=== Robsik's Blog on WordPress ===

27 września 2009

Poranne słoneczne bieganie

Nie ma to jak intensywne dni, które nie są związane z pracą :))) Taki był wczorajszy dzień i końcówka piątku. W zasadzie w piątek nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło – jedynie tyle, że udało mi się znowu wyjechać w nocy rowerkiem na przejażdżkę treningową. Pojechałem sprawdzić, czy w Legionowie są kasztany – rok temu przywiozłem stamtąd chyba z 5 kilo kasztanów i nadal wydawało mi się, że nie zebrałem ani jednego – tysiące! :) Tego roku jednak nie było już tak fajnie – wszystko dlatego, że większość kasztanów nadal na drzewie. Wycieczka z dziećmi do Legionowa więc wypadła z grafiku a ja zrobiłem ok. 17km. Sobota? Naprawiłem m.in. motoszybowiec – po ostatnim „krecie” wymagał drobnych napraw. Rozładowałem przy okazji baterię i doregulowałem mechanizmy. Zaliczyłem także wycieczkę rowerową z dziećmi po kasztany – wybraliśmy Jabłonną zamiast Legionowa – i udało się! Przywieźliśmy jakieś 4kg a w domu nie było nas chyba ze 3 godziny! Obiad zjadły w jedną chwilę ;))) Wyszło ok. 13km. Wieczorem miałem jeszcze pobiegać, ale zasnąłem w oczekiwaniu na łazienkę – dzięki temu zaliczyłem ponad 10 godzin snu – to się nazywa nadrabianie zaległości :))) Dzięki temu wstałem także pierwszy. Stwierdziłem, że czas ten trzeba dobrze wykorzystać. Zabrałem się więc za rozgrzewkę, rozciąganie a potem w ciuszki i pobiegać. Dziś wyszło 4,7km. Lekko już odczuwałem mięśnie gdzieś przy pośladku, ale kolano nie bolało. Zakończyłem więc na wszelki wypadek trening i bezkontuzyjnie poćwiczyłem jeszcze przed zejściem do domu, aby wzmocnić nieco te biedne mięśnie pośladkowe. Czy wspominałem, że dziś jest piękny dzień? :)))

25 września 2009

Zaległości fotograficzne

Nie ma to jak nadrabiać zaległości :))) Postanowiłem tym razem jednak nadrobić zaległości fotograficzne. Może nie tak, że wyskoczę teraz w plener i będę fotografował jak wariat – w tej kwestii w zasadzie nigdy nie próżnuję :))). Otóż chciałbym pokazać już gotowe albumy, które w międzyczasie przygotowałem, a których jeszcze nie prezentowałem. Wszystkie są już dziełem sławetnego iPhone’a (Nokia zarezerwowana będzie na dłuższe wyprawy ;)). Pierwszy z albumów, to widok z wieżowca przy ulicy Świętokrzyskiej:
Warszawa z wieżowca (iPhone)
Drugi to fotki z cyklu złomowisko/muzem – świeża dostawa sprzętu, który na pewno jeździ na wystawy (jeden z nich miał nawet rejestrację zółtą!):
Dostawa towaru na złomowisku/muzeum
Trzeci to moje wariacje na temat Przemyśla – nigdy nie pomyślałbym, że to takie piękne miasto!
Przemyśl
Czwarty to już efekt przygodnie napotkanych wspaniałych okazów owadów:
Owady
Miłego oglądania – każdy komentarz mile widziany, oczywiście :)))

24 września 2009

Pierwsze kilometry po przerwie

Tak, tak – teraz czas na nadrabianie zaległości, których dokonałem na moim blogu. Inna sprawa, że jest kolejny powód aby dokonać kolejnego wpisu. Otóż po baaaardzo długim i męczącym dniu, udało mi się jeszcze wieczorem (dość późnym jak zwykle) zapodać sobie trochę ćwiczeń, które mają najpierw rozciągnąć a potem lekko wzmocnić pasmo piszczelowo-biodrowe (lub odwrotnie: biodrowo-piszczelowe ;) ). Po rozgrzewce (ok. 30-40 minut) zaś ruszyłem na bieganie. Dziś udało się z dziewczynami, więc miałem gwarancję, że nie będę biegł za szybko. Planowałem także pilnować się, aby nie wydłużać niepotrzebnie kroku (to też ma znaczenie podczas tej kontuzji). Zrobiliśmy prawie 4,5km – ból się nie pojawił – to już był dobry znak. Kusiło mnie wprawdzie aby pobiec do granicy bólu, ale uznałem, że to słaby pomysł i nie ma co tak kusić losu. I tak długo nie biegałem, więc trzeba na początek w ogóle wrócić do ruszania się i takie dystanse do 5km powinny mi wystarczyć na 2-3 tygodnie – tak aby nie przedobrzyć za szybko…

Powrót marnotrawnego...

Długo mnie tu nie było, prawda? Wstyd się przyznać i tłumaczenie zasadniczo nie wchodzi w rachubę. Z drugiej jednak strony kilka słów wyjaśnienia należy wszystkim moim czytelnikom. Otóż można to określić jednym zdaniem: kompletny spadek formy psychicznej z powodu kolejnej kontuzji. Szczęśliwie pojawiło się nowe źródło inspiracji i energii i powoli wstaję na nogi. A co się działo do tej pory? Znowu pasmo piszczelowo-biodrowe. Oznaczało to dla mnie znowu niezrealizowany półmaraton i niestety spadek formy psychicznej. Przez wakacje straciłem 4 kilogramy, ale w żaden sposób nie pomogło to mojemu bieganiu. Może plan, który podejmuję nie jest najlepszy? W każdym bądź razie znowu jestem w punkcie wyjścia – muszę znowu przemęczyć się przez tę kontuzję i wrócić do treningów w niedalekiej przyszłości. Przez ten czas w zasadzie zupełnie nie biegałem, a rowerem zrobiłem w sumie może z 15km. Czas leniuchowania…
Wczoraj odebrałem rower z serwisu – zwykły przegląd + centrowanie tylnego koła. Okazało się, że opona tylnia się skończyła w miejscach stuku z obręczą – wymienili. Wytrzymała ciut powyżej 2,2 tys. km – jak na moje oko, to jakoś mało. Ale nie ma tego złego - dostałem bardziej uniwersalną oponę (poprzednią miałem mocno trailową), więc powinno się nieco lżej jeździć :) Rower odebrałem w samo południe – słoneczne i bezwietrzne, napełniony pozytywną energią poleciałem do serwisu pieszo, aby móc wrócić rowerem. Opłaciło się! To jest uczucie za którym już się dobrze stęskniłem! To też od razu powstała w mojej głowie myśl, że jeszcze tego wieczora muszę pojeździć. Plan jednak został zniweczony przez zmęczenie po 3-godzinnym spotkaniu w języku angielskim – odpuściłem sobie.
Dziś jednak nie było przeproś. Zmęczenie wprawdzie próbowało mnie powalić z nóg i już przysypiałem w opakowaniu, ale dźwignąłem się i ruszyłem na przejażdżkę. Tym razem zabrałem ze sobą iPhona, który pełnił dziś dwie funkcje: szafa grająca (ze słuchawkami bluetooth stereo) oraz zapis ścieżki GPS. Trzeba przyznać, że słuchawki bluetooth są całkiem wygodne na takie rowerowanie – po dłuższym czasie jednak uczy mi zwiędły. Może jeszcze te moje biedne uszy się przyzwyczają? Zobaczymy.
Już na trzecim kilometrze capnęli mnie policjanty. Chyba chcieli mnie przydybać za przejechanie na czerwonym świetle – pech chciał, że dokładnie spojrzałem na jakim świetle wjeżdżam, więc zasadniczo nie wiele mogli zrobić. Byli jednak przy tym sympatyczni i podjęli decyzję, że jednak mnie spiszą wraz z numerami roweru – tak na wszelki wypadek (w końcu nie wielu rowerzystów jeździ grubo po 22:00 :)) ). Pośmieliśmy się więc trochę i ruszyłem dalej. A dalej już nic się nie działo. Oświetlenie mam na tyle denerwujące kierowców, że dziś po przejechaniu prawie 22km żaden nie miał wątpliwości, że zbliża się do rowerzysty :)) – inwestycja warta była zachodu :)))
Niestety końcówka rowerowania znowu odczuwałem swoje dolegliwości przybiodrowe. Niby nic wielkiego, ale widać, że na razie ta granica odczuwania bólu została obniżona do ok. 20km Na wszelki wypadek już odpuściłem sobie dziś bieganie – lepiej nie przeginać… Satysfakcja jednak znowu wróciła i jest ze mną – mogę troszkę powalczyć z treningami i ruszać się – czyż to nie piękne? :)))