Czwartek: kolejny trening. Zamierzenie: dłuższa trasa, w okolicy 12-15km. W zasadzie się udało, bo wyszło 13,3km. Tempo zupełnie fajne i jeszcze biegać się chciało. Ale swoje treningi i tak niebezpiecznie wydłużyłem, więc wolałem już nie przeginać.
Pierwsza pętelka z Grzegorzem (4.3km) – dość treningowo, bo powyżej 6:00min/km. Tak czy owak przygotowania do EKIDENu idą nieźle :). Potem pętelka na samotnie w tempie jednostajnie przyśpieszonym, a trzecia pętelka już z MP3 i butelką wody w ręku. Czyli zasadniczo ok.
Ale tylko pozornie. Dziś kolana mnie bolą tak jak jeszcze nie bolały. Dla mnie chyba jednak za wcześnie aż na taki skok wydłużenia dystansów. Wszelkie mądre książki mówią o zwiększaniu dystansu o 10% z tygodnia na tydzień. U mnie jest dużo więcej – a to oznacza z reguły jedno: kontuzjogenność (ładne słowo, co? :)) ).
Dziś więc przyglądam się swoim kolanom, choć coraz bardziej skłaniam się przy tym, aby sobie odpuścić ten półmaraton. Zmasakrować się przecież mogę bez trudu, ale wrócić później do biegania kosztuje mnie zbyt dużo czasu – a chyba bardziej sobie cenię możliwość biegania z utrzymaniem jakiejś systematyczności, niż znowu chodzić i stękać.
Dziś jest więc moja chwila prawdy ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz