Blog o tym co sprawia, że znajduję pasję życia: rodzina, bieganie, góry, fotografia, rower ...
=== Robsik's Blog on WordPress ===
30 lipca 2008
Niezwykły trening
28 lipca 2008
Sobotnia masakra!
25 lipca 2008
Czy aby na pewno nasza krew komuś potrzebna?...
Przystanku Woodstok w tym roku PSK nie będzie pobierać krwi. W zeszłym roku pobrano około 700 litrów od ponad 1400 osób. Dalsze ponad 200 nie dostało się bo były tylko 4 ambulanse i miały za małą przepustowość. Niestety nasi wspaniali Poooooooooooooosłowie głównie z PiS i LPR ostro zjechali całą akcję, że "Jak to wśród narkomanów pobierana jest krew?!". Dziś ludziki małej duszy i serca wpisują się w ten nurt i po prostu nie wysyłają ambulansów tłumacząc się, urlopami. Jak tu mówić o wychowaniu i tworzeniu jakiś postaw wśród młodzieży skoro zamiast docenić to, wzmocnić tę akcję odmawia się jej racji bytu. Przecież tam kilka setek tysięcy młodych ludzi widziało, a nawet doświadczało, że można się bawić przy muzyce i piwie a mimo to można oddać krew. I nabierało pewnych odruchów, pewnych zachowań. Niestety dziś ci sami ludzie dostają kolejną lekcję: "Nie jesteście potrzebni, won, nie chcemy waszej krwi - nie chcemy Was". Czemu więc dziwić się potem, że wielu z nich powie nie obchodzi mnie taki układ, jadę w świat, buduję swoje bez solidarności z innymi?
Poranne ładowanie akumulatorów
23 lipca 2008
Jadąc w stronę słońca!
Nadchodzą wieczorne ciemności
21 lipca 2008
Luźniejszy weekend?
18 lipca 2008
Pierwszy tysiączek rowerowania
- Przejechanych 1000 km
- Ponad 70 godzin jazdy (na rowerze odpowiednio więcej, ale tego już nie umiem policzyć ;) )
- Prędkość maksymalna ponad 48 km/h (to chyba dość dużo jak na taki rower ATB)
- Jeden kapeć
- Raz wykrzywiona prowadnica przerzutek (zachciało mi się chaszczy!)
- Jeden przegląd
- Łańcuch zużyty w ok. 65-70%
Bieg po bunkry
16 lipca 2008
Interwały 5x500m
14 lipca 2008
Burza i okrutne chmury
13 lipca 2008
Niepokonana załoga rowerowa
Po tym ruszyliśmy w stronę centrum i tam zaczęliśmy szukać byle knajpy, oby napić nieco browaru. Okazało się, że przed południem w niedzielę jest prawie niemożliwe! Ciekawe, że z drugiej strony to tyle płaczu jest, że nasza turystyka leży… Szczęśliwie jednak udało się w pub’ie naprzeciwko Cytadeli. Wypiliśmy więc po browarku, pogadaliśmy chwilę i ruszyliśmy na zwiedzanie Cytadeli. Tam także kilka ciekawych fotek wyszło :)
Teoretycznie po tym zmierzaliśmy już tylko do domu. Wpadłem jednak na pomysł, że możemy jeszcze skoczyć obejrzeć sprzęt wojskowy, który fotografowałem w piątek. Ku mojemu zdumieniu wszyscy się zgodzili! Tak to ja lubię :)))) I jakby tego było mało, na koniec zjechaliśmy do pub’u przy wale i tam zafundowaliśmy sobie po kolejnym browarku i trochę strawy. Zrobiło się tak „sjestowo”, że można było odpłynąć! Wręcz cudnie! Do domu zjechałem już po 16:00! To była baaardzo udana wyprawa….
Sobotnie wybieganie
Wtedy dostałem SMS’a: spóźnialski się obudził i chce biegać :) – dołączył więc przy lidlu. Bardzo mi to odpowiadało, bo 7km miałem już za sobą i kompan na dalsze 7 był mi już potrzebny. Przetestowaliśmy przy okazji jedną dodatkową drogę po lesie – okazała się całkiem sympatyczna! (widać na mapie poniżej). Biegło się jednak z każdym kilometrem coraz ciężej. Coraz bardziej parno, woda z bidonu szybko się kończyła, a na 10-tym kilometrze musiałem zdjąć już koszulkę, bo czułem że za chwilę znowu będę miał przetarte sutki. Ostatni kilometr zaś zaczynałem już włóczyć nogami – pogoda powili mnie pokonywała. Wprawdzie po raz pierwszy przebiegłem taki długi odcinek, ale trzeba przyznać, że mnie sponiewierał – nawet moją nogę. Szczęśliwie schłodzenie, masaże i kilka ćwiczeń pozwoliły jej wrócić do formy… Plan biegu:
11 lipca 2008
Bieganie po muzeum
Dziś dla odmiany pobiegłem z samego rana. No prawie z samego rana :))) Założyłem Asicsy i pobiegłem. Tak jak się spodziewałem: zaliczyłem małego pęcherza na podbiciu stopy – jeszcze muszą się troszkę ułożyć. Zrobiłem więc prawie 8km biegając bardzo dziwnymi drogami. Dzięki temu trafiłem do czegoś, co ja śmiało nazwałbym muzeum, ale prawda jest raczej inna. Wygląda na to, że facet kolekcjonuje te rzeczy, aby je przetapiać albo sprzedawać na złom. Aktualnie jest jednak jeszcze bardzo wiele eksponatów, więc gorąco zapraszam do obejrzenia galerii:
http://robsik.bloog.pl/gal,474112,title,Muzeum-czy-zlom,index.html
Umieszczam też mapkę z moim biegiem i zaznaczeniem, gdzie pstrykałem fotki:
10 lipca 2008
Wyciskacz łez...
No i sprowokowała mnie w końcu Dori, aby umieścić tu przynajmniej część muzy, która wyrywa z korzeniami i porywa za każdym razem w inny fragment globu ziemskiego. Nie będę tu już wywlekał co mi tam w duszy gra, bo i tak każdy inaczej pochłania muzykę. Dorzucam więc dla ułatwienia tekst piosenki, bez którego ta by nie istniała:
Within Temptation - Our Farewell
Within Temptation - Our Farewell In my hands A legacy of memories I can hear you say my name I can almost see your smile Feel the warmth of your embrace But there is nothing but silence now Around the one I loved Is this our farewell? Sweet darling you worry too much, my child See the sadness in your eyes You are not alone in life Although you might think that you are Never thought This day would come so soon We had no time to say goodbye How can the world just carry on? I feel so lost when you are not by my side But there's nothing but silence now Around the one I loved Is this our farewell? So sorry your world is tumbling down I will watch you through these nights Rest your head and go to sleep Because my child, this not our farewell. This is not our farewell.
Nowe buty
7 lipca 2008
Przelewanie krwi w ubojni
Krwiodawstwo – jakież to szlachetne! Dziś coraz trudniej o tych, którzy chcieliby cząstkę siebie oddać innym, mieć możliwość pomocy im a czasami nawet ratowania im życia. Ale trudno się dziwić tej sytuacji. Punktów poboru krwi ubywa i to w zastraszającym tempie, ulg i chwały – od dawna brak. Krwiodawcy zostali zepchnięci na margines i mogą liczyć już tylko na swoich bliskich – choć po kilku razach staje się to czymś naturalnym, a po kilkunastu razach – zupełnie już nie rusza! Obsługa w punkcie krwiodawstwa charakteryzuje się coraz niższym standardem, o uprzejmości to już trzeba zabiegać, o uśmiech na twarzach tych pań niemal walczyć. Kto my jesteśmy do cholery!? Bydło jakieś??? Oddajemy cząstkę siebie (nie małą!), chcemy ratować drugiego człowieka a w zamian co dostajemy??? Nie chodzi przecież o to, czy coś dostanę, bo te marne czekolady to już nawet nie jest symbol. Chodzi o szacunek do drugiego człowieka – zanika już nawet w takich miejscach jak punkt krwiodawstwa. Z jednej więc strony masz ochotę to rzucić i powiedzieć DOŚĆ! Bo gdy już kopie się takich ludzi, to w imię czego oddawać krew? W imię pomocy bliźniemu! Cóż za chory układ! Ostatecznie znowu tam idę i znoszę humory tych kobiet, daję się określać jakimś maruderem, podczas gdy ponad 10 litrów krwi już przelałem. Wręcz żenujące! Nie jestem tylko kupą mięsa i nawet ze względu na to że jestem człowiekiem należy się jakiś skrawek szacunku… Oddałem dziś płytki krwi, bo należę do bardzo rzadkich krwiodawców (zaledwie 1% wszystkich krwiodawców!), a potrzebowali głównie płytki. W ciągu dnia zaliczyłem „zgon” na prawie 2 godziny – nie byłem w stanie nawet wstać i pójść do toalety. I do tego te parszywe poczucie, że byłem w ubojni zwierząt –tyle, że nie zabijają od razu… Dręczy mnie uczucie złości, bezsilności i żalu – dlaczego to tak wszystko zrobaczało???
Niekontrolowana piętnastka!
To istne szaleństwo! Zrobiłem dziś jeszcze 14,65km! Sam oczywiście tego bym nie dokonał – dałem się namówić na bieg z Gosią – twierdziła, że będzie lightowo i że jakieś 10km. No cóż – wydłużył się nieco dystans, a moje mięśnie pod koniec czuły już trudy ponad 1,5h biegania. Trzeba przyznać jednak, że biegało się sympatycznie – Gosia zalicza się do osób dość rozmownych, więc trudno było się nudzić, a dystans ten przeleciał tak szybko, że gdyby nie zmęczenie nóg, to może i jeszcze człowiek by pobiegał. Tym razem jednak zastosowałem po biegu zimny okład. Tak na wszelki wypadek, choć i tak spodziewam się, że mogę mieć problem ze stawem skokowym. Jutro jednak krwiodawstwo, więc 2-3 dni odpoczynku powinno mi dobrze zrobić. Dziś jeszcze jedno pifko i do łóżka…
6 lipca 2008
Wycieczka do bunkrów po raz drugi
Szczęśliwie wycieczka doszła do skutku. Gdyby Boguś się poddał, pewnie zabrakłoby mi motywacji do walki. Z drugiej strony jednak potrzebowałem tej wycieczki rowerowej – rowerowanie doskonale wpływa na mój staw skokowy, a po wczorajszych biegach sprawiał mi jednak trochę problemów. Ruszyliśmy o 6:00 na poszukiwanie bunkrów, tych, których nie udało mi się odnaleźć ostatnio. Wbrew obietnicom, aparatu lepszego nie miałem – zapomniałem, że żona na pewno zabierze go na wakacje – dziś więc znowu pstrykałem N95 (dlatego tak mało fotek). Tym razem trzymaliśmy się szlaku rowerowego zielonego do czasu aż dotarliśmy do szlaku pieszego niebieskiego. Było to już w lasach legionowskich – niezwykle malownicze lasy. Zanim dojechaliśmy do Janówka Drugiego, to nałykaliśmy się chyba z kilogram pajęczyn. Po pewnym czasie zaczęło to być już dość męczące, ale otaczające piękno wynagradzało te niedogodności. W Janówku droga była mi już znana, więc bardzo szybko trafiliśmy do bunkrów pierwszych (niby mniejszych). Tam nie zabawaliśmy zbyt długo – kilka fotek i wio! dalej. Drugie bunkry było trochę trudniej znaleźć, ale to wyłącznie z powodu bardzo lakonicznego opisu w przewodniku. Metodą jednak dedukcji oraz moich wcześniejszych sprawdzeń udało się tam trafić cywilizowaną drogą, którą można nawet samochodem bez problemu dojechać. Tam troszkę dłużej zabawiliśmy, kilka fotek. Chwilę połaziłem po zabudowaniach, ale moja latarka nie była zbyt wystarczająca, aby za daleko się zapuszczać. Pobyt zakończyliśmy krótką naradą gdzie dalej i ruszyliśmy w kierunku wału wiślanego, aby skierować nasze rowery ku mecie. Noga rzeczywiście się rozruszała. Zapodam sobie jeszcze troszkę ćwiczeń rehabilitacyjnych a wieczorem spróbuję podejść do spokojnego rozbiegania (ok. 10km). A tymczasem zamieszczam mapę naszego przejazdu:
5 lipca 2008
Puchar Maratonu Warszawskiego 15km
Nie dokuczał mi żaden ból, a pary jeszcze trochę miałem, więc trzeba było to wykorzystać. Dzięki temu udało się jeszcze kilka osób wyprzedzić. Ostatnie metry starałem się, aby były sprintem. Zmęczenie nóg jednak dało się już we znaki i nie było tak dobrze jak bym sobie tego życzył. Mimo to jestem bardzo zadowolony. Tym razem byłem 4-ty od końca w swojej kategorii, więc już dużo lepiej niż ostatnio. Z drugiej strony jednak dziwię się, że pomimo tak dobrego wyniku, nadal byłem na szarym końcu :))). No właśnie a jaki był wynik? Ponieważ, nie jest to pełna piętnastka, więc może czas nie jest istotny, ale podam, że tempo całego biegu to 5:35min/km! Dla mnie to ogromny sukces! Sukces ten jednak przepłaciłem nieco zdrowiem. Na szczęście nic wielkiego, ale jednak. Wśród strat można zaliczyć:
- kilka godzin po biegu staw skokowy (ten kontuzjowany) utrudnia mi chodzenie w pierwszych chwilach po wstaniu
- sutki przetarte – sprawiają wiele bólu głównie podczas prysznicu (chyba następnym razem należy je zakleić, albo koszulka klubowa nie jest najlepsza?)
- pachwiny lekko odparzone – szczęśliwie bez większego bólu, ale półmaraton mógłby mnie dziś nieźle sponiewierać !
Bilans więc dodatni. Dodam tylko, że w kategorii open byłem 166 na 202 – to już jest coś! Może nie dla wszystkich, ale przynajmniej mnie to bardzo cieszy! No i na koniec koniecznie muszę podziękować wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki (Tobie też Dori ) - trzymaliście nie na darmo!
4 lipca 2008
Cóż za pogoda!
Górskie bieganie - walka o przetrwanie
3 lipca 2008
Kraulowanie
2 lipca 2008
Biegnaie górskie - siłowa powtórka
- Wzniesienia: 312 m
- Spadki/zbiegi: 326 m
- Różnica między najwyższym i najniższym punktem: 334m
Trasa bardzo trudna, bo prowadzony jest w tych lasach zręb drzew, a po wczorajszej zlewie dużo kamieni zeszło z potokiem na drogi a z nimi gałęzie i inne śmieci. Umieszczam w galerii trochę fotek z tego biegu – to cud, że nie skręciłem znowu nogi! Dla tych, którzy chcieliby się przynajmniej przespacerować trasą umieszczam mapę mojej przebieżki:
Po kolacji i chwili odpoczynku (czyli po 22:00) udałem się do sauny – to był mój debiut w takim ustrojstwie. Tak się ułożyło, że byłem tam sam. Początkowo planowałem maksymalnie 15 minut siedzenia, ale spodobało mi się to i zrobiłem 2x20 minut z 15min. przerwą. To niesamowite jak ciało paruje to wyjściu z sauny! Strasznie mi się to podobało :))). Jutro też spróbuję!