=== Robsik's Blog on WordPress ===

22 grudnia 2011

Żart informatyka

Sytuacja z życia wzięta (ostatnie szkolenie w Wiśle) - rozmowa dwóch informatyków:

- Zrobiło się już trochę zimno - zamknąć okno?
- Nie zamykaj - zminimalizuj.

28 listopada 2011

Długie wybieganie (jak dla mnie)

Po piątkowych łyżwach, które mnie siłowo zmasakrowały, w sobotę nawet nie myślałem o bieganiu. Zresztą dzień spędziłem z dziećmi, więc mieliśmy wystarczająco wypełniony dzień. Wieczorem zaś zmęczenie wzięło górę i zgasłem bardzo wcześnie.

Na niedzielę zaś byłem umówiony z kolegą na wybieganie powyżej 10km. Trzeba przyznać, że wyszło dużo więcej – czyli dobiegłem faktycznie dobrze zmęczony. Szczęśliwie dziś nic nie boli i czuję się bardzo ok. Kilometrów wyszło 14,5(!). Takie dystanse niestety jeszcze są troszkę poza moją siłą. Widać więc, że do półmaratonu jeszcze dużo treningów mnie czeka :) Pogoda jednak była bardzo ok. – wilgotno, dość ciepło (ok. 5-7 stopni) i lekko wiało (nie tak jak dziś w nocy i rano). Ostatecznie więc satysfakcja gwarantowana :).

A poniżej zrzut z naszych zmagań (choć bardziej chyba moich ;) ):

24 listopada 2011

Bieganie bez oczu

Znowu w Kielcach. I właściwie nie ma w tym skargi, bo generalnie polubiłem to miejsce. Tyle, że takie wyjazdy sprawiają, że robią się dodatkowe zaległości. Staram się jednak, aby to nie były zaległości w treningach. Wprawdzie w środę rano miąłem się poderwać o 5:30, aby pobiegać ale zmęczenie było silniejsze – potrzebowałem snu i odpoczynku. Na trening wyszedłem więc wieczorem, po 20:00. Trasę sprawdziłem na mapie, więc wydawało się wszystko w porządku.

Niestety już pod koniec drugiego kilometra zaczęło się robić krucho – lat gęsty (mimo jesieni), brak księżyca i droga, która z asfaltówki przemieniała się w piaszczystą i nierówną. Bardzo szybko więc zrozumiałem, że brak czołówki to jeden z poważniejszych problemów mojego treningu. Wydawało mi się jednak, że jest już za późno na powrót i powinienem dać radę przyświecać sobie iPhone’em. Przełączyłem więc go na tryb najjaśniejszy i wyświecałem swoją drogę pod nogami. Trzeba przyznać, że ilość światła jakie daje ten wyświetlacz jest imponująca. Nie mogłem jednak nic dobrego powiedzieć o baterii. Około 3 km (bo telefon zdążył mi jeszcze powiedzieć, że przebiegłem 3km) przy baterii na poziomie 75% wyłączył się bez ostrzeżenia. Ciemność, która mnie ogarnęła już nie była tak miła a droga była już mocno piaszczysta. Przekonany, że to błąd aplikacji, włączyłem iPhone’a jeszcze raz. Niestety chwilę po „zalogowaniu” znowu się wyłączył. Czyli bateria po dwóch latach użytkowania niestety ma już swoją „wartość”. Czyli dobry kilometr biegłem zupełnie po ciemku, potykając się o korzenie, piasek, gałązki i doły/zaniżenia – modliłem się aby jeszcze nogi nie skręcić, bo to już byłaby kompletna porażka.

Trzeba było to jakoś przetrwać. Co gorsze: przez baterię iPhona, straciłem też możliwość podglądu mapy, więc biegłem już na wyczucie (nawet nie na pamięć!). Gdy dobiegłem do ulicy Biesak byłem przekonany, że już mam z górki – widoczne światła przy ulicy dawały w końcu super oświetlenie i nie wymagały dodatkowej latarki.

Nie ubiegłem jednak nawet 400 metrów, gdy napotkałem watahę 4-5 psów – trudno było ich doliczyć bo starałem się je ominąć drugą stroną ulicy. Gdy je zobaczyłem natychmiast ubezpieczyłem się w zestaw kamyków (troszkę większych, wyrwanych z szutrówki) i przeszedłem do marszu aby ich nie sprowokować. Walka z tak dużą ilością psów była raczej skazana na klęskę, a wracać swoją poprzednią trasą przez ciemny las nie była dla mnie opcją. Jeden nawet miał ochotę ruszyć w moim kierunku, ale gdy zobaczył, że się schylam (niby sięgając po kamień), zmienił kierunek swojej wycieczki poszedł precz.
Z kamieniami biegłem jeszcze przez dobrych kilka kilometrów – wolałem być zabezpieczone na wypadek innych przybłęd – na szczęście do samego hotelu miałem już spokój…


20 listopada 2011

Wybieganie i rowerowanie

Tydzień ciężki i pracowity, a właściwie ciężki, bo pracowity :) Przez to wszystko nawet nie bardzo było czasu i możliwości aby pobiegać. Weekend jednak nie chciałem odpuścić. Sobota była więc pod znakiem wybiegania. Dyszka w bardzo powolnym tempie dała mi ponad godzinę treningu. Już po zmierzchu więc o wolności biegania trudno mówić, za to śmiesznie wygląda trasa biegania:



Dziś natomiast miałem zaplanowane oddanie auta do mechanika – jedyne 60km ode mnie. Powrót oczywiście rowerem – trening musi być i najlepiej solidny. Tak też było. Tym razem wsparłem się jednak moim wiernym kibicem. Odpaliłem aplikację endomondo i on dzięki temu mógł widzieć mnie niemal on-line, gdzie jestem i jak jadę. Dzięki temu przeprowadził mnie przez tereny, których do końca nie znałem (już oczywiście telefonicznie). Z trasy wynika, że troszkę nakręciłem, ale dzięki temu trasa była czystą przyjemnością.
Pogoda dopisała – nawet słońce świeciło, cieplutko jak na tę porę roku. Przynajmniej do chwili słońce świeciło i nie znalazłem się w okolicach Wisły – tam już było chłodno i wilgotno. Końcówkę trasy więc raczej zmarzłem, pomimo dość mocnej jazdy. Najgorzej palce od nóg – niby wybrałem ciepłe skarpety ale i tak buty okazały się za słabe – mało ciepłe.
W domu więc szybko się wykąpałem, zjadłem i od razu z kocykiem do najbliższego kaloryfera – tak spędziliśmy ponad godzinę w objęciach :) Gdy się oderwałem, ciągle przygotowywałem sobie coś gorącego dopicia…
Ostatecznie jestem bardzo zadowolony – długa trasa, dobre tempo, i doskonale zmęczony – tak właśnie miało być. Mogło być jedno więcej przygód, ale może następnym razem coś się wymyśli :)

Poniżej prezentuję trasę przejazdu:

13 listopada 2011

Rozbieganie i NIKONowanie


Dziś umówiłem się ze znajomym na poranne roztruchanie tych miejscowych zakwasów – jednak utrzymują się dłużej niż się spodziewałem, więc jednak tak lekko do końca nie było (co w zasadzie też było widać na fotkach). Spotkaliśmy się o 8:00, więc jak na niedzielę, to dość wcześnie :)

Pobiegaliśmy po lasku różnymi drogami broniąc się co chwila przed psami, których właściciele nie czuli się zobowiązani do trzymania tych potworów na krótkiej uwięzi. Ilość psów rosła w zastraszającym tempie i ANI JEDEN nie był na smyczy! Skończyło się to oczywiście telefonem do straży miejskiej – czy coś wskórali to już nie wiem, ale może jak wykona się kilka takich telefonów, to buractwo nauczy się, że prawo obowiązuje wszystkich…

Pomijając więc ten wieśniaczy temat biegało się sympatycznie – w grupie zawsze sympatyczniej i chętniej się biega. Zrobiłem więc w sumie ponad 6km – jeszcze tylko masaż jakiś i będzie cudnie ;)

I na koniec jeszcze jedna niespodzianka – zrobiłem małe podsumowanie NIKONowania tegorocznego i udostępniłem dla Waszych oczu:

12 listopada 2011

Rowerowe rozbieganie


Wczorajszy bieg udany – bez dwóch zdań. Dziś tylko punktowe i miejscowe zakwasy, które zniknęły, gdy poruszałem troszkę nogami (np. prowadząc to moje śpiące ciało do kuchni). Bez kontuzji, bez bólów – oby tak dalej :)

Dziś syn wymyślił wycieczkę rowerową  -postanowił jednak poćwiczyć trochę, bo nadal chce zemną jeździć w maratonach MTB (rowerowe). Ostatecznie poszedł pograć w piłkę z kolegami (co i tak wyszło całkiem sporo godzin) a ja już przygotowany ruszyłem (jak zwykle) w samotny „rejs”.
Warunki dość trudne, bo temperatura bliska zeru i ten wietrzyk dawał wrażenie niezłego mrozu – dla mnie jednak jest to wyłącznie kwestią jak się ubrać a nie czy jeździć lub nie… Tak więc pojechałem. Mając na uwadze wczorajsze bieganie starałem się nie przekroczyć 20km – i to mi się nie do końca udało :) – zrobiłem 22km.

Ruszyłem do lasów legionowskich – dla kogoś kto chce ćwiczyć technikę jazdy do MTB to z pewnością dobry teren do takich treningów technicznych i siłowych. Dla zainteresowanych zamieszczam mapkę gdzie szalałem ;)

XXIII Bieg Niepodległości


To niezwykłe zestawienie: z jednej strony wymarzony i wręcz bajeczny Bieg Niepodległości, w słońcu, pięknej atmosferze z uczestnictwem wspaniałych kibiców a z drugiej strony zamieszki na taką skalę, jakiej ja już dawno u nas nie widziałem. Kwas na całej linii… a co ciekawsze nie bardzo wiadomo o co i za kogo… słowem: WSTYD.

Ja więc chętnie nie będę komentował zamieszek, a skupię się na tym pięknie przeżytym biegu. Zacznę wyjątkowo od końca: przebiegłem :) Wynik bez rewelacji bo 1h04’, więc tempo raczej spacerowe, choć na moje ostatnie bieganie to trzeba przyznać, że dość szybkie – taka magia biegania w tłumie, gdzie wyprzedzanie nigdy się nie kończy i dodaje sił więcej niż ich mamy :)

Po biegu mogłem niemal rękę podać panu marszałkowi, odebrałem piękny medal, coś do picia i koniecznie zupkę pomidorową – całkiem dobrą, choć znikła w ciągu kilkunastu sekund ;). Ale to techniczne bzdury, do których nie można było się przyczepić – chwała organizatorom :)

Ważniejsze jednak była atmosfera na trasie. Gdy przypomnę sobie pierwszy Bieg Niepodległości, w którym brałem udział to muszę przyznać, że ten był chyba najlepszy. Ani razu nie spotkałem się z niemiłą sytuacją na trasie (typu przepychanki, łokcie, kuksańce, marudzenie i kłótnie). Biegający zachowali się na wysokim poziomie dzięki czemu można było całą trasę przebiec z uśmiechem na twarzy – dziękuję biegającym!
Na trasie na ostatnich dwóch kilometrach spotkałem chyba najmłodszego zawodnika – wyglądał na 2 lata (najwyżej 2,5) – gdy zobaczył biegających to ruszył do boju z nimi i jako, że obserwowałem jakiś czas z dalszej odległości, to mogłem oszacować, że przebiegł z nami ponad 150 metrów! Zawodnik rośnie doskonały! :)

Bieg odbyłem wyjątkowo na luzaka – bez spinania się, bez zbędnej rywalizacji, uśmiechałem się do kibiców i im także biłem brawo w podziękowaniu za ich obecność i aktywność. Potraktowałem bieg jak trening i chyba po raz pierwszy dobrze mi z tym było :)

A jak już mowa o kibicach to nie mogę pominąć swoich znajomych, którzy zadbali o to abym nie czuł się samotny, choć przez swoje spacerowe tempo byłem zmuszony całość biec samotnie samodzielnie wraz z moimi słuchawkami. Zadbali o zapełnienie czasu tuż przed startem (z reguły ten fragment czasu, który dłuży się najmocniej) a także podczas biegu – dzwonili, kibicowali przez telefon a na koniec na ok. 9km zadbali o fotki jeszcze cieplejszy doping – wielkie ukłony dla nich i moje podziękowania! Zdjęcia oczywiście w galerii poniżej :)



No i na koniec najfajniejsze – kolega Boguś, który dopomógł w odebraniu wywalczonego cudem pakietu startowego, zadbał o bardzo informatyczny numer: 6464 – czyli jak to się śmiejemy u nas w branżowym środowisku: 2 x Core 64-bit – to całkiem silna jednostka przetwarzania danych :)))

Zdobycie pakietu wprawdzie otarło się o cud, jednak w tym przypadku za tym cudem stał człowiek – wielkie podziękowania dla pana Tadeusza Samul – to dzięki jego zaangażowaniu mogłem pobiec w tej przepięknej imprezie

10 listopada 2011

Kieleckie truchciki...


A ja znowu w Kielcach. I nie to, żeby mi się podobało – po prostu gdy tu jestem, to robota jakoś sama się nawarstwia…

Wczoraj  udało mi się jeszcze załatwić jedne z ostatnich numerów startowych na Bieg Niepodległości – tak, tak – postanowiłem po latach (ależ to brzmi!) wystartować w biegu. Dyszka nadal dla mnie jest dość dużym wyzwaniem i raczej zmaltretuje mnie to dość dobrze, ale córka bardzo chce abym przyniósł z biegania kolejny medal :)

Na tę okoliczność ostatnie dwa poranki (o 6:00 rano) wyskakiwałem do lasku nieopodal hotelu na bieganko – po ok. 4,5km. Tempo raczej mocniejsze niż zwykle ostatnio, ale tak zimny poranek potrafi wycisnąć nieco więcej motywacji do wcześniejszego zakończenia treningu ;).

Pierwszego dnia spotkałem o tej porze tylko faceta z puszką piwa (w sumie pora całkiem niezła na picie piwa – przynajmniej piwo nie ma szansy się zagrzać :) ). Drugiego poranka nawet biegacza(!), który pewnie z radością, że kogokolwiek widzi, pozdrowił jak należy – przesympatycznie :) Będę tu częściej wychodził na bieganie… 

... jeszcze aby ten internet był tu bardziej przyzwoity...

6 listopada 2011

S1 - dodatkowe testy


Po wczorajszym długim wybieganiu nie zauważyłem zakwasów. Dziś chciałem więc zrobić powtórkę z wczorajszego dnia – nie udało się. Zmęczenie nóg jednak odczułem dzisiaj: wiązadła nie tak dawno zerwane przy skręceniu nogi, kolana (chyba głównie pasmo, ale to się jeszcze okaże) i pośladki (oj przydałby się teraz dobry masaż pośladków :))) ). Na koniec jeszcze coś wlazło w plecy, więc niewykluczone, że będzie mnie czekać terapeutka od kręgosłupa – z tym jednak jeszcze poczekam – może żebro samo się odblokuje…
A pogoda? Znowu prześliczna! Dziś nawet wielu biegaczy spotkałem  i ku mojemu zdziwieniu wszyscy odpowiedzieli na pozdrowienia – ślicznie zapowiadający się dzień… prawdziwa polska złota jesień!

Ach! Byłbym zapomniał. Jeszcze dorzucę kilka uwag na temat pomiaru odległości. Tym razem wrzucam na tapetę ponownie mój Polar RS200 z czujnikiem S1. Ciągle nękany rozczarowaniem systemem Nike+ postanowiłem nieco mocniej protestować czujnik S1 – to przecież niewiarygodne, aby nie miał istotnych wad! I dziś znalazłem je! Więc jeszcze kilka słów o problemach z S1.
Gdy się tak biegnie bez słuchałem na uszach (co de facto jest dość rzadkim zjawiskiem!) to się odpowiednio więcej myśli, tudzież kombinuje. A ja dziś zacząłem kombinować czy faktycznie czujnik S1 działa trójwymiarowo, jak to kiedyś pisałem.

Teza nr 1: bieg bokiem powinien nadal mierzyć odległość.
Zaplanowałem więc sobie kilkadziesiąt metrów biegu bokiem na dwa sposoby: klasycznie, noga do nogi oraz przeplatanką, krzyżując nogi biegnąć bokiem. W obu przypadkach prędkość biegu spadła do zera.
Wnioski: Teza nieprawdziwa. Miernik S1 nie mierzy przebytego dystansu gdy jest utawiony bokiem do kierunku biegu.

Teza nr 2: bieg tyłem powinien nadal mierzyć odległość – przecież jest zgodny z osią biegu.
Zrobiłem więc test na 50m – bieg tyłem.  Efekt: brak pomiaru. Wprawdzie pomiar do zera spadał dość powoli, ale jednak gdy spadł do zera, to już nie pokazywał nic więcej.
Wnioski: Teza nieprawdziwa. Miernik S1 nie mierzy przebytego dystansu gdy jest ustawiony przeciwnie do kierunku biegu.

Wnioski ogólne: Jeśli w biegu przewidujemy coś więcej niż tylko zwykły bieg (bieg bokiem, tyłem itp.) to do dokładnego pomiaru pozostaje nam już tylko dobry sprzęt z czujnikiem GPS. Przy używaniu GPS jednak należy pamiętać, że nie zadziała poprawnie w tunelach lub innych zakrytych przed satelitami miejscach. Koniecznie należy także nadmienić, że sprzęt powinien mieć naprawdę dobry czujnik GPS – przeciwnym wypadku błędy obliczeń mogą zniweczyć nasze pomiary. 

5 listopada 2011

Jesienna dyszka


Dziś zmierzyłem się z dystansem 10km – po raz pierwszy od baaaardzo dawna. Przy tej pogodzie to nawet sympatycznie było. Zrobiłem to wprawdzie bez rozgrzewki, więc rozgrzewkę musiałem nadrobić podczas biegu. Dobiegłem i w sumie nic w tym nadzwyczajnego… no może poza trasa jaką wybrałem. Pełna różnych powierzchni: piasek, płyty, asfalt, chodnik, błoto, podbiegi i zbiegi, las i otwarta przestrzeń, nad wodą i daleka od wody a nawet leśna przełajówka.

To niezwykłe ile jeszcze życia w lesie. Widziałem jeszcze wiele gąsienic – chyba śpieszyły się do swoich zagubionych domków, widziałem nawet dzięcioła, który był zapracowany, że niemal ręką mogłem go zdjąć z drzewa… liści już na lekarstwo – przynajmniej tych drzewach. Drzewa łyse, aż przerażenie bierze. Choć nadal można spotkać drzewa, gdzie liście są zielone – już zwiotczałe po przymrozkach, jakby ktoś z nich powietrze spuścił – tak przedziwnie kontrastują z tymi żółciami i brązami liści, które wyścielały ścieżki i ukrywały różne niespodzianki i wystające korzenie… No może tylko jedno miejsce było pozbawione życia: pozostałości zająca… ładny musiał być…

Ostatnie wnioski dotyczące Nike+


Miałem już nie pisać na temat systemu Nike+. Pogrzebałem jednak jeszcze trochę i trafiłem na kilka ciekawostek, które rzucają nieco jaśniejsze światło na moją ocenę. A wątpliwości powstały, gdy ciągle trafiałem na informacje typu „najwybitniejszy wynalazek naszego stulecia” lub „niezrównany mechanizm pomiaru odległości marszu lub biegu. Drążyłem, drążyłem aż znalazłem.

Otóż w czujniku Nike+ Sensor jako akcelerometr zastosowano przetwornik piezoeketryczny. Może więc na początek wyjaśnijmy co to takiego: to „przekładaniec” odpowiednio dobranych materiałów, które potrafią wygenerować ładunek elektryczny gdy się go naciska. Ok., ale jak to do licha użyto w tym czujniku??? I tu jest pies pogrzebany: aby czujnik dobrze mierzył odległość musi znaleźć się pod stopą biegacza, tak aby z każdym krokiem był naciskany z odpowiednią siłą i przez określony czas. Oczywiści e działa ona również w innych częściach buta, ale jego skuteczność pozostawia wtedy wiele do życzenia… Mi tej tezy nie udało się potwierdzić, ale być może coś w tym jest.

Ja niestety takich butów nie mam, więc nie sprawdzę tego. Sensor więc idzie na sprzedaż…

2 listopada 2011

Test rzeczywistości zadziałał!


Jest! W końcu stało się, choć nie za sprawą mojej pracy. O czym mowa? Mowa o technikach kontrolowania snu a konkretnie o udanym „teście rzeczywistości”. Niestety całość snu mi już troszkę uciekła, bo lenistwo było silniejsze i nie wstałem od razu aby zanotować każdy szczegół snu. Generalnie przyjechałem w nowe miejsce, jakby troszkę na wakacje troszkę do pracy. Był tam także kolega z pracy i jeszcze jeden znajomy…

Pierwsze wydarzenie, które wprawiło mnie w wielkie zdziwienie (ku mojemu zdziwieniu, bo w śnie przecież większość zdarzeń przyjmujemy bezkrytycznie) to zauważony nad nami helikopter, które przestało się kręcić śmigło. Chwilę posiwiał i runął tuż koło nas. Złapałem kolegów i odciągnąłem na bok, aby wybuch nas za mocno nie „osmalił”. Jednak helikopter nie wybuchł, choć spadł może z 50-70 metrów od nas – zamienił się natomiast w poloneza i pojechał jak gdyby nigdy nic! Pamiętam, że byłem zafascynowany jak odporne są nasze auta, polonezy…

Potem akcja przeniosła się do biura (jakiegoś nowego, którego nie znałem) gdzie miałem też swoją noclegownię – jak zwykle pogibane mocno. Natomiast po wielu perypetiach znowu byliśmy razem w jednym z pomieszczeń biurowych. Nagle uznałem, że to wszystko jest jakieś takie naciągane, jakbyśmy spali, że trzeba chyba przeprowadzić „test na rzeczywistość”, aby się w końcu przekonać co tu się dzieje. Z kolegą z pracy niemal bez słów się zrozumieliśmy i zaczęliśmy sprawdzać godziny. Ku mojemu zaskoczeniu, za każdym spojrzeniem na zegarek była inna godzina. To było tak fascynujące, że z radości krzyknąłem: „To jest jednak sen! Ja śnię!” i ponieważ byłem zmęczony tym snem i chciałem już z niego uciec, powoli wybudziłem się…

To jest historyczny moment, bo po raz pierwszy udał mi się test rzeczywistości w śnie – co więcej: mam już swój skuteczny test rzeczywistości, więc mogę przystąpić do dalszych prac nad kontrolą snu. I choć od ponad roku nie robiłem tego wiem, że teraz wracam do tych prac :)

Życzcie powodzenia :)

1 listopada 2011

Ostatni raz z Nike+


Dziś druga część starcia z systemem Nike+. Wcale nie wyszło lepiej. Dziś pilnowałem się aby już system nie zaklasyfikował części mojego treningu jako „przerwy na lunch” – nawet się udało. Niestety dziesiątki metrów narzucał na każde 500m (ok. 50-70m). Zjawisko w sumie normalne, bo ciągle przed kalibracją. I tu jest pies pogrzebany!

Otóż na koniec treningu można dokonać kalibracji (to jest jedyny moment, w którym pojawia się taka możliwość!). Wygasiłem więc ekran telefonu, aby nie stracić tego momentu i zająłem się ważniejszymi rzeczami: mycie, śniadanie itd. Po powrocie do tego ekranu, na którym jeszcze nie dawno widniał przycisk „Kalibruj”, okazało się, że kalibracja nie jest już możliwa – zniknął sam przycisk!!! I tak oto z kalibracji znowu wyszły nici…

I być może więcej psów tu bym powieszał, gdyby nie inny aspekt tego systemu. Dzisiejszy trening poświęciłem dodatkowym ćwiczeniom w biegu (bieg bokiem, przeplataniec, bieg tyłem, przebieżki itp.) i zastanowiło mnie jak ten system w zasadzie działa? System kosztuje troszkę, mocno podtrzymywany marketingowo, a co ciekawsze uważany za prestiżowy(!) – czyli należy się spodziewać jakiejś zaawansowanej technologii, tak?
Postanowiłem to sprawdzić organoleptycznie stosując podobne metody jak kiedyś zastosowałem przy Polar RS200 z czujnikiem: zmieniając drastycznie długość kroku. Wyrównałem więc bieg aby uzyskać coś koło 6:30 min/km i zacząłem od bardzo drobnego truchtu (kroki krótsze niż długość stopy) z bardzo szybkim tempie (prawie bieg w miejscu :) ). Polar natychmiast zareagował i obniżył tempo do blisko 8:00 min/km – Nike+ natomiast ku mojemu zaskoczeniu zwiększył tempo do 5:00 min/km! Oznaczać to mogło tylko jedno: ta zaawansowana technologia użyta w systemie Nike+ to nieco bardziej zaawansowany krokomierz. Sprawdzi się tylko gdy mamy dość regularną długość kroków podczas biegania. Wszelkie zmiany długości kroku wpłyną na jakość pomiaru odległości.

I już dla porządku liczbowego podaję pomiary dzisiejszego biegania:
POLAR: Czas: 31:48, odległość: 4,51km
Nike+: Czas: 31:48, odległość: 5,12km
Wg ręcznego wyznaczenia trasy w serwisie mapmyrun.com: odległość: 4,61km

Dodajmy na koniec, że oba systemy nie doczekały się w tym roku właściwej kalibracji. Nike+ iPod (z czujnikiem) już się nie doczeka…

30 października 2011

sportowa niedziela...


Dziś przyszalałem sportowo – jako, że postanowiłem sobie wrócić do sportowania, to zrobiłem to dziś. Rano więc ruszyłem na przysłowiowe 3km, z których zrobiło się jakoś 5,5km – był tak piękny angielski poranek, że aż się chciało dłużej pobiegać. Niestety zmęczenie było bezlitosne, więc wróciłem nieco zmarnowany (zwłaszcza, że pobiegłem bez śniadania).
Przy tej okazji postanowiłem porównać dwa systemy pomiaru biegacza: Polar  RS200 oraz nowoczesny i mocno marketingowo wspierany Nike + iPod (w połączeniu z czujnikiem i iPhone). Odległości wyszły bardzo podobne, ale to głównie dlatego, że funkcja auto-wstrzymywania treningu działa jednak „za dobrze” – schodząc powoli po stromych schodach uznał, że się zatrzymałem i zatrzymał tzw. „workout”.
Drugim problemem było to, że po takiej pauzie automatycznie nie jest wznawiany „workout” więc jestem zmuszony ręcznie „popchnąć” pomiar dalej… Dość frustrujące. Ale nie to jest najgorsze: nie ma możliwości zmiany tych ustawień! Produkt, którego wiek liczy się już w latach nadal nie ma możliwości ustawienia takich drobiazgów!
Swego czasu zanabyłem również program Nike+GPS – on niestety tego ustawienia także nie ma, choć ma porównywalnie więcej możliwości ustawień. Ciekawostką jest także, to że oba programy synchronizują się z serwisem Nike+ dzięki czemu w obu programach mamy te same dane.
A teraz może trochę konkretów:
Dane zmierzone Polarem: 5,50km w czasie 38’48’’
Dane zmierzone Nike+iPod: 5,52km w czasie 35’51’’
Wnioski: 3 minuty straciłem na tzw. postoje, które trzeba nieźle pilnować… Przez to nie udało się dokonać kalibracji systemu Nike+iPod – to zadanie zostawiam na inny dzień.

Ale to nie był koniec sportowych emocji dnia dzisiejszego. Po południu wpadł do mnie sąsiad, który mieszka aktualnie ponad 30km ode mnie (jeszcze kilka miesięcy temu mieszkał piętro wyżej :) ). Przyjechał po rower i zaproponował wspólną przejażdżkę – nie to, że aż do jego domu, ale tak towarzysko, aby mu za nudno nie było. Oczywiście się zgodziłem :)
Trasa nie należała do przyjemnych miejscami, dlatego razem jadąc jest dużo sympatyczniej. Odprowadziłem go do  Mostu Świętokrzyskiego i zawróciłem. W drodze powrotnej odkryłem wspaniałą ścieżkę wzdłuż Wisły (tuż przy brzegu) – świetnie przygotowana nawet na wózki dziecięce. Przy tak niskim poziomie Wisły ścieżka jest doskonale przejezdna i do tego niezwykle sympatyczna :)

Wrzucam tu także mapę przejazdu, aby można było sprawdzić jak tam trafić…

10 października 2011

Zabawa w zgadywanki...


Bawiłem z dzieckiem w „zagadki” i postanowiłem zaimprowizować zagadkę prowokującą:
- Jest mokre… – tu zrobiłem chwilę przerwy – … w korycie… – tu znowu zrobiłem pauzę.
Dziewczynka była szybsza i natychmiast przeszła do zgadywania:
- JA!
Zanim wypowiedziałem coś, to mało nie udusiłem się ze śmiechu:
- Ależ nie!
- Mama!
- Nie, nie…
- No to stara woda! – szybko dorzuciła dając do zrozumienia, ze to ostateczna wersja odpowiedzi tej zagadki… Jak już odzyskałem panowanie nad mową dodałem:
- … i wpada do morza…

Teraz już padła już właściwa odpowiedź :)

4 września 2011

foto-kontynuacja...

Jako, że nadal nie chcę poruszać tematów swojego prywatnego życia (nadal zabłocone po uszy) to postanowiłem nadrobić zaległości, które przemienią chwilowo ten blog w foto-bloga... czymś trzeba przecież zapełnić tę nieznośną ciszę...

To pierwsza fotka z cyklu przyjaznego interfejsu użytkownika:


A to inne z cyklu wyjątkowo ciekawych metod dojazdu do celu:

Tudzież istotne informacje o korkach (tylko pomarzyć o takich :) ):

21 lipca 2011

Wpadki iPhone'owe


Z cyklu wpadek za pomocą słownika/poprawiacza iPhone (wpadek, które udało mi się wysłać do kobiet!):

Wzór: [wpisuję] => [iPhone poprawia na]

Podrzucisz => Piersi idą
Weksle => seksie

20 lipca 2011

Włosi i ich angielski

Znacie zapewne opowieść o Włochu, który postanowił skorzystać ze swojej zanjomości języka angielskiego na Malcie. Dla tych, co jeszcze nie mieli okazji tego słyszeć, lub mieliby ochotę sobie przypomnieć, to proszę:uprzejmie:

 

A teraz dorzucę coś od siebie. Otóż wczoraj spotkałem w zwykłym spożywczym sklepie Włocha, który zagadnął mnie znanym „Do you speak English?”. Biorąc pod uwagę, jak ciężko ostatnio nad angielskim pracuję z ochotę odrzekłem „Of course! Go on!”. Włoch ucieszył się i od razu przeszedł do rzeczy: „I want sandwich. With chicken.”. Ponieważ przed chwilą rozmawiałem ze sprzedawcą, to wiedziałem już jaka kanapka jest z czym, więc od razu odrzekłem „This one is with chicken!”. Na co Włoch natychmiast odparł kręcąc głową
- No, no, no, no, no… With chicken!
- Yes, I understand you, this one is with chicken.
- No, no, no, no, no… With chicken! - odpowiedział dokładnie tak samo jak poprzednio.
- That’s ok., this sandwich is with chicken, you can take this one.
- No, no, no, no, no… With chicken! – odpowiedział Włoch jak nakręcony.
- Sandwich with chicken, right?
 - Yes, with chicken.
 - So this one is with chicken – odparłem już nieco poirytowany.
I wtedy wszedł do rozmowy jakiś znajomy tego włocha i jak gdyby nigdy nic dorzucił:
- Jemu chodzi o to aby kanapka była BEZ kurczaka.

Zagotowało się we mnie i od razu rzuciłem:
- So you want WITH chicken or WITHOUT??? 
W odpowiedzi usłyszałem już tylko:
 - Yes, yes, thank you…

19 lipca 2011

Wynik testu osobowości

Skusiłem się na test swojej osobości - tak w ramach poznania siebie samego, swoich oczekiwań wobec innych i usposobienia (może też aby się przekonać, że nie jestem tak zły jak mnie ocenia jedna z osób). W pierwszej chwili wynik mnie zachwycił ale chwilę potem zachwyt opadł - zdałem sobie sprawę, że to jestem właśnie ja - taki byłem, taki jestem i pewnie już taki będę. Czyli nic nowego - jedynie przypomnienie, że ma swoją osobowość i nie należy ona do negatywnych...
Właściwie sympatycznie się czyta ten wynik, więc i w ramach poznawania siebie samego pozwolę także Wam poznać mnie - nieco bliżej niż zwykłem to robić :)

Orientacja życiowa - interpretacja

Starasz się postrzegać otaczający świat w sposób realistyczny. Uważasz, że kij ma zawsze dwa końce i warto być świadomym zarówno pozytywnych, jak i negatywnych aspektów danej sytuacji. Dlatego bardzo analitycznie podchodzisz do rzeczywistości rozważając prawdopodobieństwo osiągnięcia sukcesu. Dopóki nie masz przekonania, że coś ma większe szanse na sukces niż na porażkę starasz się nie mieć żadnych oczekiwań. Wierzysz w optymizm, ale tylko poparty racjonalnymi przesłankami. Jeśli Twoje przewidywania zawodzą, starasz się dociec, co było wynikiem niepowodzenia poszukując przyczyn zarówno na zewnątrz, jak i w sobie. O ile realistyczne podejście do życia z pewnością jest cenne w wielu sytuacjach (pozwala Ci oszacować wysiłek, jaki musisz włożyć, aby osiągnąć sukces) pewna doza optymizmu w naszym życiu jest bardzo ważna. Pozytywne myślenie dodaje energii i zachęca do działania. Warto czasem pozwolić się ponieść pozytywnym emocjom wierząc, że coś się uda.

Słowa, które najlepiej Cię opisują

  • Realista
  • Analityk
  • Racjonalista

Skrupulatność

Dążysz do tego, aby Twoje życie było uporządkowane. Kiedy do czegoś się zobowiązujesz, dołożysz wszelkich starań, aby to wykonać. Nie jesteś jednak niewolnikiem swoich planów. Wiesz, że czasem trzeba odpuścić, gdyż nie da się zrobić wszystkiego. Dlatego też unikasz drobiazgowego planowania, wiesz, że zazwyczaj i tak będzie trzeba wprowadzić pewne zmiany. Nie zawsze udaje Ci się mieć wszystko pod kontrolą, ale też nie dążysz do tego. Uważasz, że odrobina bałaganu jeszcze nikomu nie wyrządziła krzywdy, a czasem lepiej jest odpuścić pilnowanie porządku i skoncentrować się na priorytetach. Z tego też względu posiadasz cenną umiejętność bycia elastycznym. Potrafisz odnaleźć się zarówno w środowisku ustrukturalizowanym, jak i nieuporządkowanym. Jednak na dłuższą metę zarówno pedanteria, jak i totalny chaos będą dla Ciebie męczące.

Słowa, które najlepiej Cię opisują

  • Elastyczny
  • Niewymuszony
  • Rzetelny

Poszukiwanie nowych doświadczeń

Twoja skłonność do ryzyka i poszukiwania nowych doświadczeń jest umiarkowana. Chętnie angażujesz się w nowe inicjatywy, od czasu do czasu lubisz niespodzianki oraz spontaniczne pomysły. Dodają Ci one energii oraz stanowią miłe urozmaicenie codzienności. Jednak zdecydowanie nie jesteś zwolennikiem ciągłego poszukiwania ryzyka. Zwykle starasz się działać w sposób przemyślany. Nie znaczy to, że nie ma w Twoim życiu miejsca na odrobinę szaleństwa. Wprost przeciwnie, od czasu do czasu z przyjemnością zrobisz coś nieprzewidywalnego, impulsywnego, nie myśląc o konsekwencjach. Uważasz, że ryzyko jest w życiu potrzebne, o ile tylko dawkujemy je z umiarem.

Słowa, które najlepiej Cię opisują

  • Ciekawy świata
  • Rozsądny
  • Pomysłowy

Potrzeba bliskości

Jesteś osobą, która ceni zarówno niezależność w związku, jaki i zespolenie z drugą osobą. W relacji starasz się wyważyć znaczenie tych dwóch elementów – jak być z drugą osobą pozostając przy tym sobą. Angażując się w związek pragniesz poznać jak najlepiej partnera, na początku spędzacie tylko we dwójkę bardzo dużo czasu, wiele rzeczy robicie razem. Szanujesz potrzeby partnerki, starasz się je uwzględniać w tworzeniu swoich planów. Jesteś w stanie zrezygnować z atrakcyjnej imprezy, jeśli czujesz, że partner potrzebuje Cię w tym momencie. Jednak nie pozwalasz, aby bycie z związku sprawiło, że musisz całkowicie zaniechać swojego dotychczasowego stylu życia. Poszukujesz kompromisów, dzięki temu jesteś w stanie wygospodarować czas na spotkania z kumplami albo dodatkowe zajęcia nie zaniedbując przy okazji partnerki.

Słowa, które najlepiej Cię opisują

  • Kompromisowy
  • Ugodowy
  • Poszukujący równowagi

Styl komunikacji

Jesteś osobą bardzo rozmowną i wygadaną. Potrafisz mówić niemalże na każdy temat i uwielbiasz to robić. Ludzie zazwyczaj Cię słuchają, gdyż nie masz problemu z wyrażeniem swoich myśli, robisz to w sposób dynamiczny, barwny i interesujący. Jednak będąc pochłoniętym swoimi opowieściami często zapominasz o słuchaniu innych. Zdarza się, że nie pamiętasz, co inne osoby mówiły, gdyż tak jesteś zaabsorbowany tym, co sama masz powiedzieć. Nawet, jeśli koncentrujesz się na słuchaniu innej osoby zazwyczaj trudno wytrwać Ci do końca wypowiedzi nie dodając swoich „pięciu groszy” albo nie przerywając swoimi radami. Kiedy rozmawiasz z osobą, która spokojniej i mniej energicznie wyraża swoje zdanie często ją dominujesz i nie dajesz dojść do słowa. Umiejętność słuchania jest sztuką. Warto nad nią popracować.

Słowa, które najlepiej Cię opisują

  • Wygadany
  • Elokwentny
  • Otwarty

Emocjonalność

Potrafisz kontrolować ekspresję swoich emocji. Kiedy masz ochotę, dzielisz się z otoczeniem swoimi radościami albo smutkami, ale potrafisz również zachować zimną krew w sytuacji, kiedy nie chcesz pokazać, co w danym momencie czujesz. Wiesz, że emocje zazwyczaj warto trzymać na wodzy, aby potem nie żałować impulsywnego zachowania. Jedynie czasem, kiedy doświadczasz silnych przeżyć zdarza Ci się stracić nad nimi kontrolę. Doceniasz rolę ekspresji uczuć jako cennego narzędzia komunikacji z ludźmi. Starasz się wykorzystywać emocje, aby lepiej porozumiewać się z otoczeniem. Łatwo je odczytujesz obserwując ekspresję i zachowanie innych ludzi, dlatego potrafisz zbudować płaszczyznę porozumienia z osobami o różnym stopniu ekspresji emocjonalnej.

Słowa, które najlepiej Cię opisują

  • Zrównoważony
  • Stonowany
  • Samoświadomy

Potrzeba kontaktów interpersonalnych

Twoja potrzeba kontaktów towarzyskich jest umiarkowana. Chętnie spotykasz się ze znajomymi, ale potrafisz też zrelaksować się ciesząc się chwilą samotności. Lubisz prowadzić rozmowy z najbliższymi, spędzać z nimi czas. Z przyjemnością chodzisz na imprezy i przyjęcia. Jednak pusty dom nie napawa Cię przerażeniem, potrafisz wykorzystać dla siebie chwilę samotności słuchając muzyki albo delektując się ulubioną lekturą. Życie towarzyskie jest dla Ciebie ważne, ale nie podporządkowujesz jemu wszystkich swoich planów. Wolisz pielęgnować posiadane przyjaźnie niż nawiązywać nowe znajomości. Twoje wyważone podejście do życia towarzyskiego sprawia, że dobrze dogadujesz się zarówno z osobami spokojnymi, nie przepadającymi za imprezami, jak i duszami towarzystwa. Ze wszystkimi odnajdujesz wspólną płaszczyznę porozumienia.

Słowa, które najlepiej Cię opisują

  • Kontaktowy
  • Otwarty
  • Umiarkowanie towarzyski

Relacje z ludźmi

W relacjach z ludźmi zależnie od sytuacji zachowujesz się albo w sposób w uległy, albo dominujący. W dyskusjach masz swoje zdanie, ale nie obstajesz przy nim uporczywie. W kontaktach z innymi lubisz, jak wszystko idzie po Twojej myśli, ale nie jest to najważniejsze. Bardziej zależy Ci na szczerej akceptacji Twoich pomysłów niż przekonywaniu do nich za wszelką cenę. Kiedy trzeba potrafisz przewodzić grupie oraz sprawnie zarządzać zespołem, ale nie będziesz uporczywie do tego dążyć. Preferujesz partnerskie układy w kontaktach z ludźmi – nie lubisz, kiedy ktoś narzuca Ci swoje zdanie, wolisz jasno ustalone zasady współpracy. Sama również starasz się w ten sposób traktować innych. Dlatego uważasz, że za całokształt związku w równym stopniu odpowiadają obie strony, współpracując ze sobą na wszystkich płaszczyznach.

Słowa, które najlepiej Cię opisują

  • Demokratyczny
  • Współpracujący
  • Partnerski


16 lipca 2011

Wampirowskie klimaty...

Każdy z nas jest wyjątkowy – zapominamy o tym dzięki tym, których uważamy za bliskich – to oni wiodą prym w tym aby zdyskredytować Twoją wartość i poczucie własnej godności… czyż to nie błędne koło??? Wręcz przerażające… W ramach więc szukania własnej wyjątkowości, tudzież jej potwierdzenia poszedłem dziś oddać krew – tym razem pełną (z ostatnio przez kilka lat dawałem płytki na separatorze). Samo oddanie może nie jest już dla mnie jakimś nadzwyczajnym aktem, choć chciałbym aby przynajmniej przez ten jeden dzień tak było traktowane – przynajmniej przez obsługę i znajomych… Ale nie w tym rzecz. Otóż posiadam grupę krwi AB Rh-, co samo w sobie stanowi o wyjątkowości: częstość występowania tej grupy krwi to zaledwie 1% całej populacji Ziemi. O! A to już jest coś! (dla ciekawostki: wszystkie grupy z Rh- to zaledwie 15% populacji!). Jak na początek szukania wyjątkowości to powinno wystarczyć :)



PS. Wiem, że od dłuższego czasu się nie odzywam – jak łatwo się domyśleć: problemy rodzinne (lub mówiąc nieco bardziej otwarcie: problemy z żoną). Ciągle mam status nieokreślony a ilość sił, które pozostały jest tak znikomy, że wolałbym się teraz za mocno nie wylewać… wrócę tu jednak z pełną mocą i z pewnością wkrótce – stanę wtedy na równe nogi i krzyknę całemu światu prosto w twarz to co tak ciągle tłumię w sobie, z czym toczę nierówną walkę, z czym żyć po prostu się nie da… powstanę z popiołu zwęglonych emocji i uniosę wysoko głowę, aby móc znowu zobaczyć, że jest jeszcze wiele wokół mnie, wiele dobrego, które może mi się przytrafić, wiele pozytywnych emocji, na które tak długo czekam… wrócę wkrótce – dziękuję za Waszą obecność…

4 kwietnia 2011

Nowe życie? Raczej pobudka!

Właściwie miałem znowu długo nie pisać, tarzając się w swoim bólu i życiowym niespełnieniu, poczuciu beznadziei i pokrzywdzenia, w przekonaniu o braku celowości dalszego wzmagania się z "brudami" tego świata a nawet rozmyślaniu czy warto tak dalej? Apatia, która mnie już ogarnęła do na dobre jest efektem walki o siebie oraz nieskuteczności walki o całą resztę - apatia jednak też jest niebezpieczna i nie przynosi rozwiązania a jedynie wpycha w pułapki, z których ciężko się później wydostać, z których często już nie chcemy wychodzić, bo rozciągnięcie wnyk też boli...

Wiedzony chwilowym nadmiarem czasu (ostatnio czas jest dla mnie mało konkretnym pojęciem) błądziłem sprawdzając co się dzieje u innych, niegdyś często odwiedzanych "blog-mates". Wstrząsnęło mnie przede wszystkim to, że każdy z nich boryka sie z problemami - nie rzadko większymi i poważniejszymi (bo nieodwracalnymi!). Ku mojemu zaskoczeniu nie pogłebiły mojego stanu - przeciwnie! Odezwała się jedna z naszych cech ludzkich: empatia. Zrozumiałem, że żyjemy przecież dla innych - nie dla siebie. Wprawdzie nie zawsze spotykamy się z wdzięcznością a czasami wręcz ze złą wolą, ale przecież nie chodzi o rachunkowość działań, dobroci, pomocy?... Wygląda na to, że mam jeszcze trochę czasu na rozmyślanie o tym, jako, że jedne z cytatów przywrócił mi sił i otworzył nieco oczy. Cytat "wykradziony" z bloga "http://hurghada35.bloog.pl/":
Nie umiem odkładać niczego na później , tym bardziej teraz gdy mam świadomość , że ,,później" czasem nie nadchodzi

31 marca 2011

Przyjaźń

Dawno nie pisałem - czego to efekt, to nawet nie wiem, czy powinienem pisać... z drugiej strony uświadomiono mnie, że to całkiem normalne, jeśli nie powszechne wręcz zjawisko: czyli problemy małżeńskie. Szczerze mówiąc jest kompletnie wyczerpany i nie wiele mi sił zostało, choć na razie nie poddaję się...
W między czasie jednak trafiam na całkiem zjawiskowe tematy i opracowania, w tym także wywiady z ciekawymi ludźmi. Ostatnio trafiłem na wywiad z panem prof. Cezarym Wodzińskim. Przedstawiam kilka najciekawszych fragmentów myśli - mnie powaliły, więc jest szansa, że przyda się także komuś z Was. Oto one:


Myśle że przyjaźn to taki dziwny rodzaj „samotności" we dwoje.


A niby skąd czerpię tę pewność, co jest dobrem dla mojego przyjaciela? I po co mi ta wiedza? Żeby się wywyzszyć czyimś kosztem?

 Na przyjacielu nie mozna się zawieść. Gdy przychodzi moment zawodu, przyjaciela już nie ma, przyjaźń się kończy. Niezawodność jest sercem przyjażni, choć nie oznacza to żadnego pisanego czy niepisanego zobowiązania. Zawał serca w przyjażni kończy się rozejściem.

 Przyjaźń nie jest dana raz na zawsze, nie ma jednej gwarancji, ze będzie trwała wiecznie. Może się nagle skończyć, nawet bez powodu. Brak gwarancji, ryzyko niepewności są nieuchronnie wpisane w przyjaźń.

 Spór bywa w przyjażni częstym i mile witanym gościem. Tyle że nie jest to rozgrywka między ego i alter ego. To nie jest pojedynek ani walka z innym. Stawką w sporze przyjaciół nie jest wygrana jednej czy drugiej strony, nie jest nią nawet przekonanie drugiego o jakichś domniemanych własnych racjach. To w ogóle nie jest konfrontacja między stronami, lecz spór o „coś". Próba wspólnego dochodzema — niekiedy na drodze negocjacji i wzajemnych ustępstw — tego, co dla nas ważne i najważniejsze. „Prawda rodzi się we dwoje" — mawiał Nietzsche, nie ma dogodniejszych warunków dla tego porodu niż towarzystwo przyjaciół

 Niepodobna wyobrazić sobie miłości, która nie jest prawdziwą przyjaźnią.

 Wspólne milczenie w przyjaźni jest bardzo ważne. Mówienie wymaga nieustannego rytmicznego oddychania, a gdy przychodzi niezwykle chwila, trzeba wstrzymać oddech. Tak, zeby jej nie zagadać. Żeby jej nie spłoszyć.

 Do czego właściwie potrzebny jest nam przyjaciel?
— Do niczego. Przyjaźń nie jest wspólnotą potrzeb, nie służy zaspokajaniu czegokolwiek. Tak jak nie kalkuluje, tak też niczemu nie służy.

 Po co sie przyjaźnić?
- Tak jak przyjaźń niczemu nie służy tak też nie ma żadnego określonego czy choćby mglistego celu. Pa prostu jest i pozwala być. A ryzyko? Tkwi pewnie we właściwej przyjaźni otwartości. Jeżeli przystaję na tę otwartość, oznacza to, że gotów jestem na odmianę. Dar przyjaźni pozwala się odmieniać, być innym, niż się jest. W przyjażni ryzykuję więc własną niewzruszoną tożsamość, pozwalam sobie nie tylko być z innym, ale i być innym. Przyjażń otwiera szeroko okna i drzwi mojego świata.
 
Wolność od oceniania to jedna z najbardziej urodziwych stron przyjaźni. Żyjemy w świecie pełnym ocen. Co za ulga znaleźć się w takim ustronnym miejscu bez ocen! Świat rządzony przez ducha przyjaźni obywa się bez ocen, więcej — wystrzega się ich jak zarazy, podejrzewając słusznie, że mogą tu tylko szkodzić, a nawet wyznaczać kres przyjaźni.

 Przyjaźń wystrzega się symetrii i handlowej ekwiwalencji. Polega na afirmacji i ufności a nie na oczekiwaniu, że otrzyma się tyle, ile się da. To osobliwa wymiana, która nie liczy się z oczekiwaniami. W ogóle nie liczy i nie liczy się z niczym. Nie rachuje, nie posługuje się kalkulatorem. Jest szczęśliwym podarunkiem, który nie ma ani ceny, ani ciężaru, jaki można by zważyć i oszacować.

 Nie ma sensu pytać, kto ile poświęca w przyjaźni. To tak jakby pytać, ile wart jest uśmiech albo jaki jest ciężar właściwy pocałunku.

 Kluczem do zrozumienia fenomenu przyjaźni jest formuła „pozwolić być". Najważniejszym gestem, jaki się wykonuje wobec drugiego człowieka, jest pozwolenie mu na bycie takim, jakim jest. Ale żeby to się stało, trzeba najpierw otworzyć się na drugiego, a potem absolutnie i ostatecznie go zaakceptować. Takim, jaki jest i jaki może być.

 Przyjaźń jest gorąca. Pragnie pełnego zaangażowania. Przede wszystkim zaś niczego nie wyłącza, z niczego nie rezygnuje — pragnie żaru i chuchania w żar.

 Przyjaźń zakłada, że "ja" ustępuje — że się wycofuje z gry, zawstydzone swoją potrzebą bycia na pierwszym planie, wolą dominacji. Stoi sobie z boku i co najwyżej przygląda się zdziwione.
Przyjaźń nie rozgrywa stę między,ja" i „ty" lecz „pomiędzy", które powstaje wtedy, gdy oba "ja" rezygnują ze swoich egoistycznych pretensji i ustępują sobie miejsca. Przyjaźń potrzebuje paradoksalnego dystansu — dystansu, który zbliża. Jak gdyby między "ja" i "ty" które oddają się przyjaźni, wkraczał ktoś trzeci, który nas przyjaciół przekracza, jest czymś więcej niż my, przewyższa prostą sumę "ja" plus „ty". Taki duch czy — może lepiej nazwać go z grecka: daimon przyjażni.

 Przyjaźń należy do istot płochliwych i dyskretnych. Próżno szukać jej definicji. Lepiej się przyjaźnić, niż ją definiować

7 stycznia 2011

Cytat na Nowy Rok II

Trafiłem na fantastyczny cytat - jakże mi bliski ostatnio:
Kto chce – szuka sposobu, kto nie chce – szuka powodu