Coraz trudniej biega się po lesie. Oprócz korzeni i kamieni czających się pod liśćmi mamy teraz gałęzie, które bez liści łatwo już przegapić, aby po chwili poznać ich strukturę niemal komórkową! W planie było 18km, ale ostatecznie przez zmiany trasy wyszło 21,75km! To sprawia, że troszeczkę przeginam w tym tygodniu: reguła która mówi, że dystans powinno się zwiększać z tygodnia na tydzień o co najwyżej 10% niestety nie zadziałała. Czyli z 44km tygodniowo zwiększyło się na 49km – niby nie jest to jakaś wielkość drastycznie większe, ale trzeba pamiętać, że we wtorek miałem jeszcze dość ostry start! Słowem czuję ten tydzień w nogach i to dobrze :). A jak już jesteśmy przy XX Biegu Niepodległości, to okazuje się, że moje spostrzeżenia i wrażenia nie są jakoś odmienne od wrażeń innych. Rozmawiałem z jednym z biegających dziś po Kampinosie i okazało się, że tez kilka razy dostał łokciem, z czego raz zupełnie złośliwie – nie przypadkowo! A to już daje do myślenia… Dziś w KPN (Kampinoskie Przebieżki Niedzielne) pokonało 8 osób i dwa psy! W takiej grupie treningowej jeszcze nie biegałem! Było świetnie – dzięki takiemu obłożeniu można było co chwilę z kimś innym rozmawiać – to było całkiem sympatycznie :). Przy okazji poznałem kilka nowych osób (przynajmniej dla mnie :) ). Zaczęliśmy od rozgrzeweczki, która została częściowo utrwalona na fotografiach. Potem szybka decyzja kto się podpina do psa – oczywiście wyskoczyłem jako pierwszy :). W ten sposób to jeszcze nie startowałem: pierwsze (jakieś) 200m przebiegłem w tempie sprintu, robiąc tempo 3:02 min/km! Trzeba przyznać, że nigdy nie zaczynałem treningów od przebieżek ;))) Na szczęście to trwało tylko chwilę, po której psy zaczęły już biec równomiernie. Przy 10km nastąpiła zmian i oddałem psa Justynie. Trochę szkoda, bo dobrze mi się biegło z tym zwierzaczkiem. Inni jednak też chcieli, a psów nie było za wiele ;)) Od tej pory biegło się już dużo ciężej. Trzeba przyznać, że jednak taki pies pomaga w bieganiu! Siły topniały mi błyskawicznie. Już na 14-tym km miałem ochotę stanąć i się gdzieś położyć aby odpocząć. Wtedy myślałem, że jest to tylko taka chwila słabości, ściana, czy takie tam. Że po jakimś kilometrze wezmę się w garść i znowu pójdzie jak z płatka. Moment ten jednak nie nastąpił, a ja coraz mocniej odczuwałem mięśnie ud – ich zmęczenie. Pod koniec jeszcze wyszła mała korekta trasy (jakieś 2km więcej) i to mnie już zupełnie przybiło – nie byłem nastawiony na dłuższą trasę i ciężko to moja głowa akceptowała. Do „mety” dobiegłem więc jako ostatni z lekkim jeszcze opóźnieniem. Chyba nie muszę dopowiadać, że widok aut mnie uskrzydlił. Grupa zresztą była dobrze rozbawiona, więc bardzo szybko wypracowano coś co można było nazwać „konkursem pompek”. Zaczęło się od Miodzia (a jakże by inaczej). On machnął 50 sztuk, potem zrobił instruktaż robienia pompek na miliony sposobów, z których nigdy nie zdawałem sobie sprawy. Inni zaczęli próbować i tak to się zaczęło. Dzięki Dżastin chyba wszyscy robili pompki – nawet i ona – a ubawu przy tym było co nie miara! Nawet prawie zmusiła przejeżdżającego pana rowerem, który de facto zrobił nam fotkę, do robienia pompek :)))) Część tych fotek także jest w galerii z dzisiejszego biegu (a trzeba dodać, że wyjątkowo dużo fotek powstało!). Ech, troszkę to wszystko chaotyczne, ale to pewnie kwestia zmęczenia… Zapraszam więc przynajmniej do obejrzenia fotek:
2 komentarze:
No no, nie wiediałem, że aż tak dało Ci w kość:)
Pozdrawiam i do zobaczenia w Falenicy.
Ano zdecydowanie tydzień temu byłem w lepszej kondycji :)
Prześlij komentarz