Krwiodawstwo – jakież to szlachetne! Dziś coraz trudniej o tych, którzy chcieliby cząstkę siebie oddać innym, mieć możliwość pomocy im a czasami nawet ratowania im życia. Ale trudno się dziwić tej sytuacji. Punktów poboru krwi ubywa i to w zastraszającym tempie, ulg i chwały – od dawna brak. Krwiodawcy zostali zepchnięci na margines i mogą liczyć już tylko na swoich bliskich – choć po kilku razach staje się to czymś naturalnym, a po kilkunastu razach – zupełnie już nie rusza! Obsługa w punkcie krwiodawstwa charakteryzuje się coraz niższym standardem, o uprzejmości to już trzeba zabiegać, o uśmiech na twarzach tych pań niemal walczyć. Kto my jesteśmy do cholery!? Bydło jakieś??? Oddajemy cząstkę siebie (nie małą!), chcemy ratować drugiego człowieka a w zamian co dostajemy??? Nie chodzi przecież o to, czy coś dostanę, bo te marne czekolady to już nawet nie jest symbol. Chodzi o szacunek do drugiego człowieka – zanika już nawet w takich miejscach jak punkt krwiodawstwa. Z jednej więc strony masz ochotę to rzucić i powiedzieć DOŚĆ! Bo gdy już kopie się takich ludzi, to w imię czego oddawać krew? W imię pomocy bliźniemu! Cóż za chory układ! Ostatecznie znowu tam idę i znoszę humory tych kobiet, daję się określać jakimś maruderem, podczas gdy ponad 10 litrów krwi już przelałem. Wręcz żenujące! Nie jestem tylko kupą mięsa i nawet ze względu na to że jestem człowiekiem należy się jakiś skrawek szacunku… Oddałem dziś płytki krwi, bo należę do bardzo rzadkich krwiodawców (zaledwie 1% wszystkich krwiodawców!), a potrzebowali głównie płytki. W ciągu dnia zaliczyłem „zgon” na prawie 2 godziny – nie byłem w stanie nawet wstać i pójść do toalety. I do tego te parszywe poczucie, że byłem w ubojni zwierząt –tyle, że nie zabijają od razu… Dręczy mnie uczucie złości, bezsilności i żalu – dlaczego to tak wszystko zrobaczało???
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz