=== Robsik's Blog on WordPress ===

5 lipca 2008

Puchar Maratonu Warszawskiego 15km

To miał być debiut na 15km. Ostatecznie chyba trzeba powiedzieć, że się nie udało – bieg był, wg organizatorów miał mieć trasę długości 14,3km, ale moje urządzenie wskazało 14,55. Czyli 15km nie udało się zrobić mimo wszystko. Szkoda. Bałem się, że pogoda pokrzyżuje nam plany dość mocno – gdy jechałem na miejsce startu padało, gdy wracałem do domu – była niezła zlewa. Gdy biegaliśmy, to nawet słonko na chwilę wyszło – pogoda nas zdecydowanie rozpieściła. Rozgrzewkę zrobiłem w domu a w Parku Skaryszewskim jedynie lekkie rozbieganie i dalsze rozciąganie. Musiałem dość zabawnie wyglądać, bo rozgrzewkę robiłem z parasolką. Stwierdziłem, że 1,5 godziny biegu – to jeszcze zdążę zmoknąć. W tym czasie przybył Boguś. Na linii startu w zasadzie już przestało padać, więc nawet oczekiwanie na start nie było jakoś uciążliwe. Plan był prosty: przebiec bieg ze średnią co najwyżej 6:00min/km. Start jednak wyszedł dość szybki jak na nasze ostatnie starty, więc od początku mieliśmy tempo w okolicy 5:40min/km. Nie protestowałem skoro Bogusiowi to odpowiadało. Ostatecznie takie tempo staraliśmy się trzymać do 11-tego km. Prawdzie było coraz ciężej z każdym kilometrem i im więcej tych kilometrów, tym trudniej się rozmawiało, ale tempo było jak dla mnie dość niezwykłe. Dzięki temu 10km zrobiliśmy w 56 minut! Na 11-stym km Boguś został nieco z tyłu, ale gdy sprawdzałem go, to całkiem nieźle trzymał się jeszcze przez jakiś czas za mną. Stwierdziłem jednak, że rzeczywiście może potrzebować wytchnienia – ja zaś ruszyłem tempem poniżej 5:30min/km. Po drodze spotkałem Holendra, który nie bardzo był doinformowany, ile kółeczek ma biec – biedakowi, chyba nikt nie wytłumaczył zmiennych reguł biegu. Chwilę więc z nim pobiegłem i podpowiedziałem mu jak to jest. A następnie znowu się urwałem, aby pognać do przodu. Sam finisz zacząłem już 2 km przed metą, co widać na wykresie dość wyraźnie:

Nie dokuczał mi żaden ból, a pary jeszcze trochę miałem, więc trzeba było to wykorzystać. Dzięki temu udało się jeszcze kilka osób wyprzedzić. Ostatnie metry starałem się, aby były sprintem. Zmęczenie nóg jednak dało się już we znaki i nie było tak dobrze jak bym sobie tego życzył. Mimo to jestem bardzo zadowolony. Tym razem byłem 4-ty od końca w swojej kategorii, więc już dużo lepiej niż ostatnio. Z drugiej strony jednak dziwię się, że pomimo tak dobrego wyniku, nadal byłem na szarym końcu :))). No właśnie a jaki był wynik? Ponieważ, nie jest to pełna piętnastka, więc może czas nie jest istotny, ale podam, że tempo całego biegu to 5:35min/km! Dla mnie to ogromny sukces! Sukces ten jednak przepłaciłem nieco zdrowiem. Na szczęście nic wielkiego, ale jednak. Wśród strat można zaliczyć:

  • kilka godzin po biegu staw skokowy (ten kontuzjowany) utrudnia mi chodzenie w pierwszych chwilach po wstaniu
  • sutki przetarte – sprawiają wiele bólu głównie podczas prysznicu (chyba następnym razem należy je zakleić, albo koszulka klubowa nie jest najlepsza?)
  • pachwiny lekko odparzone – szczęśliwie bez większego bólu, ale półmaraton mógłby mnie dziś nieźle sponiewierać !

Bilans więc dodatni. Dodam tylko, że w kategorii open byłem 166 na 202 – to już jest coś! Może nie dla wszystkich, ale przynajmniej mnie to bardzo cieszy! No i na koniec koniecznie muszę podziękować wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki (Tobie też Dori ) - trzymaliście nie na darmo!

Brak komentarzy: