Ależ ten weekend uciekł między palcami. Częściowo za sprawą tego nieszczęsnego sobotniego biegu. Dlaczego nieszczęsnego? Z domu wyjechałem o 10:30 a wróciłem już po 15:00 (!). Dodać należy, że bieg był w parku Skaryszewskim, czyli ok. 30-40 minut drogi od mojego domu. Organizacyjnie impreza więc do bani! Dobrze, że choć trochę znajomych było, to człowiek tak kompletnie nie zamarzł w oczekiwaniu na swój start.
Ale jak już narzekam to może od początku. Był to IV Bieg Wedla.
Biuro zawodów czynne do godziny 11:45 – trzeba więc być nieco wcześniej, aby załapać się na możliwość opłacenia biegu i otrzymanie pakietu startowego. Koszt biegu: 10 PLN. Pakiet startowy składał się z numerka startowego i czterech agrafek – pełen wypas! Przyjrzałem się sponsorom – w sumie na biednych nie trafiło, ale co tam. W końcu chodzi o to aby pobiegać.
Imprez przewidzianych na ten dzień było dość dużo: cztery dystanse biegackie oraz imprezy na orientacje. Bieg A miał określoną godzinę startu. Bieg B (5,41km) także (12:30!). Natomiast bieg C (czyli ten mój dystans: 9km) uzależniony był od zakończenia imprezy na dystansie B (!!!). To już mnie nieco zdziwiło, bo oznacza to pilnowanie swojej imprezy przez bliżej nie określony czas.
Bieg B zaczął się z opóźnieniem ponad 8 minut. Jak pogodę i warunki atmosferyczne to dość dużo. Zwłaszcza dla tych, co cały czas czekali na bieg C. Start był w dziwnym miejscu a gość z megafonem zupełnie niesłyszalny, przez co można było liczyć wyłącznie na efekt stadny: szło się tam, gdzie cała reszta. Na regulamin za bardzo nie można było liczyć (zbyt mało szczegółowo to opisane) a organizatorzy nie zawsze spójnie podawali informacje. Prowadziło to do sytuacji, że ci co chcieli pobiec na 9km bardzo musieli pilnować swojego biegu.
Regulamin mówił, że start biegu C określany jest na godzinę ok. 13:00. W praktyce oznaczało to 13:32! To 2,5 godziny od chwili pobrania pakietu startowego. Jak dla mnie to trochę już za długo było, bo atrakcji na oczekujących, poza kibicowaniem w zasadzie zupełnie nie było. Może innym to nie przeszkadzało, we mnie jednak wzbudziło niesmak.
Kolejny problem, które bardzo szybko doświadczyłem, to bardzo śliska nawierzchnia po której biegliśmy. Organizując taką imprezę (wielo-imprezę) organizatorzy mogli się postarać, aby główna alejka, po której się biegło, było solidnie posypana jakimś piaskiem. Efekt był więc taki, że każdy krok generował nową porcję adrenaliny – wszystko w obawie, że noga ucieknie i zdarzy się nieszczęście. U mnie minął dopiero rok od skręcenia nogi, więc obaw miałem całe 50 minut! I całe 50 minut rozczarowania organizatorami…
Trasa wg mojego polarka miała długość 9,41km. Nawet biorąc pod uwagę błąd urządzenia to wychodzi nadal za dużo. Miało być 9km – dla mnie może większej różnicy nie ma, choć lubię wiedzieć na jaki dystans „idę” jeszcze przed tym przedsięwzięciem.
Na mecie dostałem medal, pudełko ptasiego mleczka i dyplom. Teraz już wiedziałem za co płaciłem te wpisowe :))). Dyplom jednak był in-blanco. Wypisałem więc go wg swojego uznania (w galerii). A medal? Pierwsze i zarazem paskudne wrażenie: to pewnie robiły małe chińskie rączki i do tego wygląda jak plastikowa tandeta. Gdy się bierze do ręki, to od razu wiadomo: to nie jest plastik. Na odwrocie jednak widać jak byk: CHINA. Medal ma ciekawą lustrzaną powłokę, ale mimo to wygląda tandetnie i wygrywa tylko z pseudo-medalem z zeszłorocznej edycji Human Race.
No i na koniec dość dziwny przypadek organizatorski: Gdy ktoś pobiegł na więcej niż jednym dystansie, to przysługiwał mu tylko jeden pakiet, który rozdawali na mecie. Budziło to w wielu osobach duże zdziwienie i zarazem zaskoczenie. Można to było chyba lepiej opisać w regulaminie, aby robić takiej kiszki dopiero na mecie, gdzie każdy chce być jakoś wynagrodzony za włożony trud.
Generalnie więc organizację imprezy oceniam baaardzo nisko. Cieszę się jednak, ze mogłem się spotkać ze znajomymi i pobiegać w ich towarzystwie.
W galerii można już oglądac fotki z biegu (będzie jeszcze ich przybywać).
Od IV Bieg Wedla |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz