W sobotę wybrałem się na swoją wielką pierwszą wyprawę. Całkowita trasa wyniosła 55 km. Oczywiście przygotowania zacząłem dzień wcześniej: od przeglądu roweru i czyszczenia łańcucha. To drugie wyszło dość słabo – nie wyczyściłem nadmiaru smaru. Przez to miałem już po pierwszych kilometrach „kilogramy” piasku na łańcuchu, który trzeszczał niemiłosiernie! Kolejne czyszczeni e łańcucha mam więc zapewnione jeszcze raz w tym tygodniu :).
Już od 3 tygodni planowałem podbój tej trasy. Wydawała się całkiem ciekawa a do tego w zasięgu moich nóg. W końcu taki dystans miałem zrobić po raz pierwszy – to duże wyzwanie, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę kontuzję, z której się „wylizuję”. Tydzień temu pogoda po prostu nie dopisała, więc padło na tę sobotę.
Na tę wyprawę próbowałem wyciągnąć kogoś do towarzystwa, ale ostatecznie nikt nie potwierdził obecności, więc ruszyłem sam – może to i lepiej, bo mogę narzucać nieco większe tempo niż jest to możliwe w grupie.
Przygodę zacząłem o 5:30 rano ruszyłem na spotkanie słońca. Początek był mało interesujący: ul. Modlińska, oczyszczalnia ścieków, mało wygodne przejście przez tory kolejowe (wprawdzie po drodze jest kawałek lasku, ale jest tak mały, że można go wręcz nie zauważyć (no może troszkę przesadzam).
Tu warto wtrącić dość pomysłowego kierowcę, który postanowił zaparkować na samym środku drogi – w końcu jest to tylko zjazd do Selgrosa. Zajął więc kolejkę i (najpewniej) poszedł spać (fotka w galerii):
Od Wycieczka rowerowa (kwiecień 2008) |
Potem chwilę pomiędzy zabudowaniami i wpadam w lasek nieco dłuższy. Widywałem już tam samochody, ale nie wiem jak one sobie tam radzą – nawet ja rowerem miałem problemy z przejechaniem po tych dołach. Tu nadmiar piasku z łańcucha dawał już tak do wiwatu, że mało nie zawróciłem z trasy (przestał po ok. 20 km).
Wyjazd z lasku, przejazd przez Grabinę, przez Brzezinę i do lasów Puszczy Słupeckiej. No i tu zaczęło się to na co czekałem – prawdziwa natura. No może z małym wyjątkiem: z lewej ktoś zrobił sobie wysypisko śmieci a po prawej dwa zabytkowe dęby – to budzi dziwne odczucia…
Od Wycieczka rowerowa (kwiecień 2008) |
Nie mniej jednak z tego miejsca jest już tylko piękniej. Coraz ładniejsza szata puszczy, ścieżki, drzewa, rzeczki, kanałki a nawet dziki i sarny! Sielanka trwała do mniej więcej 16 km. Tam stanąłem przed nowym wyzwaniem: błota bagienno-pochodne (widać na fotkach w albumie).
Tak, takie błota miałem przez dobrych kilka kilometrów. Wielokrotnie musiałem schodzić z roweru aby to jakoś obok błota przetransportować. Ale jazda za to stawała się dużo ciekawsza! Na nudę nie mogłem narzekać a przy tym frajdę miałem wspaniałą.
Potem dojechałem do Gaju Dębowego (nadal w puszczy). Tam tyle zabytkowych dębów, co komarów – było na co popatrzeć, bo duża ich część pamięta bardzo dawne czasy.
Najcięższą jednak przeprawę miałem na drodze prowadzącej do wydmy (ok. 20-21 km). Można było wprawdzie ominąć wydmę, ale interesowało mnie dużo wyzwanie – tym razem się nie zawiodłem. Jeszcze ładny kilometr przed wydmą była droga wysypana dużą ilością piasku. Próbowałem po nim jechać, ale koła grzęzły tak potwornie, że nawet prowadzenie roweru sprawiało dużo trudu. Na wydmę też prowadziła tak piaszczysta droga. To kosztowało mnie bardzo wiele sił! Za wydmą została już tylko satysfakcja :).
Od Wycieczka rowerowa (kwiecień 2008) |
Po tych krosowych przygodach w końcu trasa nabrała trochę normalności. Wprawdzie gdzie niegdzie spotykałem jeszcze skupiska piasku, które mnie zrzucały z roweru, ale to nie było już tak irytujące :). Mogłem więc nieco odpocząć – tak mi się wydawało. Wydawało, bo dość szybko wjechałem na tzw. Horowe Bagna. Tam znowu zaczęły się błota, wąskie drogi zarośnięte jarzynami i innymi badylami oraz masa komarów, która była gotowa pożreć ciebie w całości jak tylko na chwilę się zatrzymasz.
Najciekawsze jednak mnie dopiero czekało. Czyli tak zwany (prawdziwy) KROS. Zagapiłem się i zjechałem z trasy (tej wyznaczanej przez Pascala) i udałem się właśnie na zielony szlak krosowy. Na początku mi się podobało i stwierdziłem, że KROS nie jest taki straszny jak go malują. Po 300 metrach kluczenia między drzewami przekonałem się jednak na własnej skórze „co autor miał na myśli”: ostre podejście na wydmę, między drzewami i korzeniami, z wyjątkowo nieregularną fakturą podłoża (wyjątkowo skorodowane) – słowem „Hardcore”! Ale zdobycie tej wydmy raduje bez reszty!
Radości jednak swoje trzeba było nadrobić – przecież zjechałem ze szlaku. Od tej pory to już w zasadzie jazda polegała na zasadzie „powrót do domu” Już wszystkie drogi albo asfaltowe albo gruntowe, utwardzone. Było jeszcze kilka ładnych widoczków a co ważniejsze nadal z dala od gwaru miejskiego. Czuć już było, że jest trasy koniec.
Trasa jest urocza. Warto się tyle napedałować, aby to wszystko doświadczyć, poczuć i zobaczyć. Co więcej! Następny wypad także będzie tą trasą - bardzo mi się spodobała! Polecam także innym!
A tu dołączam plan trasy a w albumach fotki z wyprawy:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz