęcia. Rozmowa przesympatyczna. Dowiedziałem się jednak z niej, że w tym konkursie mam być prawdziwą gwiazdą ;))) Cóż za odpowiedzialność! Konkurs wygrały 3 osoby, które miały pobiec w maratonie. Jednak odpadła już niemal na początku (zdaje się, że dość poważne problemy zdrowotne). Druga dziewczyna została sklasyfikowana na półmaraton (co by oznaczało, że było za mało dla niej czasu, aby ją przygotować do maratonu?). Czyli maratończyk pozostaje JEDEN :) Trochę szkoda, choć z drugiej strony to dodatkowy i zaszczyt i odpowiedzialność. Na razie wszystko wskazuje jednak, że podołam :) Jak dotąd w tym roku przebiegłem 750km(!). To dość dobre wybieganie a co ważniejsze prowadzące wprost do maratonu… ech! Cieszę się i boję jednocześnie…

Dziś dostałem pytania do wywiadu – czyli gwiazdorzenia ciąg dalszy :)