No i mamy kolejny dzień kuracji. Dziś do śniadania było lekko, ale śniadanie wybrałem sobie zbyt mało szczęśliwe, co w połączeniu z dużą ilością soku cytrynowego sprawiło, że do południa czułem się mało komfortowo (na śniadanie wsunąłem naleśniki z serem). Dzień więc bez większych komplikacji.
Dużo większy problem odnotowałem z wczorajszym bieganiem. Ewidentnie po tak długim niebieganiu brakuje mi kondycji a i mięśnie są mniej przyzwyczajone do takiego obciążenia. Wczorajszy bieg czułem więc mocno w mięśniach i miałem wrażenie, że za chwilę zacznie mnie boleć moje pasmo. Dziś z rana nawet staw skokowy odczuwałem. Trochę nadto się dociążyłem. Ale na razie bez kontuzji, więc jeszcze mam szansę zmniejszyć obciążenie…
2 komentarze:
Coś za coś, skończą się cytryny, wróci ochota na całą resztę. Każde narzucanie sobie "czegos" ma swoje konsekwencje. Pozdrawiam i trzymam kciuki.Asia
Oj, przydadzą się kciuki: od jutra zaczyna się czterodniowe apogeum! (25 cytryn dziennie!)
Prześlij komentarz