=== Robsik's Blog on WordPress ===

31 sierpnia 2008

Bieg po McDonalda?

Chociaż wycieczkę rowerową zakończyłem biegiem, to jednak postanowiłem, że wieczorem jeszcze pobiegam. Plan był prozaiczny: przynajmniej 10km. Był na tyle prozaiczny, że im bliżej wieczora tym trudniej było mi znaleźć motywację do biegania. Z jednej strony powtarzałem: przecież ONI biegali dziś tak pięknie długi dystans, a jak co? Tylko rowerek i 1,5km biegu??? Wtedy budził się we mnie Demon Biegania, który od razu rzucał: No to przynajmniej 15km zrób! Natychmiast następowała riposta Lenia: Daj spokój – i tak dziś podwójnie kręciłeś, to tak jakbyś przejechał prawie 100km! Jutro masz bardzo ważny bieg, na którym musisz być – nie daj się zmasakrować tuż przed tak ważnym biegiem! Wreszcie postanowiłem, że się zdrzemnę – nie będę słyszał tych kłótni w mojej głowie. Nie udało się jednak. Gdy tylko zasnąłem przyszła żona i stwierdziła, że muszę TERAZ coś tam przymierzyć – ech! I tyle było z mojego spokoju. Ostatecznie musiałem pogodzić te głosy w mojej głowie, bo stawały się już nie do zniesienia – dokładnie jak moje dzieci, kiedy kłócą się o jakąś zabawkę. Uzgodniłem, że pobiegnę do McDonalda przy Modlińskiej i z powrotem. Dystans nigdy nie przebiegnięty, ok. 7km w jedną stronę – wyglądało zachęcająco dla każdej ze stron. Pamiętam jak jeszcze 2-3 miesiące temu podśmiewywałem się z kolegą, że niedługo będę biegał do McDonalda na jakiegoś Shake’a lub Coca-Colę :). Był to więc odpowiedni moment, by nasze żarty obrócić w czyn. Taki pomysł od razu dodał mi powera! To niewiarygodne ile można z siebie wykrzesać, gdy pogodzi się te skłócone gęby. Poświęciłem godzinę na rozgrzewkę, dokładając tym razem więcej uwagi na rozgrzanie mięśni przypiszczelowych. Poszło gładko, bo nawet dzieci tym razem jakoś nie przeszkadzały, więc porozciągałem się jak trzeba. Tuż przed 22:00 ruszyłem w trasę. Był to pierwszy dzień tego lata, gdy włożyłem długie „gacie” do biegania (na dworze było już 13 stopni!). I dobrze, że tak zrobiłem, bo gdy wracałem było już zaledwie 10 stopni – chyba nadchodzi jesień wielkimi krokami… Przed prawie 5km trasy nie wierzyłem, że dobiegnę do tej specyficznej restauracji. Stąd też nawet nie brałem pieniążków. W ręku jednak dźwigałem Powerade’a – przy tak dużym dystansie wolę już coś sobie popijać. Ale dobiegłem! Wyszło zaledwie 6,7km. Jedna z „gęb” czuła rozczarowanie, ale już nic nie gadała. Zrobiłem więc kółeczko i pobiegłem już Modlińską w kierunku domu. Modlińska jednak szybko mi zbrzydła. Ruch wracających z wakacji był już tak okrutnie duży, że czułem nawet problemy z oddychaniem – paskudztwo! Szybko więc znalazłem jakiś zjazd boczny i uciekłem do drogi którą przybiegłem. Tam było już dużo lepiej i ciszej – tak jak powinno być w nocy :) Podczas tego biegu na ok. 4km po raz kolejny tego dnia spotkałem się z buractwem. Trzech solidnie podchmielonych młodych ludzi (czyt. gówniarzy!), gdy mnie zobaczyło z daleka natychmiast obrali kurs, aby centralnie na mnie iść. Ewidentnie szli na prowokację. Nawet jak lekko zmieniałem kierunek (niby przez przypadek) to oni też zmieniali. Wyczekałem więc aż będę bardzo blisko nich i w ostatniej chwili ich ominąłem udając, że dopiero co ich zauważyłem (miałem czapkę z dużym daszkiem, więc to nie było trudne). Byli z tego powodu wielce niezadowoleni, rzucając jakąś siarczystą wiązankę, której nie da się przytoczyć nawet w 20%, aby nie użyć wulgaryzmów. Nasłuchiwałem jeszcze przez chwilę, czy któremuś do głowy nie przyjdzie jednak się wrócić – ale nic się więcej nie wydarzyło. Jest to o tyle smutne zdarzenie, że po raz pierwszy spotykam się z takimi bucami tu na Tarchominie – chyba nasza młodzież chamieje (choć analizując moją ostatnią wycieczkę rowerową, chyba nie tylko młodzież :( ) Zrobiłem ostatecznie 13,5km w tempie bardzo spokojnym, czyli 6:12 min/km – w sumie przeszło godzina 20 minut biegania. Jest super! Noga oczywiście na 8-km znowu się odezwała, ale jest to ból, który bardzo łatwo zignorować. Trening więc udany.

Brak komentarzy: