- sprzęt potrzebny/przydatny do biegania
- jak radzić sobie z kontuzjami
- jak prowadzić dziennik treningowy i po w ogóle po co
- gdzie szukać pomocy i wparcia (fora)
- jak dobrać buty do biegania
- i wiele innych
Buty jakieś miałem. Uznałem, że innych nie potrzebuję. Dresy Adidasa, bielizna termiczna, kaszkietówka, która służyła mi za blokowanie potu, pulsometr za 25 pln kupiony na allegro. Do tego musiałem więc dobrać program do prowadzenia dzienniczka treningowego, bo prowadzić sam arkusz w Excel’u nie chciałem – nadal nie wiedziałem jakie dane notować a jakich nie. Tu trafiłem na program, który do dziś bardzo mi się podoba: Dziennik Treningowy wersja 3.1.2 napisany przez Konrada Różyckiego. Program jest darmowy. Potem poznałem jeszcze inne, ale o tym może kiedyś.
Pozostało wybrać plan. Wybrałem plan, który zakładał przygotowanie do maratonu w 22 tygodnie, wraz z komentarzem fachowca, znaleziony na stronie http://www.biegajznami.pl/. Wiedziałem doskonale, że 22 tygodnie takiego morderczego treningu to dla mnie zdecydowanie za mało – potrzebowałem więcej czasu. Stąd uznałem, że trening przedstawiony w tych dokumencie rozwlokę w czasie w miarę jak dobrze będę się czuł z tymi treningami. Pierwsze założenie było więc: NIC NA SIŁĘ. Przede wszystkim biegam dla przyjemności.Mimo tych założeń, pierwsze 4 tygodnie udało się zrealizować zgodnie z planem: bieg jednostajny przez 30 minut. Byłem dumny z siebie. Nie udałoby mi się jednak to, gdybym nie kupił sobie butów przeznaczonych do biegania. Cały czas narzekałem na ból jakby trochę mięsni łydek a trochę ścięgna. Wiedziałem, że może to być równie dobrze wina mojej znacznej nadwagi (zaczynałem biegać z 105 kg!). Kupiłem jednak buty i bóle minęły! We wrześniu wybiegałem zaledwie 48km.
Tydzień później wziąłem udział w Run Warsaw i dałem się ponieść emocjom – pobiegłem na dystansie 10km! To był trudny bieg, bo od ok. 5,5 km powrócił do mnie ból, ale tym razem stawu skokowego lewej nogi. Do mety więc doczłapałem się z czasem 1:06 – ale byłem dumny z tego, że bieg ukończyłem. To był wspaniały chrzest biegacki!
Październik, to był czas realizacji kolejnego etapu programu treningowego: bieg ciągły przez 60 minut. Udało się! Najbardziej jednak niesamowite było dla mnie to, że od dwóch miesięcy po zejściu z treningu nadal nie byłem kompletnie zmęczony – cały czas miałem ochotę biec dalej. Trzymałem się jednak planu, aby czerpać z tego najwięcej frajdy ile się da.
Plany treningowe zmieniłem dopiero w listopadzie. Na początku listopada skręciłem nogę i to mnie zmusiło do zmniejszenia obciążenia treningowego. Na początku byłem rozczarowany tą sytuacją, ale cierpliwość się opłaciła. Po tygodniu już wróciłem do biegania, a po dwóch wystartowałem w Biegu Niepodległości i pokonałem dystans 10km ponownie! To było wspaniałe! Po tym biegu zdecydowałem się ustawić sobie nowy cel: półmaraton. Termin padł na koniec marca. Wtedy trafiłem na nowy plan treningowy, który przygotowywał do półmaratonu – to bardziej było dla mnie! Odmierzyłem więc odpowiednio tygodnie i dostosowałem ten plan do moich potrzeb czasowych. Od razu musiałem wprowadzić przebieżki, ale ten inny plan treningowy i tak zakładał pojawienie się tego nowego planu treningowego…
W ten sposób doszedłem już do 4 startów w zawodach (wszystkie 10km), 9 kg mniej do dźwigania i uzależnienia w bieganiu. No właśnie, a co z tymi kilogramami?Na początku jest bardzo łatwo. Piąteczka spada w pierwszy miesiąc, nie wiadomo kiedy. Potem jest już tylko wolne spadanie wagi – ok. 1 kg miesięcznie. W listopadzie przekonałem się jednak, że zachowując dotychczasową „kulturę” jedzenia nie uda się już nic zrzucić. Wtedy wprowadziłem w życie dietę „MŻ”, czyli Mniej Żryj. Wieczorem staram się jeść małą kolację lub w ogóle (wtedy zaspokajam się np. kisielkiem, lub jakimś deserkiem lub owocem). Obiady dużo mniejsze niż dotychczas (potrafiłem zjeść dużo za dużo) i odpowiednio także mniejsze śniadania (te też potrafiły wyglądać potwornie obszernie). To pomogło znowu ruszyć wagę w dół. Dodatkowo poczułem, że być nie objedzonym sprawia także dużo satysfakcji – dużo lżej się człowiek czuje i nie czuje tego kamienia w żołądku, gdy ten pracuje na pełnych obrotach. Do diety na te zimne dni dorzuciłem jeszcze zestaw witamin. Biorę je oczywiście tylko wtedy gdy jestem całkowicie zdrowy – bo tylko wtedy ma to sens.
A cała reszta? Nie ma nic więcej poza szaloną satysfakcją z biegania. Staram się cały czas trzymać zasadę: najważniejsze jest zdrowie, potem wyniki – bieganie ma mi sprawiać cały czas masę frajdy. I tego się trzymam tak mocno jak mogę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz