Znowu na szkoleniu w Sieradzu. W zasadzie obok Sieradza, bo hotel jest jakieś 6km od miasta. To oznacza, że trening znowu biegając po drogach asfaltowych, bez pobocza dla pieszych. Tym razem jednak jestem przygotowany: kurtka odblaskowa (dla pewności nawet kamizelka odblaskowa), Pitz’ka na głowie no i znam już trasę. To niesamowite jak dużo lżej się biega, gdy zna się trasę!
Trening zacząłem o 22:30 – znowu późno. Ale to przez ten cholerny obiad (a może kolację?) o godzinie 17:00, który spożyłem jakbym nigdy nie widział żarcia na oczy. Po prostu się przejadłem i było mi z tym okrutnie źle. Muszę się bardziej pilnować z tym jedzeniem, bo osiągnięte 9kg może upłynnić się, nim się obejrzę…
Pierwsze dwa kilometry były dość trudne. Po pierwsze podbrzusze dawało się być nadal zmęczone obiadem – chlupało, to bulgotało i tak w kółko. Paskudztwo! Po drugie po raz pierwszy przekonałem się jak wyglądają oczy zwierząt w świetle Pitz’ki. Pierwszy raz był dość kontrolowany, ale zmroził mi plecy skutecznie. Był to pies za siatką jakiejś posiadłości, którego najpierw usłyszałem, dopiero potem zobaczyłem – czyli zero zaskoczenia. Lecz gdy zobaczyłem jego świecące oczy od razu przypomniały mi się horrory z lat osiemdziesiątych. Tam wiele postaci miało świecące oczy, ale nawet wtedy gdy miałem nie wiele lat zupełnie mnie nie przerażały. Ale teraz gdy zobaczyłem takie świecące oczy na własne oczy, nie czułem się już pewnie i przez plecy przeleciał mnie tak wielki strach, że miałem ochotę uciec z prędkością światła. Drugi raz też nie był łatwy, bo zauważyłem na polu (jakieś 3 metry ode mnie) tylko świecące oczy – a że nie wiedziałem co to jest, to strach wcale nie był mniejszy. Stwierdziłem, że jak tak dalej pójdzie, to przyjdzie mi się nabawić wrzodów żołądka. Wpadłem więc na pomysł, że przecież mogę włączyć MP3-kę w telefonie. I to mi dodało animuszu i pewności siebie. Napotykane oczy już mnie nie przerażały tak bardzo :)
Trasę przebiegłem szybciej niż cztery tygodnie temu. Ale i tak ciężko mi się biegło. Być może przez tę bardzo gęstą mgłę, która nawet przeszkadzała korzystać z Pitz’ki. Na szczęście bez kontuzji, bez bólów piszczeli, kolan, stawów skokowych – słowem: znowu super! :)
Teraz mogę udać się na zasłużony spoczynek (w końcu to już 1:00 w nocy) – dobranoc!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz