Moje wczorajsze zbieranie się do biegania można porównać chyba już tylko do „Sójki”. Od rana było co robić. A to cytrynki, a to spacer, a to spanie, a to film itd. Na bieganie wyszedłem dopiero 23:50 – żona uznała, że chyba naprawdę mam nierówno pod sufitem! Ale obowiązek - obowiązkiem jest.
Zrobiłem dyszkę z małym haczykiem. Było troszkę przyzimno jak na moje ubranie – ubrałem tylko jedne rajtki, a przy mrozie -6 jedne (nawet te z membraną) po prostu nie wystarczają. Zmusiło mnie to nieco do szybszego treningu, więc całość wyszła w tempie 6:19! To też daje mi dodatkowe wnioski co do mojej kontuzji – chyba już byłej kontuzji. Spróbujemy więc pobiegać w trybie 6/6/10/10 – jak się uda, to przygotuję się na półmaraton Warszawski.
A jak już jesteśmy przy wnioskach, to trzeba powiedzieć jedną istotną rzecz: kontuzja, której doświadczyłem, miała ewidentnie podłoże przeciążeniowe (wyjątkiem tu nie jestem), co w zasadzie podważa tezę, że przesadziłem ze strechingiem. Pociesza mnie to, zwłaszcza dlatego, że bardzo go polubiłem i daje mi dodatkową radość i lepsze samopoczucie.
Ale do pełnych wniosków i poradnika w temacie takiej kontuzji jeszcze wrócę – zbyt mało jest o tym w Internecie, a zbyt mało lekarze o tym wiedzą, aby osądzali co powinniśmy a czego nie…
A na koniec jeszcze jedna praca (fotka) pana F. Brunetti:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz