Tym razem nie było już tak łatwo. Być może za sprawą tych wydarzeń atmosferycznych, które nas wczoraj nawiedziły: mieliśmy najniższe ciśnienie od przeszło 40 lat!
Drugi problem pojawił sie już po pierwszy kilometrze rozbiegania: zaczął mnie boleć lewy piszczel. Tzn. mięśnie wokół, ale wiadomo o co chodzi :). Przetruchtałem tak z tym bólem ok 4km i zatrzymałem się na kolejne rozciągania i trochę automasażu lewego piszczela. Efekt rzeczywiście był sympatyczny a noga już tak nie doskwierała.
Przebieżki, wydawało mi się, że robię dość intensywnie, ale pulsometr zdemaskował mnie. Nie dałem z siebie za wiele. Pokonywane długości też okazały się raczej za krótkie. Słowem przebieżki raczej nie wyszły. Trzeba będzie nad tym jeszcze popracować. Pociechą jest to, że te przebieżki rzeczywiście sprawiają wiele frajdy podczas biegania! Jakoś mniej się człowiek nudzi ;)
Tak więc trening zaliczony, ale nie jestem z niego zadowolony. Pocieszam się jednak tym, że jeżeli dziś pobiegnę to pęknie mi 300km!!! Chyba trzeba będzie to jakoś "uświętować"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz