=== Robsik's Blog on WordPress ===

1 listopada 2008

Zaduszne bieganie

Dokładnie rok temu także zrobiłem sobie trening. Wtedy było to 5,66km dziś zaś 8km. Wtedy średnia była 6:21 (co zresztą uważałem, za niezły rezultat!) dziś 5:42 – i raczej się nie zmęczyłem. I choć liczby same mówią za siebie to nie one są najważniejsze. Czymś wspaniałym jest zajrzeć do pamiętnika (chociaż mój zaczyna się od 4.11) tudzież do dzienniczka treningowego i przyjrzeć się jak to było rok temu. I nie jest to sentyment czy żal za przemijającym czasem ale świadomość dorastania w swoim bieganiu. Można powiedzieć, że miałem wtedy zupełnie inna oczy – zupełnie inaczej biegałem, przez co zresztą dość często, gęsto borykałem się z kontuzjami (większymi lub mniejszymi). Dziś zdaję sobie sprawę jak daleką i trudną ścieżkę przeszedłem, ile doświadczenia zdobyłem i o ile mądrzejszy jestem. Tym samym uświadamia mnie to, że za rok będzie również inaczej i być może będę się śmiał ze swojej postawy, którą dziś prezentuję. To więc, czego najdłużej się uczymy w naszym życiu, to pokora. I tejże dziś chyba troszkę mi zabrakło, choć szczęśliwie nic się nie zdarzyło. Wszystko przez książkę – nie, że 1 listopada, czy takie tam – tak, przez książkę. W zasadzie nie byle jaką: Stephen King – Desperacja (oryginalny tytuł: Desperation). Dziś po tym jak uporządkowałem kilka tematów na komputerze, po tym jak zrobiliśmy całą rodziną 5,5 kilometrową wycieczkę/spacer na cmentarz, po tym jak zjadłem obiad a następnie się zdrzemnąłem, zabrałem się do czytania kończącej się już książki. A zostało mi zaledwie 100 stron. Przy tempie czytania, jakim ostatnio się charakteryzuję, to zapowiadało się jeszcze na tydzień czytania. Jednak jak to bywa u Kinga końcówka książki wciąga tak potwornie, że nawet chodzenie po bagnach jest niczym! No i zaczął się wyścig z czasem. Im mniej mi pozostawało kartek tym bardziej chciałem tę książkę skończyć jeszcze dziś! Z Grzesiem byłem już umówiony na 21:30 na bieganie, więc był to termin, który wyznaczał mi dead-line. Nie pomagało nawet tłumaczenie, że jak wrócę z biegania to doczytam – wiedziałem, że niedoczytanie książki sprawi, że może będzie mi się słabo biegało z tak pełną głową. Czy zdążyłem? W zasadzie tak i nie. Książkę faktycznie przeczytałem jeszcze przed godziną 21:30, ale niestety kosztem rozgrzewki. Biegnąc później nie mogłem się nadziwić, jak bardzo zostałem wchłonięty w książkę: pozwoliłem na prawie zupełny brak rozgrzewki! Samej rozgrzewki wyszło może 10 minut, gdzie jak poświęcam z reguły ok. godziny! Szczęśliwie nie miałem żadnych dolegliwości i chyba nic się z tego powodu nie zdarzyło – pominąć jedną rozgrzewkę to może jeszcze nie przestępstwo. Mam jednak coś w rodzaju wyrzutów sumienia… Dziś zrobiłem z Grzesiem najpierw 3km a potem pobiegłem w kierunku cmentarza. Postanowiłem sprawdzić swój telefon, jak robi fotki nocą. Takie święto jak 1 listopada jest idealną do tego okazją. Niestety okazuje się, że zdjęcia nocą to raczej pięta Achillesa tego aparatu. Te z bliska wyglądają ładnie, ale pozostałe… niestety słabo doświetlone. Prezentuję więc tylko jedną fotkę – reszta nie jest warta zachodu:

No i na koniec jeszcze małe news’y o nagrodach z Pascal’a. Nagrody przyszły. Voucher już w rękach nowego właściciela, więc ten temat mam z głowy. Przysłali jeszcze dwa plecaki rowerowe (dość małe, bo zaledwie 15l całkowitej pojemności) oraz dwie pary rękawiczek. Jak się łatwo domyśleć, nikt nie pytał mnie o rozmiar, więc ani jednak, ani druga para rękawiczek nie pasuje na mnie! Nie ma to jak praktyczne nagrody, co?! No i na koniec zupełnie szalona informacja: tylko moje nagroda zawierała jedną dobę hotelową w hotelu, jako „weekend w hotelu”! Trafiłem więc chyba na najbardziej chałową nagrodę jaką mogłem od nich dostać! Pascal oczywiście wmawia mi, że jestem malkontent, ale po tylu tygodniach przyglądania się temu wszystkiemu wiem, że to kolejna ściema z ich strony. Szkoda – miałem o nich naprawdę dobre zdanie…

Brak komentarzy: