Blog o tym co sprawia, że znajduję pasję życia: rodzina, bieganie, góry, fotografia, rower ...
=== Robsik's Blog on WordPress ===
28 grudnia 2007
Przeziębienie na całego!
23 grudnia 2007
Żelatyna

22 grudnia 2007
Rozbieganie
20 grudnia 2007
Bieg na 800m z choinką na Schwarzenegera
19 grudnia 2007
Jupiiii!
18 grudnia 2007
Przerażająca przerwa!
16 grudnia 2007
Waga
Praska Dyszka
![]() |
Od I Praska Dyszka 2007 |
15 grudnia 2007
Kolano
S1
12 grudnia 2007
Oczy potwora
11 grudnia 2007
Moje bieganie od kuchni
- sprzęt potrzebny/przydatny do biegania
- jak radzić sobie z kontuzjami
- jak prowadzić dziennik treningowy i po w ogóle po co
- gdzie szukać pomocy i wparcia (fora)
- jak dobrać buty do biegania
- i wiele innych
Buty jakieś miałem. Uznałem, że innych nie potrzebuję. Dresy Adidasa, bielizna termiczna, kaszkietówka, która służyła mi za blokowanie potu, pulsometr za 25 pln kupiony na allegro. Do tego musiałem więc dobrać program do prowadzenia dzienniczka treningowego, bo prowadzić sam arkusz w Excel’u nie chciałem – nadal nie wiedziałem jakie dane notować a jakich nie. Tu trafiłem na program, który do dziś bardzo mi się podoba: Dziennik Treningowy wersja 3.1.2 napisany przez Konrada Różyckiego. Program jest darmowy. Potem poznałem jeszcze inne, ale o tym może kiedyś.
Pozostało wybrać plan. Wybrałem plan, który zakładał przygotowanie do maratonu w 22 tygodnie, wraz z komentarzem fachowca, znaleziony na stronie http://www.biegajznami.pl/. Wiedziałem doskonale, że 22 tygodnie takiego morderczego treningu to dla mnie zdecydowanie za mało – potrzebowałem więcej czasu. Stąd uznałem, że trening przedstawiony w tych dokumencie rozwlokę w czasie w miarę jak dobrze będę się czuł z tymi treningami. Pierwsze założenie było więc: NIC NA SIŁĘ. Przede wszystkim biegam dla przyjemności.Mimo tych założeń, pierwsze 4 tygodnie udało się zrealizować zgodnie z planem: bieg jednostajny przez 30 minut. Byłem dumny z siebie. Nie udałoby mi się jednak to, gdybym nie kupił sobie butów przeznaczonych do biegania. Cały czas narzekałem na ból jakby trochę mięsni łydek a trochę ścięgna. Wiedziałem, że może to być równie dobrze wina mojej znacznej nadwagi (zaczynałem biegać z 105 kg!). Kupiłem jednak buty i bóle minęły! We wrześniu wybiegałem zaledwie 48km.
Tydzień później wziąłem udział w Run Warsaw i dałem się ponieść emocjom – pobiegłem na dystansie 10km! To był trudny bieg, bo od ok. 5,5 km powrócił do mnie ból, ale tym razem stawu skokowego lewej nogi. Do mety więc doczłapałem się z czasem 1:06 – ale byłem dumny z tego, że bieg ukończyłem. To był wspaniały chrzest biegacki!
Październik, to był czas realizacji kolejnego etapu programu treningowego: bieg ciągły przez 60 minut. Udało się! Najbardziej jednak niesamowite było dla mnie to, że od dwóch miesięcy po zejściu z treningu nadal nie byłem kompletnie zmęczony – cały czas miałem ochotę biec dalej. Trzymałem się jednak planu, aby czerpać z tego najwięcej frajdy ile się da.
Plany treningowe zmieniłem dopiero w listopadzie. Na początku listopada skręciłem nogę i to mnie zmusiło do zmniejszenia obciążenia treningowego. Na początku byłem rozczarowany tą sytuacją, ale cierpliwość się opłaciła. Po tygodniu już wróciłem do biegania, a po dwóch wystartowałem w Biegu Niepodległości i pokonałem dystans 10km ponownie! To było wspaniałe! Po tym biegu zdecydowałem się ustawić sobie nowy cel: półmaraton. Termin padł na koniec marca. Wtedy trafiłem na nowy plan treningowy, który przygotowywał do półmaratonu – to bardziej było dla mnie! Odmierzyłem więc odpowiednio tygodnie i dostosowałem ten plan do moich potrzeb czasowych. Od razu musiałem wprowadzić przebieżki, ale ten inny plan treningowy i tak zakładał pojawienie się tego nowego planu treningowego…
W ten sposób doszedłem już do 4 startów w zawodach (wszystkie 10km), 9 kg mniej do dźwigania i uzależnienia w bieganiu. No właśnie, a co z tymi kilogramami?Na początku jest bardzo łatwo. Piąteczka spada w pierwszy miesiąc, nie wiadomo kiedy. Potem jest już tylko wolne spadanie wagi – ok. 1 kg miesięcznie. W listopadzie przekonałem się jednak, że zachowując dotychczasową „kulturę” jedzenia nie uda się już nic zrzucić. Wtedy wprowadziłem w życie dietę „MŻ”, czyli Mniej Żryj. Wieczorem staram się jeść małą kolację lub w ogóle (wtedy zaspokajam się np. kisielkiem, lub jakimś deserkiem lub owocem). Obiady dużo mniejsze niż dotychczas (potrafiłem zjeść dużo za dużo) i odpowiednio także mniejsze śniadania (te też potrafiły wyglądać potwornie obszernie). To pomogło znowu ruszyć wagę w dół. Dodatkowo poczułem, że być nie objedzonym sprawia także dużo satysfakcji – dużo lżej się człowiek czuje i nie czuje tego kamienia w żołądku, gdy ten pracuje na pełnych obrotach. Do diety na te zimne dni dorzuciłem jeszcze zestaw witamin. Biorę je oczywiście tylko wtedy gdy jestem całkowicie zdrowy – bo tylko wtedy ma to sens.
A cała reszta? Nie ma nic więcej poza szaloną satysfakcją z biegania. Staram się cały czas trzymać zasadę: najważniejsze jest zdrowie, potem wyniki – bieganie ma mi sprawiać cały czas masę frajdy. I tego się trzymam tak mocno jak mogę…
Obiecana ocena Biegu Mikołajkowego
9 grudnia 2007
Poranne Łosiowanie
8 grudnia 2007
Bieg Mikołajkowy
6 grudnia 2007
300-tny kilometr!
5 grudnia 2007
Odpoczynek
4 grudnia 2007
Leginsy zimowe RP

Przebieżki po raz drugi
2 grudnia 2007
Jazda po błocie
1 grudnia 2007
SBBP po raz pierwszy

29 listopada 2007
Grześ także poległ
Duch walki uleciał
28 listopada 2007
Pierwsze przebieżki
26 listopada 2007
RS200
![]() |
Od Moje fascynacje |
25 listopada 2007
Trzecie Łosiowe - niedoszłe...
24 listopada 2007
SKŚ po raz pierwszy
23 listopada 2007
Grześ ponownie w akcji!
22 listopada 2007
Po przerwie
20 listopada 2007
Sigma PC15 do bani?

Do napisania tej recenzji skłoniły mnie nerwy. Tak – można napisać recenzję, gdy Cię coś wkurzy. Tym razem recenzja o pulsometrze firmy Sigma PC-15, którego używam od jakiegoś czasu. O tym pulsometrze można znaleźć dużo przychylnych i mniej przychylnych opinii. Jest ich na tyle dużo w Internecie, że można byłoby napisać na ten temat sporą rozprawkę. Ponieważ szanuję swój i Twój czas, Drogi Czytelniku, postanowiłem skrócić tę recenzję to próby udowodnienia, że sprzęt jest nie przydatny dla biegacza. Już słyszę głosy protestu: Jak to!? Przecież to właśnie jest sprzęt dla biegaczy! Z jednym zgodzić się muszę: taki był zamysł producenta. Praktyka jednak potrafi zweryfikować takie założenia bardzo okrutnie – i tak też się stało w moim przypadku. Ale może zacznijmy od początku. Jakie funkcje powinien spełniać podstawowy pulsometr? Ja ograniczę się do naprawdę niezbędnych elementów: - powinien pokazywać „on-line” puls - powinien umieć zmierzyć czas treningu - powinien umieć wyznaczyć puls średni za dany trening - powinien umieć wyznaczyć puls maksymalny za dany trening - powinien pozwolić ćwiczyć (w moim przypadku: biec) w określonym zakresie pulsu (wystarczy jeden!) Reszta to zbytek lub nadwyżka, którą oczywiście da się zagospodarować, ale to zostawmy na razie. Czy pulsometr firmy Sigma PC-15 spełnia te podstawowe warunki? Słucham? Słyszałem „nie”? Raczej nie słyszałem. Ja w tej recenzji chcę jednak postawić tezę nieco inną niż przekonanie większości: Nie! Nie spełnia ten sprzęt wymagań podstawowych! Nie owijając w bawełnę, od razu zdradzę, że chodzi o ten punkt drugi, czyli pomiar czasu. Pomiar czasu wykonuje się z reguły stoperem. Jak działa natomiast stoper? No tak, wiem – pytanie brzmi idiotycznie. W przypadku jednak tego sprzętu, wierzcie mi, nie jest takie bezpodstawne! A więc przypomnijmy sobie jak działa stoper. Na początku jest wyzerowany i nie dzieje się nic do póki go nie „ruszymy”. Gdy damy mu znak (np. naciskając przyciskiem), że ma wystartować, odmierza czas od zera z dokładnością co do setnych części sekundy (czasami z dokładnością do sekundy, jak np. w tym sprzęcie). Odliczał tak będzie aż do chwili gdy mu powiemy „dość” (również np. przy pomocy przyciska na stoperze). Wróćmy wiec do pytania: czy Sigma PC-15 posiada stoper? No tak, rzeczywiście – gdy czytamy specyfikację techniczną to jest to jedna z podstawowych funkcji tego urządzenia. Od razu więc oznajmiamy: Tak! A ja nadal z uporem maniaka twierdzę, że NIE! Ale może czas już powiedzieć dlaczego: Większość użytkowników wie, że sprzęt ma problemy rozruchowe. Czyli nawiązanie komunikacji między paskiem a zegarkiem. Robi się tu dodatkowe zabiegi typu moczenie elektrod, przesuwanie paska w górę lub w dół, mocniejsze naciąganie paska (tak, że już co niektórym oczy zaczynają wychodzić!) czy ogrzewanie paska przed założeniem. Jakaś masakra (mówi się, że to cena technologii). Ja stosuję żel do USG. Bardzo długo utrzymuje swoją wilgotność, więc można liczyć, że zachowa ją zanim się nie spocę (a dość szybko mi to przychodzi :) ). Efekt jest wyśmienity – pali jak maluch w lecie: po chwili kaszlenia załapuje i już widzę puls na zegarku! A co się dzieje jak nie załapie? Pewnie nie każdy sobie zadawał to pytanie. Więc ja na szybko odpowiem: Nie uda mu się uruchomić stopera! Cóż – to trochę komplikuje sprawę! Oznacza to, że stopera nie odpalimy wtedy kiedy my chcemy! Wiem, wiem – dla niektórych to słaby argument. Chcę jednak podkreślić, że nadal nie jedyny! Odpaliliśmy komunikację, widzimy nasz puls, więc jesteśmy gotowi do biegu. Super. Więc startujemy! Ja z reguły już po pierwszym kilometrze pod koszulkami jestem dobrze mokry (tak już potliwość :) ). Więc o pulsometr się już nie martwię – elektrody są dobrze nawilżone, więc styk powinien być doskonały! Jednak nic bardziej mylnego! Komunikacja zawodzi nawet podczas biegu. Sygnał z czujnika potrafi zniknąć na parę chwil z eteru. Ile takich chwil? Hmmm, będzie mi ciężko policzyć wszystkie, ale niech za przykład posłuży nam XIX Bieg Niepodległości. Zrobiłem czas 1:08:00. Sigma pokazała czas 56:41!!! Tak! Stoper pokazał czas 12 minut krótszy!!! Dlaczego? Bo przy braku komunikacji z czujnika stoper automatycznie się zatrzymuje. Czy to na pewno jest stoper??? Zatrzymanie czy pauza powinna być świadomie uruchomiona – nie automatycznie! Jaka jest więc wartość tego sprzętu dla biegacza? No cóż, można w końcu założyć na drugą rękę drugi zegarek z prawdziwym stoperem i weryfikować czas inaczej. Ale jeśli dochodzimy jeszcze do kolejnego zegarka, to dochodzimy także do pytania, czy ten sprzęt na prawdę spełnia moje niewygórowane wymagania? Oczywiście bywają sytuacje z wyjściem awaryjnym. Ten pulsometr także ma takie. Ma jeszcze dwie inne metody pomiaru czasu niezależne od sygnału emitowane z paska. Z wygodą nie ma to za wiele wspólnego, ale przyjrzymy się temu. Może rzeczywiście moje spojrzenie na ten sprzęt jest zbyt krytyczne? Pierwsza z możliwości to mierzyć czas tzw. okrążeń (LAP COUNTER). W końcu kto powiedział, że okrążeń musi być więcej niż jedno? W zasadzie fakt. Ale od razu nie wpadłem na to (dopiero przy dłuższych treningach zauważyłem w/w niedogodności). Po kilku testach okazało się, że to odmierzanie czasu jest niezależne od tego czy zegarek odbiera sygnał z paska, czy też nie. No to mamy już pierwszy sukces! Druga możliwość, której praktyczności w zasadzie producent nie określa, to tzw. StopWatch. Aby do niego dotrzeć należy oczywiście najpierw być w TRAINING MANAGER następnie przejść do opcji TIME i tam wyklikać STOPWATCH. Niestety trzeba się przy tym już trochę nagimnastykować aby tam dotrzeć, co niestety jest dość niewygodne podczas treningu. Ale za to także nie jest zależne od tego czy pulsometr odbiera sygnał z paska czy nie! Wow! Tajemnicę można rozwikłać analizują bardzo dokładnie ofertę ze stron producenta oraz troszeczkę instrukcję (choć z samej instrukcji nie da się tego wydedukować). Na stronach producenta pulsometr jest ten opisany „pismem obrazkowym”. Dopiero najechanie na ikonkę stopera, pokazuje napis STOPWATCH! No to zaczyna się już troszkę wyjaśniać! Taką funkcję już odnalazłem w pulsometrze! Tylko dlaczego w instrukcji poświęca się temu kilka linijek tekstu bez wyjaśnienia co z tym powinno się robić i do czego używać?... To pytanie pozostawię bez odpowiedzi. Wszystko wskazuje więc, że nie jest z tym pulsometrem tak najgorzej, gdy wie się jak z niego korzystać, zna się jego podstawową wadę oraz metody jej ominięcia. Największy jednak żal pozostaje do producenta, który nie precyzuje tego typu zadań, a w zamian trzeba popełnić ok. 3 tygodni lekkich treningów aby to zauważyć lub popełnić kilka długich: powyżej godziny (dopiero przy długich treningach te różnice mogą być na tyle istotne, aby je wychwycić). Tezy więc nie udało mi się obronić, ale mam nadzieję, że pokazałem jak prawidłowo powinno się korzystać z tego urządzenia, aby mieć miarodajne wyniki mimo wszystko. Zastanawia mnie jeszcze tylko to, że nie trafiłem nigdzie na opis tego zjawiska – czyżby nikomu to nie przeszkadzało?...
18 listopada 2007
Piękne drugie Łosiowe
17 listopada 2007
Zawód informatyka
15 listopada 2007
Dziś wybitnie light'owo
14 listopada 2007
W końcu!
13 listopada 2007
Co za pogoda!
11 listopada 2007
Sigma PC15 do bani?
Niesamowity start

10 listopada 2007
Nokia N95

Od kilku dni twardo ćwiczę z urządzeniem, które trudno już nazwać telefonem: Nokia N95. Oprócz tego, że potrafi odbierać telefony, świetnie gra mp3-ki (i nie tylko) to także posiada odbiornik GPS. I to mnie jako biegacza bardzo zaintrygowało: czy da się to wykorzystać jakoś do moich treningów? Do tej pory robiłem to tak: biegałem drogami i ulicami, które doskonale są widoczne w Google Earth. Po przebiegnięciu można było bez problemu (przy narzucie czasowym) zmierzyć trasę jaką przebiegłem. Czasami najpierw wyznaczałem trasę, a potem nią biegłem – w zależności czy chciałem pobiec na konkretny dystans czy też na określony czas treningu. Rozwiązanie w sumie całkiem sprawne i dokładne, choć troszkę pracochłonne. Oczarowany od dłuższego czasu skutecznością nawigacji samochodowej, pomyślałem, że warto spróbować tego do biegów. Zanim miałem N95, wykorzystałem do biegu nawigację samochodową. Tu niestety rozczarowanie szybko sprowadziło mnie na ziemię. Prędkość poruszania się biegnącego człowieka, jest na tyle nie duża (oczywiście dla satelitów), że ostatecznie wyszło, że biegam jak pijany (czyli wielkim zygzakiem!) i do tego bardzo szybko, bo prędkość maksymalna mojego biegu wyznaczył system na ponad 40km/h!!! Co za absurd. Próbowałem więc jeszcze kilku ustawień, aby sprawdzić, czy da się to inaczej zrealizować, ale samochodowa nawigacja do tego celu ewidentnie się nie nadawała. Od niedawna mam N95. Od samego początku zachodziłem w głowę jak to ustrojstwo wykorzystać do mojego biegania, aby mierzył moją trasę a ja już nie musiał tego weryfikować na Google Earth. Na początku pomyślałem, że mogę spróbować usiąść i napisać jakiś sofcie, aby wspomógł moje bieganie – dużo przecież nie potrzebowałem: pomiar długości trasy. Urządzeń mobilnych jednak jeszcze nigdy nie oprogramowywałem i ten pomysł mnie trochę przerażał. Potrzebowałem coś na szybko. Uznałem, że takich jak ja pewnie jest więcej i może już ktoś coś napisał. Jako zapracowany człowiek oczywiście poszukiwania cały czas odkładałem na później. Pewnego dnia jednak, czekając na spotkanie u klienta, miałem na tyle czasu, że przeglądałem różne opcje telefonu, posiadanego raptem od kilku dni. Trafiłem na jedno z narzędzi nazwane „Dane GPS”. Widziałem to kiedyś przy okazji jakiegoś softu nawigacyjnego, ale nigdy się temu nie przyglądałem. Pamiętałem, że można sprawdzić przy pomocy tego np. ile satelitów widzi system, ile z nich czyta i inne podobne. Wygramoliłem się więc z samochodu i zacząłem przygodę z „Dane GPS”. Na dzień dobry przykuł moją uwagę napis „Długość trasy”. W głowie już zacząłem sobie kombinować – przecież to wygląda na to, czego ja szukam! Gdy system zafiksował satelitów, poklikałem sobie i sprawdziłem, że jest coś w rodzaju stopera, który w trakcie jego działania zlicza także długość trasy! Dla mnie bomba – pomyślałem! Zrobiłem więc spacer ok. 300 metrów w jedną stronę a potem z powrotem aby sprawdzić czy system dobrze przelicza przy bardzo małych prędkościach. Wynik mnie zachwycił i uskrzydlił. Dokładność system złapał prawie do metra! Oznaczało to koniec moich poszukiwań i natychmiastową decyzję o treningach z nowym telefonem. Jeszcze tego samego wieczora wybrałem się na trening, który składał się z ok. 7 kilometrów. Wynik rozłożył mnie na łopatki! Różnica długości trasy była niecałe 20 metrów! Taka wielkość różnicy kilometrów może być spowodowana również z okazji samego wyznaczania trasy w Google Earth. Można było więc uznać, że błędu nie ma. Następny trening to 6,5 kilometra – błąd: ok. 15 metrów. Słowem super! Prawie super. Trzeba było długość trasy pamiętać, bo po wyjściu z softu telefon nie potrafi pamiętać wyników, które osiągnąłem. Problem? Raczej nie, ale dodatkowa rzecz na którą trzeba uważać, aby nie stracić. W tej sposób przerobiłem 3 treningi – wyznaczanie drugości trasy: bez zarzutu! Szybko jednak trafiłem na ślad prowadzący do programu produkcji Nokia: Sports Tracker (w tekście nazywam to po prostu „softem”). Sama formuła mnie zachwyciła natychmiast. To jest TO, czego szukałem! Pamięta wyniki, różne fajne parametry dodatkowe, wyświetlane na bieżąco i do tego trochę fajnych ustawień, które pozwalały małe co-nieco dostosować. Co jeszcze fajniejsze: można było wynik danej aktywności wyrzucić do pliku, który czyta Google Earth! Rewelacja! Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało… Pierwszy trening po prostu mnie zasmucił. Jako, że biegłem po kontuzji (skręcenie nogi) to zrobiłem dwie pętle po ok. 2,2 kilometra. Na każdej z tych pętli system dorzucił ponad 200 metrów!!! Zbaraniałem! Skąd aż tyle??? Jak to sprawdzić? Oczywiście wrzucić do Google Earth i popatrzeć co on sobie wymyślił. Efekt niestety był spodziewany: działało to podobnie jak nawigacja samochodowa! No może troszkę lepiej, ale 300-400 metrów narzutu na trasie do 2,5 kilometra to było zupełnie nieakceptowane! Zacząłem śledzić fora, jak inni to widzą, jak im to wychodzi i czy mają na to jakąś receptę. Przemierzyłem prawie cały świat w poszukiwaniu wszelkich opinii o tym softcie, spędziłem przy tym ponad 3 godziny czasu. Wniosek nasuwał się jeden: u mnie i tak działa lepiej niż innym! Co za nonsens! Dla mnie to było nadal zupełnie do bani! Postanowiłem więc, że podejmę się własnych testów, jako że takich nikt nie robił (a przynajmniej ich nie publikował). Ponieważ soft pozawala na używanie filtra GPS na 4 poziomach, a było to jedyne możliwe sensowne ustawienie, które mogło mieć wpływ na wyniki otrzymywane, oparłem wszelkie swoje testy właśnie o ten wskaźnik. Wyniki nie przerosły jednak moich oczekiwań. Rzeczywiście zmiana tego parametru wpływała na jakość trasy, którą soft rejestrował, ale nadal błąd był niedopuszczalny i bardzo nieprzyzwoity. W międzyczasie dostałem namiar na ciekawy program SportTracks, który jest dość ciekawym rozwiązaniem dzienniczka treningowego w wersji komputerowej. Współpracuje z Google Earth a do tego łyka wyniki wyrzucane przez N95! Wow! To super! – pomyślałem. Ale co zrobić z takimi błędami w wyznaczaniu trasy? Po kilku dniach prób zauważyłem, że trasa wyznaczana prze soft z Nokii robi to przy pomocy punktów, które w programie SportTracks można swobodnie edytować! Przestawianie jednak dziesiątków punktów przy trasie 2,2km narzucało okrutnie dużo czasu. Po jakimś czasie odkryłem, że część punktów można po prostu wykasować i jest nawet narzędzie do zaznaczania dużej ilości punktów. To już było coś! Gdyby nie to, że każdy z treningów musiałbym właśnie w ten sposób przerabiać! Do bani! Za dużo roboty! Wtedy przypomniałem sobie, że opcja „Dane GPS” z Nokii działały chyba dużo lepiej! Zaintrygowało mnie to bardzo, bo niby soft treningowy korzystał przecież z tego samego odbiornika GPS!!! Trochę więc to było nielogiczne, ale postanowiłem wrócić do pierwszych moich testów z „Dane GPS”. Ponieważ skręcona noga cały czas przypominała mi o swoim istnieniu, wyznaczyłem trasę w formie dwóch pętli: 2,2 km oraz 1,1 km – tak gdyby okazało się, ze po pierwszej pętli noga nie pozwoli mi dalej pobiec. Po pierwszej pętli skontrolowałem wynik wskazywany przez „Dane GPS -> Długość trasy” a następnie po drugiej pętli. Wynik: dokładność na poziomie ok. 10 metrów!!! Rewelacja! Można teraz zastanawiać się dlaczego z tego samego odbiornika GPS jedne soft potrafi wyrzeźbić tak doskonały wynik, a drugi po prostu do bani? Odpowiedzi mogę się tylko domyślać: „Dane GPS” korzysta także z lokalizacji GSM. Puenta jest więc bezlitosna: Nokia Sports Tracker w telefonie Nokia N95 do biegania się nie nadaje! Na szczęście, jeżeli zależy nam jedynie na wyznaczeniu długości trasy, to możemy śmiało polegać na tym co wyznaczy nam sama Nokia – bez dodatkowego softu. Należy tu dodać, że ten dodatkowy soft jest nadal w fazie beta – można więc domniemywać, że kiedyś jakość tego softu zmieni się na dużo lepsze.