Koniec tygodnia a mało nie położył mnie do łóżka. No w zasadzie to mnie położył, ale może od początku. Piątek: przeszło 15 godzin pracy a potem w sobotę kontynuacja – kilka godzin. Popołudniu padam na twarz i 3 godziny pięknego dnia odsypiam w łóżku. Wieczorem nie mam siły już na bieganie – choroba dziecka doskonale dezorganizuje wszelkie plany… A dziś? Zmusiłem się, aby pojeździć dziś rowerem. Zmusiłem, bo cała rodziną położyliśmy się tuż przed 1:00 w nocy, zmiana czasu – oczywiście na niekorzyść. 3 razy wstawałem z łóżka, aż w końcu ruszyłem. Zrobiłem 35km, robiąc jedną jedyną fotkę (poniżej) a po powrocie uderza coś mnie w głowę i ponad 2 godziny leżę z bólem głowy, licząc na to, że za chwilę przejdzie – ostatecznie biorę proszka… Potem dyżur z chorym dzieckiem. Wprawdzie usypia i zajmuję się czymś, czym nie zajmowałem się przeszło 20 lat: sklejanie Małego Modelarza. Na pierwszy ogień wziąłem helikopter, na którym mi nie zależy, aby znowu rozćwiczyć swoje spracowane ręce :))). Podziwiać zdecydowanie nie ma co, ale jeśli ktoś chce śledzić postępy to przedstawiam link do albumu: http://picasaweb.google.com/robsiki/MaYModelarzHelikopter# Tak więc z weekendowego biegania nici…
Od Moje fascynacje |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz