Dzisiejszy dzień sprawił, że coś się we mnie przełamało i muszę donieść o moich zmaganiach ostatnich dni. Niby nic wielkiego, a jednak czuję, że wspomnienie tych dni pozostanie w głowie na długo, długo…
Przejdźmy więc do tzw. szybkiego „review”.
Poniedziałek i wtorek – dni w miarę spokojne, choć pracowite (skróciłem tak mocno jak się tylko dało ;) ).
Środa – przeprowadzka u klienta, o której dowiaduję się we wtorek. Trochę późno, ale z pomocą kolegi z firmy poszło gładko (dla mnie, oczywiście ;) ). To co tylko odczułem, to nogi – ponieważ winda woziła meble, to ja biegałem między piętrami (aż do 5-tego). Kilka godzin biegania po piętrach i wieczorem czułem jakbym zrobił dość ciężki trening! Oczywiście nie był to powód do marudzenia czy narzekania – w końcu zaliczyłem darmowy trening po schodach :)))
Czwartek – udało się normalnie wrócić do domu, na co mój syn wyjątkowo się uciesznych – mieliśmy dokończyć robienie modelu plastikowego, którego dostał od mojego brata. W zasadzie model był już sklejony – pozostało nam tylko (lub aż!) nanieść naklejki wodne. Trzeba przyznać, że to nie lada wyzwanie. Dla osób, które pierwszy raz się stykają z tym typem naklejek to niemal zawsze jest porażka – trzeba nieco nauczyć się tego jak one zachowują się. Poniżej mogę więc zaprezentować wyniki naszej pracy (a jakże! Wspólnej pracy!).
A wieczorem trening. Piąteczka i cztery przebieżki. Tym razem z dziewczynami. One jednak zdecydowanie poza formą lub upał nadal odczuwalny o 22:00 dawał im się mocno we znaki. Skróciły nawet trasę! Ja zaś co chwilę odskakiwałem szybkim tempem a potem spokojnie (strasznie zadyszany!) wracałem do nich, do szeregu.
Od połowy drogi w zasadzie już nic nie mówiły – dziwnie nienaturalna sytuacja :))) To potwierdzało tylko jak mocno są zmęczone. A ja? Mi to przyszło dość łatwo – chyba forma wraca! Zresztą pulsometr także mówi podobnie…
Piątek – zapowiadał się spokojny dzień. Ale tak lekko nie było. Pojawiłem się w południe u klienta, gdzie chciałem napić się kawy ze znajomą. Niestety nie było jej. W pierwszej chwili od razu chciałem wracać, ale tych znajomych jest tam przecież więcej – kawę więc dostałem. Przy tej okazji mogłem obejrzeć w końcu na własne oczy telefon wyprodukowany przez Google - G1. Ciekawe cacko, choć odkąd znam iPoda i iPhone’a to trudno znaleźć nie-mułowaty telefon – ten także okazał się nieco ociężały. Telefon kupiony w Era – część z aplikacji jest tak zablokowana, że trzeba korzystać z Blueconnect’a – nawet gdy jest się połączonym przez WiFi! Co za złodzieje…
Ale zostawmy tych, którymi brzydzę się już od wielu lat – w końcu nie to było treścią dnia dzisiejszego. Po kawie i zabawie z telefonem postanowiłem wybrać się na obiad do pobliskiej knajpy. Tak też i zrobiłem. Gdy jadłem obiad rozpadało się na dobre: zlewa, zwana „pompą”, grzmoty i błyskawice (wszystko bardzo blisko). Gdy zjadłem ulewa nadal zalewała świat. Odpaliłem więc iPod’a i poćwiczyłem trochę angielski. Po 30 minutach stwierdziłem, że nie mogę tu siedzieć całego dnia – nawet właściciel lokalu podśmiewał się, że tak długo jeszcze u nich nie siedziałem :))). Gdy wyszedłem na dwór, to zdębiałem: cała ulica i chodniki były całkowicie pod wodą, samochody zanurzone aż pod powozie i troszkę więcej a z nieba nadal lało się jakby komuś dno od wiaderka wypadło tam na górze. Przeskoczyłem więc po trawniki, który okazał się równie zdradliwy jak chodniki pod wodą. Kilka kroków i byłem na miejscu. Tam dowiedziałem się, że serwerownia zalana (jest w piwnicy). No ładnie!
No i się zaczęło. Woda wzbierała dość szybko. Pierwszy rzut oka – mogłem jeszcze wejść w butach na obcasach (mam teraz dość wysokie podbicie), ale gdy zszedłem drugi raz, to już nie było mowy o wejściu w butach – wody było po kostki.
A w serwerowni wiele sprzętów i innych pudeł – porządkowania i wynoszenia było na prawie 2 godziny na kilka osób. Cały ten czas spędziłem na bosaka – ciekawe czy nie złapię jakiegoś grzyba, ech…
Był moment, w którym trudno było przewidzieć jak wysoko pójdzie woda – padła nawet decyzja o rozłączeniu sprzętu – aby nie doszło do zwarcia lub porażenia przez wodę. Ostatecznie jednak podłączyłem wszystko z powrotem, tylko poustawiałem newralgiczne rzeczy wysoko. Po co? A bo jutro zapowiada się jeszcze większa pompa! Może się wiec zdarzyć, że jutro będzie powtórka z „rozrywki”. Słowem: znowu się zmachałem i nanosiłem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz