Ten tydzień to był jakiś pochrzaniony. Ginie tyle wspaniałych ludzi a media skupiają się na tych raczej mniej wybitnych… potem robią z nich niemal bohaterów światowych i jednocześnie dołączają ich do poczetu królów… potem przedłużają żałobę a ja idę na ślub kolegi… i w międzyczasie żona zmienia pracę a mi roboty jak zwykle w takich sytuacjach nie brakuje…
Zwariować można, gdy chce się człowiek chwilę nad tym zastanowić. Odciąłem się więc od tego całego zgiełku, chowając ze wstydu za Polskę nie tylko głowę, ale wręcz cały – gdzie się tylko da: pod kołdrą, w samochodzie, biurze, pod biurkiem, na rowerze… nigdzie nie ma schronienia przez wstydem za nasz dziwny naród. Chciałbym być obojętny wobec tego wszystkiego, mieć kacze pióra po których woda spływa a z nią wszelkie nieczystości…
Sobotnia, ślubna msza także wprawiła mnie wielokrotnie w zdumienie. Nie chcę nawet pisać o ludziach, którzy żują gumę, gadają, śmieją się, patrzą częściej do wyjścia niż na ołtarz – to są rzeczy, które oburzają, ale już zdumiewają. W miejscu, w którym z reguły słyszy się „przekażcie sobie znak pokoju!” usłyszałem teraz „Pocałujcie się!” – i nie było to wezwanie tylko do pary młodej – wszyscy zaczęli się całować na znak pokoju!!!
Byłem przekonany, że już przeżyłem wiele i nie wiele może mnie zdziwić. Ten tydzień jednak pokazał jak bardzo jestem w błędzie…
Wczoraj, jeszcze przed mszą byłem niemal 2 godziny w Sellgrosie. Po tym poszedłem jeszcze pobiegać. Liczyłem na to, że to cały syf tego tygodnia spłynie ze mnie wraz z potem, że zmęczę się i będę się martwił tym, że jestem zmęczony a nie tym w mediach… Nie udało się – nie zadziałało. Dziś nadarzyła się też okazja aby zrobić 42km rowerkiem. Z radością to zrobiłem – to już troszkę pomogło… niesmak jednak został.
Wieczorem siedząc przy komputerze słyszałem wiadomości bębniące z telewizora. Nie da się tego słuchać, a poczucie wstydu rośnie jak na drożdżach. Przejrzałem zagraniczne publikacje internetowe – może mam już jakąś fobię, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że świat się nieco podśmiewa z nas. Nie mogę też oprzeć się wrażeniu, że w ten sposób tracimy jedną z większych szans, jakie się stworzyły z powodu tej tragedii, że zaprzepaszczamy ogromną ofiarę z naszej polskości…
Niestrawny był ten tydzień i za długi. Już bardzo chcę o nim szybko zapomnieć i czekać na osąd historii – czy będę miał wtedy rację? Oby nie, to będzie to oznaczało dla nas Polaków kolejne lata ośmieszania się…
Blog o tym co sprawia, że znajduję pasję życia: rodzina, bieganie, góry, fotografia, rower ...
=== Robsik's Blog on WordPress ===
19 kwietnia 2010
11 kwietnia 2010
4 kwietnia 2010
Wielkanoc na rośnie/smutno?
Święta Wielkanocne – jak je kojarzycie? Radośnie czy smutno raczej?
Kościół bardzo podkreśla, że jest to największe święto w Kościele i jednocześnie najbardziej radosne. Jak jednak postrzegamy to święto? Przyjrzałem się dziś temu na rezurekcji – pomijam oczywiście miny ludzi i ich nastawienie – w końcu tak wcześnie się zerwać i postać blisko 2 godziny na zimnym mroźnym powietrzu to raczej mało radosna perspektywa. Chrystus zmartwychwstał, Chrystus zmartwychwstał, Chrystus zmartwychwstał – ksiądz i pieśni wielokrotnie podkreślają doniosłość chwili. Ale czy tak jest w istocie? Przysłuchałem się dziś wszystkim pieśniom, jakie towarzyszyły liturgii a wcześniej procesji – wszystkie smutne i zdecydowanie nie radosne (porównując chociażby do kolęd, które też się śpiewa podczas liturgii). Czy Wy też to zauważyliście?
A przy kazaniu ksiądz wskakuje na ambonę i od razu krzyczy: „Polaku! Dlaczego jesteś taki smutny? Dlaczego nie cieszysz się?”. Po rozmowie z bratem okazało się, że wyłączył się z kazania już po tych słowach – jak to określił: nikt nie będzie mi wmawiał, że jestem smutny, gdy nie jestem! I trudno nie zgodzić się z tym poglądem – w końcu gdy umiem się radować każdą chwilą mojego życia i cieszę, że znowu otworzyłem oczy i przywitał mnie uśmiech i wdzięczny wzrok moich dzieci, gdy żona jeszcze niedobudzona domaga się ulatującego już ciepła nocy… to jak ktoś może mi wmawiać, że jestem pieprzonym smutasem pozbawionym wszelkiej nadziei???
A po tym wszystkim znowu pieśni, które pogrążają Cię w przekonaniu, że to święto wcale nie jest tak radosne, jak ktoś kiedyś nam próbował wmawiać… ciekawe co? Ciekawe, co Wy o tym sądzicie?
Kościół bardzo podkreśla, że jest to największe święto w Kościele i jednocześnie najbardziej radosne. Jak jednak postrzegamy to święto? Przyjrzałem się dziś temu na rezurekcji – pomijam oczywiście miny ludzi i ich nastawienie – w końcu tak wcześnie się zerwać i postać blisko 2 godziny na zimnym mroźnym powietrzu to raczej mało radosna perspektywa. Chrystus zmartwychwstał, Chrystus zmartwychwstał, Chrystus zmartwychwstał – ksiądz i pieśni wielokrotnie podkreślają doniosłość chwili. Ale czy tak jest w istocie? Przysłuchałem się dziś wszystkim pieśniom, jakie towarzyszyły liturgii a wcześniej procesji – wszystkie smutne i zdecydowanie nie radosne (porównując chociażby do kolęd, które też się śpiewa podczas liturgii). Czy Wy też to zauważyliście?
A przy kazaniu ksiądz wskakuje na ambonę i od razu krzyczy: „Polaku! Dlaczego jesteś taki smutny? Dlaczego nie cieszysz się?”. Po rozmowie z bratem okazało się, że wyłączył się z kazania już po tych słowach – jak to określił: nikt nie będzie mi wmawiał, że jestem smutny, gdy nie jestem! I trudno nie zgodzić się z tym poglądem – w końcu gdy umiem się radować każdą chwilą mojego życia i cieszę, że znowu otworzyłem oczy i przywitał mnie uśmiech i wdzięczny wzrok moich dzieci, gdy żona jeszcze niedobudzona domaga się ulatującego już ciepła nocy… to jak ktoś może mi wmawiać, że jestem pieprzonym smutasem pozbawionym wszelkiej nadziei???
A po tym wszystkim znowu pieśni, które pogrążają Cię w przekonaniu, że to święto wcale nie jest tak radosne, jak ktoś kiedyś nam próbował wmawiać… ciekawe co? Ciekawe, co Wy o tym sądzicie?
Subskrybuj:
Posty (Atom)