Długo mnie tu nie było, prawda? Wstyd się przyznać i tłumaczenie zasadniczo nie wchodzi w rachubę. Z drugiej jednak strony kilka słów wyjaśnienia należy wszystkim moim czytelnikom. Otóż można to określić jednym zdaniem: kompletny spadek formy psychicznej z powodu kolejnej kontuzji. Szczęśliwie pojawiło się nowe źródło inspiracji i energii i powoli wstaję na nogi.
A co się działo do tej pory? Znowu pasmo piszczelowo-biodrowe. Oznaczało to dla mnie znowu niezrealizowany półmaraton i niestety spadek formy psychicznej. Przez wakacje straciłem 4 kilogramy, ale w żaden sposób nie pomogło to mojemu bieganiu. Może plan, który podejmuję nie jest najlepszy? W każdym bądź razie znowu jestem w punkcie wyjścia – muszę znowu przemęczyć się przez tę kontuzję i wrócić do treningów w niedalekiej przyszłości.
Przez ten czas w zasadzie zupełnie nie biegałem, a rowerem zrobiłem w sumie może z 15km. Czas leniuchowania…
Wczoraj odebrałem rower z serwisu – zwykły przegląd + centrowanie tylnego koła. Okazało się, że opona tylnia się skończyła w miejscach stuku z obręczą – wymienili. Wytrzymała ciut powyżej 2,2 tys. km – jak na moje oko, to jakoś mało. Ale nie ma tego złego - dostałem bardziej uniwersalną oponę (poprzednią miałem mocno trailową), więc powinno się nieco lżej jeździć :)
Rower odebrałem w samo południe – słoneczne i bezwietrzne, napełniony pozytywną energią poleciałem do serwisu pieszo, aby móc wrócić rowerem. Opłaciło się! To jest uczucie za którym już się dobrze stęskniłem! To też od razu powstała w mojej głowie myśl, że jeszcze tego wieczora muszę pojeździć. Plan jednak został zniweczony przez zmęczenie po 3-godzinnym spotkaniu w języku angielskim – odpuściłem sobie.
Dziś jednak nie było przeproś. Zmęczenie wprawdzie próbowało mnie powalić z nóg i już przysypiałem w opakowaniu, ale dźwignąłem się i ruszyłem na przejażdżkę. Tym razem zabrałem ze sobą iPhona, który pełnił dziś dwie funkcje: szafa grająca (ze słuchawkami bluetooth stereo) oraz zapis ścieżki GPS. Trzeba przyznać, że słuchawki bluetooth są całkiem wygodne na takie rowerowanie – po dłuższym czasie jednak uczy mi zwiędły. Może jeszcze te moje biedne uszy się przyzwyczają? Zobaczymy.
Już na trzecim kilometrze capnęli mnie policjanty. Chyba chcieli mnie przydybać za przejechanie na czerwonym świetle – pech chciał, że dokładnie spojrzałem na jakim świetle wjeżdżam, więc zasadniczo nie wiele mogli zrobić. Byli jednak przy tym sympatyczni i podjęli decyzję, że jednak mnie spiszą wraz z numerami roweru – tak na wszelki wypadek (w końcu nie wielu rowerzystów jeździ grubo po 22:00 :)) ). Pośmieliśmy się więc trochę i ruszyłem dalej. A dalej już nic się nie działo. Oświetlenie mam na tyle denerwujące kierowców, że dziś po przejechaniu prawie 22km żaden nie miał wątpliwości, że zbliża się do rowerzysty :)) – inwestycja warta była zachodu :)))
Niestety końcówka rowerowania znowu odczuwałem swoje dolegliwości przybiodrowe. Niby nic wielkiego, ale widać, że na razie ta granica odczuwania bólu została obniżona do ok. 20km Na wszelki wypadek już odpuściłem sobie dziś bieganie – lepiej nie przeginać…
Satysfakcja jednak znowu wróciła i jest ze mną – mogę troszkę powalczyć z treningami i ruszać się – czyż to nie piękne? :)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz