=== Robsik's Blog on WordPress ===

22 listopada 2007

Po przerwie

A tak. Wyszła mi trzydniowa przerwa w bieganiu. A to za sprawą szkolenia na które wyjechałem do Szczyrku. Jako, że pojechałem z kolegą, który nie biega (w zasadzie nawet nie może), więc postanowiłem, że sprzęt biegacki tym razem zostawię a najwyżej dołączę się do basenowania. Ten czas to jak wieczność - już w poniedziałek czułem, że mogę biec dalej i więcej, we wtorek w zasadzie już mnie nosiło, a w środę myślałem, że po prostu eksploduję! W zasadzie w środę wróciłem na wieczór, więc mogłem pobiec. Niestety ponad 0,5 tys. km za kółkiem zrobiło swoje. Zmęczenie imprezowaniem na szkoleniu i dość ciężka trasa powrotna za kółkiem, sprawiły, że zgasłem błyskawicznie - prawie na stojąco. W końcu nic na siłę! Mam z tego ogromną radochę, więc nie ma co psuć - jutro też jest dzień. Jutro, to dziś, czyli czwarte (hihi, ale zamieszane!). I dziś pobiegłem. Zapowiadał się kolega, że pobiegnie ze mną. Gdy on ze mną biega, to biegamy tak ok. 5km i w tempie powyżej 7 min/km, więc bardzo lightowo. Ale w ostatniej chwili zrezygnował - tym razem on był padnięty na całego. Ja jednak nie odpuściłem. Już mi czegoś brakowało i czułem, że przestaję się spełniać, realizować albo coś koło tego. Czegoś z pewnością mi brakowało. Jak się obrobiłem z robotą i domem, wciągnąłem ciuchy i ruszyłem. Było już po 22:00. Ale u mnie to przecież norma... Na początku nie miałem koncepcji jak mam biec i ile. Miałem wrażenie, że te 3 dni przerwy to wieczność, więc może pobiec jakoś lightowo, z drugiej jednak strony coś mi podpowiadało, że 3 dni, to nie jest dużo a pozwala tylko solidnie wypocząć od biegania i można znowu przycisnąć trochę. Pomimo lekkiego mrozu było mi nie za zimno i czułem, że mogę przenosić góry. Decyzja zapadła więc jeszcze przy rozgrzewce: biegnę na 10km! Odpaliłem więc GPS w N95, następnie włączyłem w nim przeboje trójki i ruszyłem spokojnym tempem w trasę - w końcu to miał być trening :) Na trzecim kilometrze jednak przypałętał się do mnie "problem brzucha". To takie coś dziwnego, co mam od czasu do czasu. Polega to na tym, że chlupie mi jakby brzuch mój miał zbyt wiele miejsca i kiszki sobie latały podczas biegania jak oszalałe. W zasadzie nie przeszkadza to mocno, do czasu jak chlupanie nie wpadnie w rezonans - wtedy uderzenia o pęcherz już nie należą do przyjemnych. Muszę wtedy zdesynchronizować bieg i kombinować z tempem. Dość męczące to jest. Problem odczuwałem do ok. 6 kilometra. Potem chyba jeszcze coś tam chlupało, ale przestało mi to przeszkadzać jak wcześniej. Na 8-ym kilometrze mogłem nawet przyśpieszyć kroku. Nieznacznie wprawdzie, ale zauważalnie biegłem już szybciej. Brzucho mi nie przeszkadzał, żadna ze stóp się nie odzywała, więc radocha ogromna! Ostatnie pół kilometra musiałem zwolnić ze względu na drogę strasznie dziurawą, tak aby nie skręcić nogi ponownie i w ten sposób zrobiłem dyszkę w 1:03:23. Nie jest to już mój rekord, ale jak na bieg solo, to zdecydowanie rekord! A zważywszy, że to był trening, to chyba tylko wystarczy się trochę nauczyć jeszcze gospodarki swoich sił i na zawodach powinno sie nawet zejść poniżej 60 minut! Tak, tak, wiem. Cóż to za wynik. Dla sportowców to prawie wieczność. Jednak dla mnie przełamanie kolejnej swojej bariery. A przełamywanie swoich barier, mnie rajcuje najbardziej! Druga ważna rzecz: kolejna dyszka bez kontuzji! Czyż to nie są powody do wielkiej radości? No może rzeczywiście to nie wszystko co złożyło sie na moje pogodne usposobienie dnia dzisiejszego. Ten najważniejszy powód, to odnalezienie bratniej duszy w tym serwisie, pełnym tylu sportowców wysokiej klasy, że aż czasem mnie to zawstydza. Z tego dziś cieszę się najbardziej - jak to dziś doczytałem: "aż mi w duszy gra!" – and me too!!!

Brak komentarzy: