=== Robsik's Blog on WordPress ===

24 maja 2008

Rowerowanie - tym razem samotne

Wstałem o 3:45. Wiem, wiem – wielu myśli, że upadłem na głowę. Ale to ma swoje zalety i to duże. Wyjeżdżam wcześnie ,dziś dla przykładu o 4:40, pokonuję tak jak dziś odkładnie 50 km i o 8:30 jestem już w domu. A w domu cała rodzina jeszcze w betach! Cóż za uczucie! Mówię Wam! Dzika satysfakcja – oni jeszcze nie wstali, a ja już zwiedziłem połowę świata. I nie to, że się jakoś strasznie śpieszyłem – podczas jazdy udało mi się jeszcze zrobić prawie 50 zdjęć, zrobić dwie przerwy na posiłki i kilka krótszych na „wodopój”. Dziś podszedłem do trasy nr 1 z przewodnika Pascala. Trasa zakładała przeprawę przez Wisłę przy pomocy promu. Jednak nie udało mi się ustalić, czy prom kursuje czy nie. Zresztą większego znaczenia to nie miało, bo o tej porze i tak by nie kursował. Założenie było więc takie, że nadrobię drogi o jakieś 20km względem planowej trasy. To nie był problem, bo z trasy 30 km robiła się taka nieco solidniejsza: 50km – to było na rękę :) Pierwsza moja przygoda zaczęła się dość wcześnie bo na ok. 4 kilometrze: zwalone drzewo, które blokowało nie tylko przejazd wałem wiślanym, ale nawet przejście! Musiałem więc zrobić małe kółeczko. Zaraz potem, wjeżdżając na tereny EW, zobaczyłem lisa na drodze. W pierwszej chwili się zawahałem, bo był bardzo blisko zabudowań ludzkich i przeszło mi przez głowę, że może być wściekły. Na szczęście na mój widok uciekł w zarośla, przekreślając tym samym wysiłek włożony w polowanie na młodą kuropatwę. I tak pewnie dużej straty nie poniósł, bo kuropatw widziałem w tym terenie całe mnóstwo. Ciekawostką było to, że o tej godzinie nie zauważyłem ani jednego psa, wyprowadzonego przez swojego pana. Czyżby tarchomińskie psy cierpiały z powodu lenistwa swoich panów? Pierwszego człowieka spotkałem dopiero na ok. 7 km – szedł do pracy z teczką pełną nie wiadomo czego – może kanapek? Drugiego spotkałem dopiero pod mostem Grota. Ten z kolei wyglądał jakby wczoraj miał do czynienia z Wolandem i nie do końca wiedział gdzie jest i co tu robi… Kolejnego spotkałem na 10 km – ciekawe, że wychodził z ogródków działkowych – czyżby coś przespał? Na kolejnym kilometrze gwardia bezpańskich i agresywnych psów. Nie bardzo wiedziałem jak sobie z nimi poradzić, a wracać już mi się nie chciało, aby pojechać Jagielońską. Co gorsze nie byłem w stanie znaleźć żadnego kamienia, aby je nastraszyć. Postanowiłem, że się rozpędzę i przejadę tak szybko obok nich jak to możliwe (problemem była tylko nawierzchnia: płyty betonowe, ułożone dość nędznie). Na wysokości psów strach ze złością się już tak zmieszał, że gdy zobaczyłem, że psy rzucają się w pogoń za moimi nogami, nie wiadomo dlaczego wyciągnąłem rękę do nich robiąc z palców pistolet i celując do nich. I ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że to ich wystarczająco skutecznie wystraszyło i w mgnieniu oka się wycofały na ogródki działkowe. Szok… Kolejna niespodzianka czekała na mnie na Placu Zamkowym – stało tam całe stado misiów pomalowanych tak bajecznie, że spędziłem tak dłuższą chwilę na fotografowaniu. Umieszczam kilka tych fotek w galerii – polecam! A potem opustoszałe całkowicie Stare Miasto i Nowe Miasto – normalnie jak w filmie „Ja Legenda”. Niezwykły widok – znałem to miejsca zawsze jako zaludnione lub przeludnione. Jeśli ktoś chce popatrzeć to odsyłam do galerii :))) Przy Cytadeli nieco się pogubiłem. Pojechałem z prawej strony, zamiast z lewej. Okazało się, że po prawej też jest na co popatrzeć, więc ostatecznie wyszło na plus :) Później było już tylko przepięknie: Kępa potocka – kolorowa, zielona, piękna i cicha, później Las Bielański – wyjątkowo ciemny przy tej pogodzie, ale niezwykle klimatyczny i urodziwy, z przepiękną ścieżką wzdłuż skarpy z widokiem na Wisłostradę (dobrze jest patrzeć na samochody z góry :)) a następnie Młociny – tego nie trzeba reklamować, można już tylko potwierdzić, że miejsce to jest po prostu pełne naturalnej magii. Do miejsca przeprawy jednak już nie dojechałem. Mniej więcej 500m od mojego celu napotkałem na zaoraną drogę i napis „Teren Prywatny”. Prom więc chyba rzeczywiście nie kursuje. Ale dla mnie to nic strasznego – w końcu mogłem jeszcze raz przejechać przez najpiękniejsze rejony dzisiejszej wycieczki! Tak też i zrobiłem, delektując się ponownie krainami szczęścia. Było już po 7:00 – zacząłem więc nawet napotykać biegaczy – ach! Tam rzeczywiście pięknie się biega. Ale na tempo biegających spontanicznie to jeszcze za cienka jest moja noga – jeszcze muszę poczekać. Jutro mam kolejne wybieganie – ale znowu na Tarchominie…

I trasa przejazdu:

Brak komentarzy: