=== Robsik's Blog on WordPress ===

18 kwietnia 2009

Powrót do żywych, ale jeszcze nie zdrowych...

Tak długiej przerwy na moim blogu chyba jeszcze nie było. Ale ja (niestety) się nie dziwię. Taka przerwa oznacza tylko kłopoty. W tym przypadku długie i uciążliwe problemy zdrowotne, które gdy połączą się z wielkim nakładem pracy w firmie, to mamy efekt katastrofalny! Spróbujmy to jednak usystematyzować i podsumować – co się działo przez ten ostatni czas… We wtorek odjęło mi zdrowie już na dobre. Przyjmowanie specyfików typu Gripex zupełnie już nic nie dawało. Stan się pogarszał niemal z godziny na godzinę. W poniedziałek nawet udało mi się złowić pierwsze oznaki wiosny, ale nie miałem już nawet siły, aby wrzucić to na bloga – choć bardzo chciałem pochwalić się Gosi :)) A ponieważ ma ten post być chronologiczny, to zaczynam od umieszczenia mojej foteczki z poniedziałku:
Mam nadzieję, że choć troszkę dorównałem fotkom Gosi :) Ale wracajmy do chronologii zdarzeń. W środę doczłapałem się do lekarza. Jak zwykle masa ludzi, którzy poza kolejnością chcą wejść tylko na chwilę, a to coś zapytać, a to tere-fere itd. Dzięki temu zapisany na godzinę 9:30 zostałem przyjęty o godzinie 10:15. Pewnie nie tak źle, ale mimo wszystko zdążyli mi napsuć krwi. Lekarz ubawił się do niemal do łez, gdy mu powiedziałem, że najprawdopodobniej załatwiłem się lodzikiem. Zaczął morały babcine przytaczać badając w międzyczasie. Diagnoza: zapalenie oskrzeli. Od razu dowalił mi taki antybiotyk, że bywały chwile, gdy skręcałem się z bólu brzucha! Środę jednak postanowiłem zostać w domu. Najlepszy to pomysł jednak nie był. W nocy z wtorku na środę zmarła naszemu koledze mama. Wypadł więc chłopak z roboty i trzeba było pracować jeszcze za niego. Niestety jak na złość pojawiło się kilka tematów, które nie mogły poczekać do czwartku. Zresztą czwartek i tak nas nie ratował, bo miałem już zaplanowany wyjazd do Wrocławia. Zorganizowałem sobie jednak tak pracę, aby wszystko przyjechało do mnie do domu – dzięki temu mogłem choć troszkę odleżeć w łóżku, zwłaszcza, że pomimo antybiotyku, gorączka cały czas mnie trafiła. Rozmowy w tym dniu były już niemal szeptane – niemal zero głosu! W czwartek z samego rana (czyli 2:30) ruszyłem pod biuro, skąd zabrał mnie już kolega i zawiózł do Wrocławia. Dobrze, że nie chciał abym prowadził. Zresztą jak zasnąłem jeszcze przed Jankami, tak zbudziłem się niemal pod Wrocławiem. Tak jak normalnie nie idzie mi spanie w samochodzie, tak tym razem było jeden sen. Oczywiście zbudziłem się mokry jak mysz. Nie była ta podróż najlepszym pomysłem, oj nie… We Wrocławiu obsłużyliśmy Klienta a potem pojechaliśmy na spotkanie z partnerem naszej firmy. Spotkanie okazało się owocne i ciekawe, ale trzeba przyznać, że zmęczyło mnie okrutnie. Potem jeszcze jedno małe spotkanie, aby przekazać człowiekowi sprzęt i można było ruszać do Warszawy – wyjechaliśmy ok. 15:00. Połowę tej drogi powrotnej znowu przespałem, ale samopoczucie było coraz lepsze. Głosu jednak nadal nie wiele :) Piątek znowu tyle roboty, że aż się odechciewało nadchodzących świąt. 3 awarie do obsłużenia w ciągu jednego dnia. Ludzie słysząc mnie podśmiewali się, że w Wielkim Tygodniu się tak mocno nie imprezuje. Pośmiałem się z nimi, bo przynajmniej człowiek się czuł już nieco lepiej. Dzień pracy jednak skończyłem o godzinie 19:00 i o 22:00 wyjechałem już z rodziną do Poniatowej! Jakieś wariactwo! Święta już było nieco gorzej. Brzuch dawał się coraz częściej we znaki. W poniedziałek wręcz zacząłem łykać tabletki przeciwbólowe, bo nie dawałem już rady. Niemal cały poniedziałek przeleżałem zwinięty w kłębek. Oczywiście ten fakt dodatkowo stał się ogniskiem zapalnym z moją małżonką. Do tego stopnia nie przywykła do chorego męża, że nie było taryfy ulgowej. Ech… Do Warszawy wróciliśmy jeszcze w poniedziałek. Lekko nie było, bo dzień mocno brzuchowy. Na trasę wziąłem więc 2 dodatkowe tabletki przeciwbólowe i jakoś się doczłapałem. Ten tydzień po świętach natomiast bardzo pracowity. Nasz kolega z firmy nadal na urlopie (cały tydzień) a tematów tylko przybywało. Przybył także długo odwlekany temat wyjazdu do Jastrzębia Zdrój – padło na czwartek. A w piątek miałem jeszcze rozprawę w sądzie – świadkowałem. Tempo takie, że rodzina w tygodniu niemal mnie w ogóle nie widziła! Wychodziłem wcześnie rano i wracałem z reguły w nocy – i tak w kółko. Na dodatek w środę przejechałem się pół godziny autem z klimatyzacją. Od tej pory mam problem z gardłem. Doszedł mi więc kolejny problem zdrowotny i kolejny tydzień bez sportu. Rano gdy wstaję mam jeszcze całkiem mocno zawalone skrzela. Potrzebuję kilkunastu minut aby to wszystko odkaszlać a potem jakoś idzie – narzekam wtedy już tylko na gardło (no i nadmiar roboty :)) ). 3 dni temu chwyciłem jeszcze jedną fotkę wiosenną – nie jest już tak bardzo fajna, ale na pewno wiosenna:
A weekend? No cóż. Robotę jeszcze do domu wziąłem i cały dzień z jednym komputerem walczę. Niby się rozpogodziło, ale i tak z bolącym gardłem się nigdzie nie wybiorę. Zresztą po tych antybiotykach muszę chyba w ogóle bardziej uważać na swoje zdrowie. Od poniedziałku jesteśmy już w komplecie w firmie, więc będzie też więcej czasu na życie. Na pewno więc szybko takiej przerwy nie powtórzę :))). No i na koniec tylko notka (niemal biograficzna): wczoraj były moje imieniny, więc przyjmuję wszelkie życzenia (przede wszystkim zdrowia :))) ).

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Piękna magnolia

Dori

robsik pisze...

Faktycznie nazw nie znałem-dziękuję za identyfikację :)