Blog o tym co sprawia, że znajduję pasję życia: rodzina, bieganie, góry, fotografia, rower ...
=== Robsik's Blog on WordPress ===
29 czerwca 2008
Bieganie po górach
Bieganie w międzyczasie
27 czerwca 2008
Zakwasy - a co to jest?
25 czerwca 2008
Podsumowanie roku szkolnego (biegania)
Interwały z Polar RS200sd
22 czerwca 2008
I jeszcze jednak wycieczka rowerowa!
Wycieczka do bunkrów
A miało być tak pięknie… - chciałoby się zaśpiewać z Elektrycznymi Gitarami. Wstępnie miał być Tomek (odpadł na 2 dni przed), Robert (odpadł dzień przed), Boguś (odpadł z samego rana) i Krzysiek – jedyny, który stawił się na wycieczkę. Ostatecznie wycieczka jednak była fajna, lekka i przyjemna. Do tego udało nam się trafić do bunkrów – to było coś! Przejechaliśmy dziś zaledwie (niecałe) 45km ze średnią jazdy na poziomie 15km/h – więc dość szybko. Co fajniejsze nie czuliśmy zmęczenia. Można było więc pozwolić sobie na trochę improwizacji w wyznaczaniu trasy :))) Tak troszkę na zasadzie jechać gdzie oczy poniosą – choć na pewno nie do końca, bo ostatecznie dotarliśmy do domu :). Na mapie widać nasze zmagania. Najciekawszym elementem wycieczki zdecydowanie było dotarcie do bunkrów. Tak troszkę przez przypadek, ale liczy się efekt końcowy. W galerii znajdziecie fotki z tamtego miejsca – jest niesamowite! Wchodząc na teren bunkrów jest ostrzeżenie, że fortyfikacja grozi zawaleniem i wstęp wzbroniony i że wchodzisz na własną odpowiedzialność – ale nie mogliśmy się oprzeć, aby tam nie pójść :))) Na zdjęciach widać jak te wielotonowe bloki obsuwają się z czasem – wygląda to obłędnie! Następnym razem już muszę zabrać lepszy aparat, bo ten z telefonu już nie radzi sobie z tak pięknymi miejscami, jakie dziś widziałem… A oto trasa naszej wycieczki:
21 czerwca 2008
Wycieczka biegowa
19 czerwca 2008
200 dni Bloga!
Miałem dzisiaj już nie pisać, bo ostatecznie impreza rozdania dyplomów dla mojego chłopaka tak się przedłużyła, że z biegania były już nici. Ale jest dziś co świętować: 200 dni istnienia mojego blooga! Jest to o tyle niesamowite, że na początku pisałem głównie dla siebie, jako rodzaj pamiętnika – uzupełnienie do dzienniczka treningowego, aby w każdej chwili móc wrócić i sprawdzić co się wtedy ze mną działo, w jakiej byłem kondycji itd. Potem okazało się, że jest to również niezła forma dzielenia się ze znajomymi tym co u mnie słychać – aby nie pisać każdemu z osobna co, gdzie, jak było itd. Oczywiście nadal nie rezygnuję z pisania do znajomych, ale mogę im opowiadać inne rzeczy – a o tych sami poczytają, jak mają czas i zacięcie :))) Z innej strony zacząłem tu umieszczać także treści swoich artykułów. Ci, którzy tu trafiają, mogą więc posiąść kawałek pożytecznej wiedzy, głównie o sprzęcie do biegania – mam nadzieję, że jeszcze wielu skorzysta z tego. Potem zacząłem także pisać moją historię związaną z moimi kontuzjami. Okazuje się, że bardzo mało wiemy nawet o tak podstawowych rzeczach jakie mnie spotkały – postanowiłem więc pokazać jak postępować aby szybko wrócić do zdrowia i jak wspomagać procesy leczenia. Z obserwacji liczników, tego co czytacie, Drodzy Czytelnicy, jak tu trafiacie, wnioskuję że warto to nadal kontynuować – tak też i będzie. Jeżeli więc mogę tu coś dla Was więcej zrobić, coś ciekawego dołączyć, więcej opisać – proszę o wpisy – na pewno nie pozostaną bez odpowiedzi. A dziś wychylę tylko lampkę dobrego whisky w toaście za 200 dni! Na zdrowie!
18 czerwca 2008
Interwały z bolącym gardłem
Fortuna zdrowiem się toczy
Uff! Jednak mogę nadal biegać. Wybrałem się dziś do lekarza, bo ból gardła nie daje mi spokoju już od kilku dni, a sam Strepsils nie daje rezultatu, poza chwilową ulgą. Niestety lekarz także nic ciekawego nie zauważył w gardle. Zalecił tylko brać Gpripex’a. Zdziwiłem się trochę, bo gardło to mój jedyny objaw – żadnej gorączki, kataru czy kaszlu. Pani jednak przyznała, że działa przeciwzapalnie, więc warto go pobrać 2-3 dni. Jak nie ustąpi to wtedy antybiotyk miejscowo: Bioparox – raczej nic nadzwyczajnego. Popijam więc Gripex’a, jakbym miał się za chwilę do łóżka położyć i już umawiam się z Grzesiem na wieczorne bieganie. Może dziś podejdę do interwałów?...
16 czerwca 2008
Niedzielne wzmagania
15 czerwca 2008
I Bieg Marszałka
Szkoda, że wczorajszego dnia nie dało się wydłużyć – chciałem jednak troszkę więcej czasu spędzić na zawodach – nie udało się. Ale bieg wyszedł nam (z Bogusiem) bardzo super! Fakt, że mnie stać było na więcej, jak się okazało na mecie, ale za to udało się Bogusia podprowadzić na jego sukces :) Podoba była bardzo ciekawa. Jadąc na zawody termometr ledwo wskazywał 15 stopni, a biegnąć słońce potrafiło tak przypiec, że nie wiele się to różniło od występu sprzed tygodnia. Szczęśliwie troszkę wiało. Korzystaliśmy z tej bryzy biegnąc w kierunku zachodnim – na najdłuższej prostej. Organizacja imprezy całkiem przyzwoita – osobiście nie podobały mi się tylko te uroczystości przy kopcu. Cwaniacy byli poubierani jak trzeba a biegający przygotowani do biegania, w strojach dość cienkich, po rozgrzewce, tylko się schładzali. To dla mnie było trochę bez sensu. Sam bieg był już całkiem fajny. Policja i straż miejska ładnie obstawiła ulice, aby bezpiecznie się biegło, gdy trzeba było, to puszczała pieszych i samochody, tak aby nie przeszkadzać biegającym – nie jeden organizator pozazdrościłby! Ludzie miejscowi tylko troszkę jakby przestraszeni. Szczęśliwie część z nich dzielnie nam kibicowała – przez wszystkie 3 kółka! Plan był prosty: tym razem Boguś chciał osiągnąć aż dwa cele: zejść poniżej 60 minut oraz dobiec do mety bez marszobiegu. Ponieważ mam zegarek, który sprawdza tempo, to prowadziłem go utrzymując bieg na poziomie do 6:00. I tak udało się przebiec 9km. Wprawdzie były już chwile zwątpienia, ale utrzymał się dzielnie na pozycji i biegł dalej. Na ostatnim kilometrze stwierdziłem, że się odłączę i pobiegnę ostatni kilometr na większej parze. Okazało się potem, że dzięki temu Boguś też zmobilizował się finiszu i nie przeszedł do marszobiegu mieszcząc się poniżej 60 minut! A ja na ostatnim kilometrze wyprzedziłem około 7 osób. Sprawdziłem klasycznie bieg przyśpieszony aż do sprintu tak szybkiego jak to tylko było możliwe. Na mecie zorientowałem się, że mogłem zacząć tak przynajmniej 1,5km przed metą – miałem jeszcze trochę pary. No ale ten bieg chciałem głównie Bogusia podprowadzić, co się udało! Ze swojego biegu także jestem zadowolony – zwłaszcza finiszu. Już wiem jak powinien wyglądać i ile może zdziałać odpowiednio wcześnie zaczęty :) Dziękuję Dori za doping i kciuki :))) A noga? Ćmiła – nie pozwala o sobie zapomnieć, ale jakoś specjalnie też nie przeszkodziła mi w tych zawodach. Dzień wcześniej poświęciłem godzinę na ćwiczenia rehabilitacyjne – rano mogłem zrobić już prawi pełny przysiad – tak dobrze jeszcze nie było! Niestety mamy już 15-ty czerwca, a widmo zabiegu zbliża się coraz bardziej… Fakt, że z każdym biegiem jakby mniej boli – pytanie jednak co powie lekarz? Chwilowo jednak wyrzucam to z głowy i myślę tylko jak wykorzystać ten czas, który jeszcze mam… No właśnie! Dziś nie udało mi się tak dobrze tego czasu wykorzystać jak zwykle. Wczoraj pojawił się u mnie dość ostry ból gardła i zdecydowałem, że tym razem nie pojadę na wycieczkę rowerową. Przeraziła mnie przede wszystkim temperatura, która by mnie przywitała z samego rana: 9 stopni! Wycieczkę więc odkładam na następny tydzień – najpierw muszę podleczyć gardło. A dziś może jeszcze pobiegam, jeśli mi się z gardłem nie pogorszy..
13 czerwca 2008
Zmiana tempa?
8 czerwca 2008
Wybieganie udane
Puchar Maratonu Warszawskiego 10km
Wyprawa z Krzyśkiem
4 czerwca 2008
Dobry początek tygodnia
2 czerwca 2008
Wycieczka rowerowa z Robertem
Ciężki tydzień
Łech, trochę czasu minęło od ostatniego mojego wpisu – wszystko przez ten weekend – był wyjątkowo dla mnie męczący. Ale zanim nastąpił weekend to też zadziało się. Otóż w środę wybrałem się kontrolnie na rehabilitację – noga już tak mi doskwierała, że czas było sprawdzić, co mnie boli – czy jest powód do zmartwień. Dwie godziny rehabilitacji, z czego druga godzina siłowa, wykończyły mnie nieźle – dobrze, że tym razem przyjechałem samochodem! Powodów do zmartwień dużo nie mam. No może poza jednym widmem, które systematycznie do mnie wraca: widmo „skrobania” wiązadeł. To one właśnie mnie bolą poprzez „przygryzanie” ich przez stawy. Mówią, że to wina blizn na wiązadłach. Ech… wygląda na to, że jeden z czarniejszych scenariuszy się sprawdzi. Mam jeszcze do końca czerwca pobiegać i pomęczyć nogę – jak się nic nie zmieni, to… zabieg. Te nowe horyzonty najbliższej przyszłości nie pocieszyły mnie zupełnie, jeśli tak mogę to ująć. Po strzyżeniu wiązadeł jak znam życie znowu 2-3 miesiące będzie powrotu do zdrowia. Może stąd moje przeczucie, że maraton w tym roku jeszcze nie dla mnie?... Piątek zrobiłem sobie spokojne 6km. Tym razem jednak zabrałem ze sobą N95 i jakieś słuchawki, które faktycznie nie chcą wypadać z moich „kształtnych” małżowin. To rzeczywiście sprawia, że na ból nie zwracam już takiej uwagi, troszkę lżej się biega, choć tempo reguluje się do danej piosenki. Ostatecznie odczucie bólu więc było mniejsze i trening zaliczony. Pozwoliłem sobie ostatnie 2km na bieg z rosnącym tempem – to także pomaga mi mniej odczuwać ból nogi – cóż za absurdy!... Sobota natomiast była masakryczna! Wybraliśmy się do ZOO całą rodziną plus rodzina przyjezdna. Wyszło , że byliśmy tam ponad 3 godziny! Przełaziłem tyle, co przechodzę normalnie w 4 dni! (policzone krokomierzem w N95). Pod koniec lekkie nierówności w chodnikach zmuszały mnie do kulenia – niesympatyczny ból… W domu oczywiście urządziłem sobie chłodzenie – to przyniosło ulgę. Sobota jednak trwała. Późnym popołudniem udałem się do kolegi po rower (pożyczałem dla innego kolegi) a gdy wróciłem, małżonka zaproponowała rodzinny wyjazd na rower. W sumie spodobał mi się ten pomysł, bo rower lekko rozmasowuje mi nogę. Pokręciliśmy się więc po największych dziurach Tarchomina – było wesoło i ciekawie. W końcu nie codziennie ogląda się takie slumsy (dosłownie!). Godzina jeżdżenia wystarczyła wszystkim. Powrót do domu a domu… A w domu zabrałem się za rozgrzewkę – postanowiłem jednak jeszcze pobiegać. Godzinka rozgrzewki wraz z ćwiczeniami rehabilitacyjnymi i wynocha na dwór. Bieg zacząłem z Grzesiem – pierwsza trójka bardzo spokojnie, potem troszkę szybciej, wolniej, szybciej… Noga dawała znak o sobie dość skutecznie. Dyszkę jednak wybiegałem i z wielką satysfakcją i bolącą nogą mogłem zejść do „zajezdni”. Tam znowu chłodzenie nogi, deserek i przygotowania do rowerowego rajdu (o nim w oddzielnym poście). Przypomnę tylko, że jak zwykle pobudka o 3:40…