Uch, ten tydzień miał być lżejszy, ale znowu nie był. Zasadniczo nawet przy dobrym zdrowiu nie zrobiłbym ani jednego treningu. Winą tym razem był dość ciekawy i wredny wirus, który zaatakował sieć naszego klienta tak skutecznie i szybko, że sumarycznej ciągłej pracy wyszło blisko dwie doby. W tym samym czasie żona wyjechała na szkolenie ze swojego zakładu pracy. Jakby tego wszystkiego było mało, najmłodsza siedziała w domu, bo choruje na ucho – zapalenie! Takiego sajgonu to ja nie pamiętam już – te dni przejdą na pewno do historii.
Na szczęście się skończyły a główne tematy opanowane. Żona wróciła, babcia pojechała, ale zanim te dwa zdarzenia miały miejsce, spędziłem blisko 5 godzin w sobotę z dziećmi w centrum Warszawy. To był niesamowity, ciekawy, radosny i męczący dzień.
Zaczęliśmy od Muzeum Techniki w Pałacu Kultury. Dzieci mnie mało nie rozerwały, bo każde szło swoją drogą i każde przekrzykiwało się nawzajem: „Tato! Tu jeszcze! Tego jeszcze nie widzieliśmy!”. Było to zabawne, radosne i szalone. Dzieci miały niesamowitą frajdę a ja uciechę z ich radości i werwy – należał im się taki wyjazd już od dłuższego czasu. Dla mnie zresztą ten czas pozwolił skutecznie odciąć się od tematów zawodowych, co pozytywnie wpłynęło na moją psychikę :)))
Starałem się dzieciom wiele opowiadać o tym co widzimy. Dość dużo czasu poświęciliśmy na makiety fabryk, odlewni i hut. Równie dużo na górnictwo. Potem zahaczyliśmy o krótkofalarstwo i komputery. Mój syn w końcu nie wytrzymał i zapytał: „A skąd ty tato tyle wiesz?” – rozbroił mnie cudnie! :)))
Potem szybciutko już przelecieliśmy przez różne maszyny elektroniczne typu telefony, radia, sprzęt AGD (gdzie spotkaliśmy przesympatyczną starszą panią!) i na koniec sala poświęcona kosmosowi. Tu dzieci były już tak rozbrykane, że zaczęto nas uspokajać, abyśmy byli ciszej. To był sygnał, że czas na zmianę otoczenia :)))
Odprowadziliśmy babcię na busa a sami udaliśmy się znowu do Pałacu Kultury. Tym razem dzieci chciały koniecznie na taras widokowy (ceny biletów: 25 PLN normalny i 15 ulgowy!!!). Starszy miał wielką frajdę z patrzenia na Warszawę z góry, ale młodsza bała się okrutnie i przez cały czas była mocno wtulona. Postrykałem więc kilka fotek (zapraszam do albumu: http://picasaweb.google.com/robsik/PanoramaWarszawy#) – niech ktoś teraz jeszcze raz powie, że telefon nie może mieć dobrego aparatu fotograficznego!
Ale to nie był koniec atrakcji. Po zjechaniu windą udaliśmy się na Jerozolimskie, gdzie właśnie zaczynała się parada motocyklistów. Było ich chyba przeszło tysiąc – różne rodzaje: ścigacze, krosowe, quady, krążowniki, zabytkowe, skutery itd. Hałasu tyle narobili, że córka do dziś chodzi i gada, że nie wolno tak hałasować :)))
Gdy się już dzieciom znudziło, a właściwie, gdy poczuły pustkę w brzuszku, udaliśmy się na kolejną atrakcję dnia (niestety mniej zdrową, ale dla dzieci to jednak atrakcja): McDonald. Dzieci jedzą głównie frytki i soczek (zdarza się, że jeszcze jabłko się uda zjeść), więc ja już sobie nic nie zamawiam, bo i tak resztę z zestawów muszę dojeść (to są jedyne sytuacje, kiedy jem to McDoland’owe żarcie). Najwięcej czasu jednak zajmuje zabawa nowymi zabawkami :)))
Po tym wszystkim wróciliśmy do samochodu. Powrót już był trudny – widać było zmęczenie dzieci, więc starałem się, abyśmy szli niepośpiesznie. Gdy wyjechałem na Jerozolimskie, dzieci już spały :)))
To był fascynujący dzień!
A dzisiejszy? Zdecydowanie odpoczywaliśmy :)))))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz