Uch! Ten bieg był nie lada wyzwaniem! Rehabilitantka poleciła mi zacząć biegać tak normalnie jak to możliwe. Zaproponowała następujący program:
- wtorek: 6km
- czwartek: 6km
- sobota: 10km
- niedziela: 10km
To dość odważne, ale co to dla mnie, pomyślałem. Trzy kilometry w zasadzie robię bez problemu, więc szóstkę też jakoś zrobię. Ten bieg jednak nieco mnie zgubił. Skupiłem się na tzw. zagrabianiu nogami, co wygenerowało bardzo szybkie tempo jak na moją przerwę w bieganiu. Średnie tempo na dystansie 6km wyszło 5:45! Ledwo dobiegłem ostatni kilometr. Chyba muszę mocniej korzystać z tego mojego pulsometru, bo inaczej zamęczę się nie wiedząc kiedy.
A staw skokowy? A to jest ciekawostka, której do końca nie rozumiem. Bo im dłużej biegam, tym mniej mnie staw skokowy boli. Tak jakby bieg dokonywał pewnego rodzaju masarzu. Muszę o to podpytać, o co w tym wszystkich chodzi. Po treningu noga niestety już znowu boli, więc tak naprawdę to dość nowa dla mnie sytuacja.
Po biegu najbardziej bolą mnie biodra. Ale to najmniejszy problem. Przed skręceniem stawu skokowego borykałem się z czymś co się nazywa zespół pasma biodrowo-piszczelowego. Uważni czytelnicy na pewno pamiętają, że unieruchamiało mnie z reguły przy okazji 4-tego kilometra. Teraz zrobiłem 6km i nic! Po prostu super! Oczywiście trening biegacki poprzedziłem prawie godzinną rozgrzewką ze szczególnym uwzględnieniem tegoż, wspomnianego pasma. Na razie więc jest ok. Zobaczymy co będzie dalej. Na razie muszę powalczyć z zakwasami :)))
Nie ma to jak uczcić 1-go maja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz