=== Robsik's Blog on WordPress ===

21 czerwca 2009

I Legionowska Dycha

Dziś dawno oczekiwany start. Troszkę na wariata lub nazywając rzeczy po imieniu: na amatora. Wczoraj znajomi nas odwiedzili, więc nie wypadało wypić – alkohol, ostatnie dni nie specjalnie się nawadniałem(!) i do tego śniadanie na niecałe półtorej godziny przed biegiem. Do tego wszystkiego doszedł piekielny upał. I niby postronna osoba nie przyznałaby mi racji, ale biegnąć brakowało tylko tlenu a żar słońca lał się i od asfaltu i z nieba. Taki zestaw utrudnień nie zapowiadał dobrego i lekkiego biegania. Postanowiłem więc, że biegnę treningowo. Pierwszą pętlę przebiegłem jakbym już po dyszce. Widząc jednak wodopój od razu mi się lepiej zrobiło. W ustach miałem już kompletnie sucho, usta prawie pękały z suszy, czacha dymiła od upału a serce kołatało jak oszalałe! Napiłem się więc delikatnie, aby mnie to przypadkiem nie położyło tu za punktem pojenia – pomogło tylko na jeden kilometr. Już na 6,5km widziałem gwiazdki w samo południe – przeszedłem do marszu. Po kilkunastu metrach gwiazdy się schowały i miały czekać do nocy. Jednak po następnych 500 metrach znowu je ujrzałem. Niby wystartowałem o 12:00 w południe, ale uparcie nawiedzały mnie jakby już za chwilę miała być 22:00. 20 metrów marszu i znowu ruszyłem. Tym razem poszło nieco lepiej. Do mety marszowałem już tylko raz (choć przez prawie 50 metrów!). Miał być szybki finisz, ale nawet widok mety nie był wstanie we mnie wyzwolić dodatkowych sił. Czułem, że jeśli będę ostro finiszował, to może mi na mecie zabraknąć nie tylko tlenu ale i gruntu pod nogami. Już minutę po przekroczeniu mety wiedziałem, że tym razem miałem rację. W głowę uderzył mnie ból ciśnienia krwi a ręce trzęsły się jak galaretka! To był wyjątkowo trudny start. O wyniku nawet nie mówię, bo się cieszę, że dobiegłem w ogóle. Kolega mnie zapytał „jak noga?”. Cóż innego mogłem mu powiedzieć: „stary! Ja walczyłem o życie, a ty mnie pytasz o nogę???” – to był pierwszy moment po biegu gdy zdobyłem się na uśmiech. Potem grochóweczka, szklanka wody i już było lepiej ze mną, choć nadal czułem się wyczerpany. Ale satysfakcja jest. Kolejny start zaliczony, a dla dzieci przywiozłem dwie koszulki z biegu. Medal mam szansę dostać pocztą (to się jeszcze okaże). W losowaniu trafiłem na tzw. talarka, czyli monetę wybita jako „4 Legiony”. Całkiem sympatyczny pomysł :)

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Zgadza się, upał nie dał możliwości amatorom osiągnąć lepszego wyniku:(

Zapraszam do obejrzenia fotek http://machnas.ubf.pl/viewpage.php?page_id=17

Pozdrawiam Machnaś

robsik pisze...

Fajne fotki - szkoda, że nie zmieściłem sie w jakimś kadrze :)