=== Robsik's Blog on WordPress ===

20 sierpnia 2008

Rowerowanie z synem

Postanowiłem rozruszać swoje kości, bo pobyt u teściów był niestety bez rowerów. Zaproponowałem więc swojemu 6-letniemu synowi przejażdżkę. Ze swoim nowym rowerem (zmiana kół z 16 cali na 24!) radzi sobie z wycieczkami dużo lepiej. Wybór więc padł na objazdówkę naszych stron. Trasę zaczęliśmy od wyjazdu nad wał nadwiślański. Jest to najmniej sympatyczny odcinek drogi, bo jest bardzo wąski asfalt, a ruch wyjątkowo duży przy niedzieli. Dalej jednak jest dużo sympatyczniej, czyli od ulicy Kępa Tarchomińska. W zasadzie spokojnie to mieliśmy do ulicy Przyrzecze, bo jakiś wyjątkowo nieodpowiedzialny gościu wypuścił wszystkie swoje psy, które się sadziły okrutnie do nóg (nawet wiem z którego domu, bo zawsze przejeżdżając obok tego domu mało siatki nie przegryzają!). Syn okrutnie boi się psów, więc momentalnie spanikował. Poleciłem mu aby pedałował tak szybko jak potrafi i się nie oglądał – nie trzeba było mu powtarzać :). Ja zaś zrobiłem małą pętelkę, aby skupić swoją uwagę psów wyłącznie na siebie i ruszyłem za synem. Za mną rzuciły się aż 4 psy – wszystkie należące do tej rasy, która ledwo od ziemi odrosła i chętnie swoje kompleksy załatwia zębami. Nie ujechałem 3-5m, jak już jeden mnie dogonił i miał chrapkę na moje wysłużone buty biegackie. Mam sentyment do tych butów, więc powiedziałem, że bez walki nie poddam się. Upewniłem się, że z naprzeciwka i za mną nie ma samochodów i delikatnie wyjechałem na środek ulicy (aby mieć możliwość manewrowania) i posłałem kopniaka w sam środek nosa tej wściekłej bestii! Wiem, że to jest najczulszy punkt psa i można bo nawet zabić jeśli uderzenie będzie odpowiednio mocne i celne, ale na tego psa zupełnie nie zadziałało – chyba było za słabo. Po ułamku sekundy znowu był gotów do ataku. Tym razem więc zszedłem z siodełka i przymierzyłem się lepiej. Kopniak był już solidniejszy, bo pies zatoczył się lekko i postanowił jednak nabrać dystansu. Inne psy także nabrały dystansu – więc pewnie to ten przewodniczył stadu (było ich 5 lub 6!). Syn jednak w panice pojechał nie tą drogą co trzeba, więc trzeba było wrócić znowu obok tych psów. Adrenalina w żyłach była jeszcze na wysokim poziomie, więc bardzo mi się ten pomysł podobał – mojemu synowi już nie :). Ale nie zamierzałem psuć przejażdżki przez jakąś beznadziejnie głupią watahę psów. Ruszyliśmy więc z powrotem. Tym razem ustawiliśmy się w takim szyku, aby atakując trafiły od razu na mojego buty – tym razem lewego. Psy jednak miały już dosyć i nawet szczekać na nas nie chciały – odprowadziły nas tylko wzrokiem. Nie można było tak od razu? :) Szczęśliwie to była nasza ostatnia tak niesympatyczna przygoda. Dojechaliśmy do końca ulicy, potem skręciliśmy na wał, gdzie minęliśmy piaskownię i ruszyliśmy do pałacyku w Jabłonnej. Stąd już było blisko, więc dotarliśmy tam błyskawicznie. Rzut oka, wspomnienia z poprzednich wycieczek i jazda dalej. Pokręciliśmy się po uliczkach Jabłonnej, przebiliśmy się na drugą stronę dojazdówki do Legionowa i zanurzyliśmy się w lesie. Tu mocno utwardzona żwirówka – szybko się jechać nie da, ale mimo wszystko bardzo przyjemna droga. Dojechaliśmy do ulicy Dębowej. Tu można odbić z trasy i odwiedzić niezwykłe „muzeum”. Facet zbiera (lub jakoś przetwarza?) sprzęt wojskowy (czołgi, działa, armaty, amfibie wojskowe, transportery itd.), który stoi sobie na ulicy. Można go dotknąć, poskakać po nim, jak ktoś bardzo chce a co ważniejsze zobaczyć. Jest duża rotacja, więc miejsce to można odwiedzać niemal co tydzień! To „muzeum” znajduje się na końcu ulicy Ciechanowskiej. Odwiedziliśmy więc to muzeum. Syn był nieco zdziwiony, gdzie są większe czołgi – był przekonany, że czołgi muszą być dużo większe w rzeczywistości – nie ma to jak wycieczka krajoznawcza :) Wróciliśmy więc po tym do ulicy Dębowej, aby gdzieś na jej końcu nawrócić na ulicę Chlubną, przejeżdżając przez kolejne pięknie zadrzewione tereny. Mijamy obok nawet jakąś stadninę koni – piękne miejsce! Potem już tylko przejazd obok oczyszczalni ścieków i powrót do punktu startu. Tu droga nie należy już przyjemnych, ale na pewno ciekawych :) – należy mocno uważać, aby na tych nierównościach nie wywinąć orła! Wyszło ciut powyżej 15km! Chłopak lekko zmęczony, ale szczęśliwy – chyba za dużo przygód jak na jedną przejażdżkę :))) Dorzucam oczywiście mapkę trasy:

Brak komentarzy: