=== Robsik's Blog on WordPress ===

15 sierpnia 2008

Przygody biegającego

Dziś znowu biegałem z rana – czyli plan się udało zrealizować. Dla odmiany jednak poopowiadam o tym jakie niezwykłości dnia mnie dziś napotkały :) Pierwsza z nich to magia święta, które dziś Kościół obchodzi. Wybiegłem i nie znalazłem w zasięgu wzroku ani jednego człowieka. Wczoraj o tej porze, były już tłumy – miasto tętniło życiem. Przebiegłem prawie kilometr zanim spotkałem pierwszego człowieka. Chociaż, czy to był człowiek, to nie jestem pewien. Pomyślałem, że to musiał być agent Matrix’a. Gdy dobiegłem do niego (zostało mi może ze 2-3 kroki) w jednej sekundzie znalazł się w każdej części chodnika uniemożliwiając mi dalszy bieg. Tak szybko potrafił się poruszać tylko agent, który uchylał się przed kulami Neo. Ten nie wiem przed czym się tak uchylał i co miał na celu, ale gdy w końcu się zatrzymał machnął ręką abym przeszedł lewą stronę, po czym ciężar ciała znowu przeniósł w kierunku ręki, blokując drogę, którą pozwolił mi przejść (musiał być wyjątkowo zrelaksowany – pamiętam z kursów relaksacji i medytacji, że ciało staje się coraz cięższe..). Tym razem ja zrobiłem błyskawiczny unik, który znałem z czasów, gdy grałem w szkolnej lidze koszykówki i ręcznej, i natychmiast oddaliłem się nie odwracając się aby przypadkiem nie zamienić się w słup soli z powodu gniewu agenta… Na czwartym kilometrze dobiegłem do kościoła a stamtąd już w stronę miasta. Wyglądało na to, że trafiłem na tuż przed mszą, bo ilość idących w stronę kościoła była niewiarygodna, w porównaniu z poprzednią częścią trasy. Byli to głównie ludzie starsi. Kobiety zupełnie nie zwracały uwagi, faceci jednak z zainteresowaniem przypatrywali mi się, co ja wyrabiam… Na 4,5 km spotkałem ochotnika do biegu. Był nim całkiem nie duży kotek (może 3-4 miesiące miał). Stał trochę osłupiały na chodniku i chyba nawet mnie nie widział, jak nadbiegłem. Przebiegając obok niego, ocknął się i rzucił się w pogoń za mną. Niestety ubiegł tylko kilka metrów (nawet w moim tempie!) gdy na jego drodze wyrosło drzewo. Zdezorientowany nie wiedząc do robić po prostu wbiegł na drzewo tak lekko, jakby grawitacja dla niego nie miała znaczenia. Zatrzymał się gdzieś na wysokości 1,2-1,4m i rozglądał się chyba zdziwiony odmienną sytuacją i pozycją. Mi zostało już nie wiele do przebiegnięcia, więc postanowiłem biec dalej – nie chciało mi się już zatrzymywać, aby dogłaskać kotka. Zresztą tu miałem już z górki i dobrze mi się biegło. A jeśli chodzi o górki, to trzeba przyznać, że ta trasa w Poniatowej jest dość wymagająca – dużo przewyższeń. Dziś wchodząc na czwarte piętro (bo tak wysoko tu mieszkam!) czułem, że mięśnie nóg są już nieco zmęczone. W zasadzie nie wiem czy to wynik ostatnich tak szybkich treningów, czy właśnie tych przewyższeń, które mi tu towarzyszą. Dziś dobiegłem do 5,5km w tempie 5:42 min/km. Miało być lightowo – skupiałem się tylko na tym, aby oddech był regularny, nie za szybki i nie rwany. Mimo to wyszło całkiem przyzwoite tempo! Wpatrywałem się oczami swego ciała, czy coś mi nie dolega, nie boli, nie przeszkadza – ogólnie było ok. Nawet prawa stopa zasadniczo mocno nie dokuczała, choć lekko ją czułem. Ale jeśli czułem to znaczy, że żyję, nie? ;))) Wczoraj całą rodziną gadaliśmy z ogromnym pająkiem, który był zachwycająco wielki!

Brak komentarzy: