Wycieczka rowerowa nie zapowiadała się ciekawie. Groziło niezłymi opadami z nieba a do tego nie było możliwości trafnie określić pogody. Ale pojawiły się niepodważalne plusy: na wycieczkę zdecydowały się dwie osoby oraz zgodziły się jechać nawet przy deszczowej pogodzie! No to już było coś! W końcu lepiej jechać z kimś, choćby i w deszczu :)))
Tym razem zdecydowali się Boguś i Gosia – załoga, której w zasadzie deszcz mocno nie przeszkadzał, a przez chwilę zaliczyliśmy pogodę deszczową, szybka jazda nie sprawiała żadnego problemu, nawet nie skrzywili się choć przez chwilę, że napstrykałem taką masą fotek (86!). I to nie koniec zalet!
Wyjechaliśmy o 7:00 od nas. Na starcie nie było Gosiaczka – szukał możliwości napompowania kół. Ostatecznie dorwaliśmy go przy „słoniku” i skorzystaliśmy z mojej pompki :). Po tym ruszyliśmy od razu na wał i tam obraliśmy kierunek elektrociepłowni oraz ich zbiorników wodnych (częściowo pustych). Niestety jeden z nich przebudowywany, więc jeden z pomysłów (przejazdu przez niego) lekko nie wypalił :)
Potem poszło już gładko aż do płytówki równoległej do Jagielońskiej. Nauczony panującymi tam psimi zwyczajami, zaopatrzyłem nas w kamyczki i tak uzbrojeni przejechaliśmy obok psów. Szczęśliwie dziś były mocno bierne i ich nie interesowaliśmy.
W okolicach ZOO przejechaliśmy się drogą (chodnikiem) dość rzadko uczęszczanym, ale dużo ciekawszym niż jechanie obok ZOO trzymając kierownicę jedną ręką a drugą nosa. Droga niestety została nieco skrócona przez knajpę, więc musieliśmy zjechać z niej przedwcześnie.
Na dojeździe do mostu Świętokrzyskiego zaczął kropić deszcz, a już przy moście wręcz zaczęło lać. Schowaliśmy się więc pod wiaduktem kolejowym i tam odczekaliśmy ok. 10 minut. Deszcz rzeczywiście odpuścił i ruszyliśmy dalej na podboje.
Po chwilowych perypetiach trasy, odwiedzeniu ujęcia wody dla Warszawy, przejechaliśmy most Siekierkowski i ruszyliśmy nowymi trasami rowerowymi wzdłuż obwodnicy. Tam napotkaliśmy ciekawą przeszkodę: wielką kałużę na całą szerokość drogi, łącznie z chodnikami i ścieżką rowerową. Było nieźle :))).
Następny przystanek był wyjątkowo ciekawy: Kopiec Czerniakowski. Wjeżdżając na niego ślimakiem kluczyliśmy między prawdziwymi ślimakami. Na tym kopcu ilość winniczków była tak okrutna, że można było je znaleźć wszędzie: na drodze, w trawie, na liściach, drzewach, krzyżach pomnikach, chodnikach itd.. Tu wykonałem masę zdjęć, począwszy od ślimaków po krajobrazowe.
Po tym ruszyliśmy w stronę centrum i tam zaczęliśmy szukać byle knajpy, oby napić nieco browaru. Okazało się, że przed południem w niedzielę jest prawie niemożliwe! Ciekawe, że z drugiej strony to tyle płaczu jest, że nasza turystyka leży…
Szczęśliwie jednak udało się w pub’ie naprzeciwko Cytadeli. Wypiliśmy więc po browarku, pogadaliśmy chwilę i ruszyliśmy na zwiedzanie Cytadeli. Tam także kilka ciekawych fotek wyszło :)
Teoretycznie po tym zmierzaliśmy już tylko do domu. Wpadłem jednak na pomysł, że możemy jeszcze skoczyć obejrzeć sprzęt wojskowy, który fotografowałem w piątek. Ku mojemu zdumieniu wszyscy się zgodzili! Tak to ja lubię :))))
I jakby tego było mało, na koniec zjechaliśmy do pub’u przy wale i tam zafundowaliśmy sobie po kolejnym browarku i trochę strawy. Zrobiło się tak „sjestowo”, że można było odpłynąć! Wręcz cudnie!
Do domu zjechałem już po 16:00! To była baaardzo udana wyprawa….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz