=== Robsik's Blog on WordPress ===

26 stycznia 2008

Prawdziwy lekarz, prawdziwa kontuzja!

No i minął kolejny dzień kontuzji, która zaczyna mi się dłużyć jak guma do żucia. Jednak był to bardzo szczególny dzień – dzień oświecenia. Czekałem na niego jak skazaniec na wyrok, a moje przeczucia nie dawały mi spokoju… Niestety znowu moja piep…na intuicja miała rację – jak ja tego nie lubię! Na 13:00 byłem umówiony u lekarza. Tym razem został polecony mi i choć stawkę ma wyższą, to póki co wysoko oceniam jego fachowość (na tyle co ja się znam i na ile znam tych innych). Za moje pieniądze powiedział więc mi coś czego chyba nie do końca chciałem usłyszeć. Chociaż z drugiej strony wolę prawdę, wolę wiedzieć na czym stoję i jak wygląda w zarysie moja przyszłość. Wszystko to dostałem i teraz muszę to udźwignąć. Skręcenie nogi III-cie stopnia. Z tego co zrozumiałem to ten najwyższy stopień. Ale w sumie trudno się dziwić. Na cztery wiązadła w okolicy kostki dwa mam zerwane, jedno zmiażdżone a jedno nadwyrężone lub nadszarpnięte. Czy mogło być gorzej? Tak, lekarz szybko mnie uświadomił, że mogło być gorzej, chociaż moja sytuacja także nie należy do błahych. Polecił mi się położyć na kozetce i się rozluźnić – no to nie było trudne, ale nie długo cieszyłem się tym rozluźnieniem, bo bardzo szybko wymacał te miejsca, które były w porządku i zaraz przeszedł do tych, które odznaczały się wyjątkowym bólem – czyli te, gdzie znajdowały się uszkodzone wiązadła. Sprawdzał to bardzo sprawnie i szybko i pewnie nawet minuty to nie trwało, ale wystarczyło, abym zalał się potem jak wodą pod prysznicem – nie sądziłem nawet, że ból takie efekty wywołuje. Lekarz chyba też był nieco zdziwiony :) Opaskę usztywniającą, którą kupiłem jako zastępstwo gipsu, mam nosić w dzień i w nocy (tak jak gips) przez najbliższe 6 tygodni – masakra! Wiązadła mają jakieś 70% szansy, że same się odbudują i będzie jak dawniej. Kolejne jakieś 15% (gdyby te 70 nie starczyło) to specjalna rehabilitacja. Jeśli to nie wystarczyłoby to pozostaje wtedy już tylko operacja. Rehabilitacja zapowiada się dłuższa niż myślałem, więc na półmaraton warszawski przyjdę wyłącznie jako kibic, no i może jako fotograf – zobaczy się. O bieganiu jednak będę marzył przez najbliższych kilka miesięcy…. Co za wyrok! Jakby tego było mało, lekarz zapisał mi zastrzyki przeciw-zakrzepicy. Problem w tym, że daje się je w brzuch i ponieważ wyjeżdżam na szkolenie, to chyba czeka mnie samodzielne robienie tych zastrzyków – na samą myśl o tym robi mi się słabo. Dziś dostałem zastrzyk od sąsiadki – jutro jestem już w Kołobrzegu – nie wiem jak ja sobie poradzę… Jest jednak dobry aspekt dnia dzisiejszego. Lekarz przełamał w mojej głowie barierę psychiczną (chyba w formie strachu) i zalecił już obciążanie nogi. Dzięki temu wieczorem powoli doszedłem do samochodu i z powrotem. Nadal z kulami, ale już nie robię sobie siniaków na dłoniach – dużą część ciężaru ciała stawiam na chorą nogę – kule są więc już prawie jako asekuranta. To duży przełom w tej kontuzji! Ostatecznie jestem więc baaardzo zadowolony z wizyty u lekarza. Wiem na czym stoję, jakie mam szansę, jak to wszystko w czasie może być rozłożone itd. Co ważniejsze zostałem potraktowany poważnie – stosownie do powagi kontuzji. Nie to co w państwowej służbie zdrowia, gdzie obsłużono mnie na zasadzie: „krew nie leci, więc proszę następny!”. Mam nadzieję, że ten lekarz wyprowadzi mnie z tego bagna kontuzyjnego…

Brak komentarzy: