Niezwykła impreza pod wieloma względami. Po pierwsze wielka pompa, w której lubuje się Nike. Doskonała atmosfera, pomimo tego, że nagrody były rozdawana na powietrzu i nieco przydługo. Drugi plus, to to, że mogłem znowu pobiec z Bogusiem i Jackiem. Rzadko to nam się zdarza, więc sympatycznie jest mieć możliwość wspólnie rozgrzewką przygotować się do startu i potem, niechby przez chwilę, wzmagać się z trudami dystansu. W tym biegu plan był taki, aby przebiec z Bogusiem cały dystans. Niestety po pięciu kilometrach postanowił zostać z tyłu i przejść do kombinacji marszo-biegowej. Trzeci plus: mam już kilku znajomych, którzy mnie rozpoznają z tej braci biegających – jest to niezwykle sympatyczne!
Ja nieszczęsne kolano odczuwałem już od drugiego kilometra. Na początku wydał się być zwykłym bólem, który miewałem już kilka razy, a który z reguły przechodził mi po jakimś kilometrze. Zlekceważyłem więc go i biegłem dalej. Dwa razy wprawdzie zatrzymywałem się aby coś pomasować kolano, ale bez efektu. Zauważyłem natomiast, że nieco szybszy bieg zmniejszał ten ból. Gdy więc Boguś postanowił zostać w tyle uznałem, że jest to okazja, aby jednak lekko przyśpieszyć i sprawdzić, czy ból minie. Niestety nie minął. Siódmy kilometr był już bardzo ciężki. Dwa razy przechodziłem do marszo-biegu, aby odciążyć kolano i zmniejszyć ból. Zauważyłem jednak, że po marszu jeszcze ciężej mi się biega, więc zaparłem się, że już więcej nie staję. Dało to taki efekt, że na ósmym to już po prostu stękałem, gdy noga trafiała na nierówności chodnika, a i tak jednak się zatrzymałem, aby znowu pomasować kolano. Wtedy dobiegł do mnie (z tego co zrozumiałem) jakiś sympatyczny mundurowy, który zatroszczył się, czy wszystko ok., czy nie potrzebuję pomocy. Uznałem, że ten ostatni kilometr już jakoś się dociągnę. Podciągnął mnie prawie kilometr, zagadując skutecznie – pomogło – mogłem mniej skupiać się na bólu. Ostatnie 300m uciekł mi, aby ładnie dofinishować, dla mnie zaś był to chyba najdłuższy odcinek. Ból już wyciskał mi łzy – wtedy usztywniłem kolano i kuśtykałem jak jakiś „kuter-noga” – ból był zdecydowanie mniejszy. Niedaleko mety słyszałem jak kibice krzyczeli „Robsik, dawaj!” – to chyba była Ojla – nie wiedziałem, że aż tak mnie niektórzy rozpoznają. Wtedy jednak najważniejszy był doping – podniósł mnie na duchu i dodał jeszcze duuużo sił – dzięki Ojla!
Po biegu przez pół godziny było nawet ok., ale gdy doszedłem do szatni przekonałem się, że schody to dla mnie wielkie wyzwanie. Po rozdaniu nagród już ledwo doczłapałem się do auta, nie wspominając o wsiadaniu. Każda zmiana sprzęgła kosztowała mnie dość dużo. Próbowałem więc do domu dojechać wyłącznie na trójce – do końca się nie udało, ale…W domu rozłożyło mi nogę na dobre. Zadbałem o kompresy zimne i liczyłem, że będzie podobnie jak przy skręceniu nogi – że na drugi dzień już stanę na nogę.
Zastanawiałem się potem czy rzeczywiście dobrze zrobiłem, ciągnąc ten bieg tak do samego końca. Gdy jednak zobaczyłem jak długo i dużo radości dziecko ma z medalu – wątpliwości odpłynęły. Faktem jest, że przerwa w bieganiu murowana. Ale o przerwach w bieganiu sam nie pomyślałem wcześniej, więc być może zbuntował mi się organizm i powiedział mi o tym w sposób dosadny…
Od I Praska Dyszka 2007 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz