Wtorek:
Dzień przywitał nas słońcem, choć nie czystym niebem, tak jak bym tego sobie życzył. Początek jednak wystarczająco dobry, aby chcieć wstać i ruszyć na przejażdżkę Bieszczadzką Kolejką. Niestety pogoda jak w górach: kapryśna i nieprzewidywalna. Kropiło, słońce świeciło, wiało… słowem: w kratkę.
Przejażdżka kolejką w końcu doszła do skutku – dzieci szczęśliwe i zadowolone, porobiły miliony zdjęć (ostatnio to podstawowa forma rozrywki :) ). Nagrałem także hektosekundowe filmy (trzeba będzie zrobić z tego coś krótkiego ;) ) – zresztą nie miałem wyjścia – syn co chwila pytał czy nagrywam, a gdy odpowiedź brzmiała „nie” karcił mnie swoim wzrokiem :))
Przed wejściem do kolejki spotkałem nawet ludzi z „Drużyny Szpiku” z Poznania – całkiem miłe, gdy spotyka się ludzi ze „swojej branży” :). Jak się poznaliśmy? Oczywiście po firmowej koszulce :)
Po tym udaliśmy się do domku, tam chwila spoczynku (czyli wysłanie przelewu za domku(!)) a potem na obiad – kolejna atrakcja bez koleżanki (ostatecznie z bólem serca poprosiłem, aby oddaliła się od naszej trójki – tak aby nie generowała dziwnych sytuacji, które były kompletnie niezrozumiałe dla moich dzieci).
Po obiedzie córka zadecydowała, że chce „na barana” – to pierwszy raz kiedy nie tylko pozwoliła się wziąć „na barana” ale wręcz zażyczyła sobie kategorycznie :))) Dla mnie to był „sukces taty” :)))
Po spoczynku obiadowym ruszyliśmy na nowe wyzwania: jazda konno. Jako, że sprzętu 4x4 nie naprawiono, trzeba było zaproponować dzieciom coś alternatywnego i równie atrakcyjnego – konie były strzałem w dziesiątkę! Na początku syn – jeździł ponad 20 minut, a córa niecierpliwiła się okrutnie. Gdy zaś ona siadła, to rządziła prowadzaczem tak, że aż mi wstyd było :)
Ostatecznie dzieci szczęśliwe i zachwycone – ja odchudziłem znowu portfel, ale raz na rok trzeba zapewnić im maksimum aktywności i różnorodności :)
Po koniach wróciliśmy odpocząć – głównie ja, bo już nie miałem siły po koniach (łaziłem cały czas za nimi i robiłem fotki ;) ). Syn chwilę pokopał, córka poodpoczywała chwilę ze mną a potem ruszyliśmy na kolejną wyprawę – tym razem nieco ryzykowną: nie mając paszportów dla dzieci ruszyliśmy na fragment szlaku po stronie słowackiej.
I tym razem słowackie szlaki nie zawiodły mnie – bardzo ładne, widokowe a także bez błota – dzięki temu mogliśmy odwiedzić jedno ze źródeł a także blisko godzinę pochodzić szlakami Słowacji – fantastycznie spędzony czas! Wróciliśmy już troszkę po 20:00… - dzieci same wskoczyły pod prysznic, szybka kolacja i dzień można uznać za szczęśliwie zakończony :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz