Wczorajszy dzień należał do wyjątkowo trudnych – popijawa dnia poprzedniego osłabiła chęć życia i pozostawiła tylko resztki kondycji. Udało się na szczęście jeszcze po południu zdrzemnąć, co pozwoliło odbudować wolę walki. Więc o siedemnastej więc zebrałem się w ciuchy biegackie i ruszyłem z butelką wody na podbój gór – tym razem po asfalcie. Miałem już troszkę dosyć trudnego terenu. Poza tym w sobotę mam debiut na 15 km, więc trzeba troszkę przyoszczędzić sił.
Zrobiłem ciut ponad 7km na przewyższeniu 70m w jedną stronę. Utrzymałem tempo poniżej 6:00 – więc bardzo intensywnie. Zadowolony i całkowicie przemoczony potem (parno było okrutnie!) udałem się pod prysznic, a następnie od razu na kolację a po kolacji Robert wyciągnął mnie rower. W sumie nie protestowałem – warto przecież jeszcze inne formy ruchu uprawiać przy bieganiu.
Wieczorem udałem się po raz drugi w tym tygodniu do sauny. Nie było lekko, ale tym razem zrobiłem 15-10-15 (w minutach). Wypociłem się cudnie – troszkę się odnowiłem. Na koniec tylko jedno pifko i przed północą (cóż za rozpusta!) do łóżka.
Teraz zostaje już tylko odliczanie końcowe do Pucharu Maratonu Warszawskiego (15km!).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz