Trafiło w moje ręce za sprawą reklamy radiowej, słuchowisko zrealizowane przez Polskie Radio na motywach powieści Joanny Chmielewskiej „Lesio” Jestem fanem tej pisarki, więc nawet przez chwilę nie zawahałem się, czy kupować czy nie. Zresztą od pewnego czasu staram się także odsłuchiwać nagrania Teatru Polskiego Radia, więc tym bardziej zapałałem sympatią do pomysłu posiadania takiej powieści w formie dźwiękowej.
Wydanie zrobione na aktualną modę: książeczka + płyta. Książeczka posiada jedynie posłowie oraz opis osób, które grają główne postacie w tym słuchowisku – przynajmniej mi się tak wydaje, bo ostatecznie nawet tego nie czytałem. Ot kilka stron biadolenia, jak to się grało...
No tak, ale chyba już zdradziłem się ze swoimi emocjami? No cóż, w zasadzie trudno ukryć aż takie rozczarowanie. Może właśnie dlatego, że książka pani Joanny bez dwóch zdań jest arcydziełem, jest kłębkiem poczucia humoru, którym zarażasz się mocniej niż jakąkolwiek inną chorobą! Czytałem ją wiele razy i za każdym razem ma uwab po pachy. Ten humor jest tak ciepły, że książkę najlepiej czyta się zimą, gdy za oknem szaleje burza śnieżna, gdy mróz trzaska szyby itd.
A słuchowisko? Dla mnie po prostu marne! Faktem jest, że każdy z aktorów zagrał dobrze (jakoś szczególnie mnie nie wciągnęli), że oprawa dźwiękowa super (efekty specjalne bardzo dobrze dopracowane). Ale co z tego? Aranżacja została tak zrobiona, że wzbudziła (bo nie porwała!) we mnie AŻ jeden raz śmiech. Na krótko, ale się udało. Po za tym słuchowisko sprowadziło się raczej do fabuły czy akcji raczej niż prezentacji osoby Lesia, który tu jest głównym przyczynkiem wszystkich zdarzeń i który to jest sednem książki.
Wiem, wiem – większość powie, że książka jest zawsze ponad wszystko. Ponad filmy, spektakle czy słuchowiska. Osobiście nie mogę jednak zgodzić się z tym stwierdzeniem. Wpadł mi w ręce ostatnio film (czy może nawet teatr?) polskiej produkcji na podstawie powieści Bułchakowa „Mistrz i Małgorzata” – książkę przeczytałem już kilkanaście razy a mimo to forma i aranżacja telewizyjna była mistrzowska! Wydaje mi się więc, że słuchowisko „Lesio” nie jest udane – ucieka od istoty i sedna książki tak daleko, że tylko Ci co czytali książkę mają szansę zrozumieć całe słuchowisko – w innym przypadku jest to tylko jakaś głupia i nędzna przygoda, której sensu nie idzie się dopatrzeć.
Coś mi się zdaje, że nie zostawiłem na tym słuchowisku suchej nitki. Ale to jest moja opinia i chętnie się takimi dzielę z Wami, abyście nie musieli wydawać prawie 10 PLN na gazetę z płytą – słuchowisko marne a gazeta jeszcze bardziej (jest adresowana do kobiet, może dlatego nie umiem pojąć tego co tam piszą?).
Jeśli jednak ktoś ma ochotę przekonać się osobiście o „walorach” lub walorach słuchowiska, to chętnie oddam w dobre ręce – proszę o kontakt.
5 komentarzy:
:)
Ostatnio wspominam Chmielewską.
Kilka razy mówiłam o książce "Wszystko czerwone". Pamiętam ją z młodości.
Skoro nie polecasz słuchowiska, nie wyciągnę dobrych rąk.
Dori
No tak - rzeczywiście to troszkę niedorzeczne z mojej strony: najpierw zniechęcam a potem próbuję wcisnąć komuś do ręki ;))
Przydałby się jakiś odpoczynek dla mnie :)
W takim razie ja najpierw PRZECZYTAM Lesia...
Bardzo dobra decyzja :)
Witam,
Zapraszam na mojego bloga - o słuchowiskach
sluchowiska.blogspot.com
Prześlij komentarz